Abraham Lincoln był pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczonych, który zginął w zamachu. To, że znalazł się człowiek chętny go zabić i że próba mordu została podjęta, nie powinno dziwić. Ale wprost nie mieści się w głowie, jak łatwo było odebrać życie najważniejszemu człowiekowi w Ameryce. Co dokładnie nastąpiło 14 kwietnia 1865 roku?
Rok 1865 byłby w historii Stanów Zjednoczonych przełomowy, nawet bez zamachu na Abrahama Lincolna. Właśnie wtedy końca dobiegła amerykańska wojna domowa – w Polsce nazywana wojną secesyjną.
Reklama
Konflikt doprowadził do śmierci od 600 000 do nawet przeszło 1 000 000 ludzi. 9 kwietnia 1865 roku w Wirginii generał wojsk konfederacji, opowiadającej się za utrzymaniem niewolnictwa, Robert E. Lee skapitulował wobec dowódcy sił federalnych, Ulyssesa Granta.
„Dwa dni później John Wilkes Booth, znany szekspirowski aktor przyglądał się Lincolnowi wygłaszającemu przemówienie, w którym prezydent wyjaśniał warunki zwycięstwa” – pisze prof. Jill Lepore w książce My naród. Nowa historia Stanów Zjednoczonych.
Booth – gwiazdor, osoba publiczna, ale też radykalny zwolennik pokonanego Południa i zdeklarowany rasista – wymamrotał wówczas do przyjaciela: „To oznacza obywatelstwo dla czar**chów. Na Boga, pozbędę się go”.
„Trzeba uczynić coś decydującego i wielkiego”
Booth jeszcze w trakcie wojny zamyślał o porwaniu Lincolna, by zmusić go do układów z Południem. O możliwym zamachu wspomniał też w styczniu 1865 roku, przy okazji inauguracji prezydenta na drugą kadencję.
Reklama
Decyzję o tym, że rzeczywiście zabije przywódcę Stanów Zjednoczonych John Wilkes Booth podjął jednak w ostatniej chwili. Nie czynił długich przygotowań i choć miał współkonspiratorów, to do ataku ruszył w pojedynkę.
W prowadzonym dzienniku zanotował: „W sytuacji, gdy nasza sprawa jest niemalże stracona, trzeba uczynić coś decydującego i wielkiego”.
Idealna okazja do zamachu
14 kwietnia w południe Booth odwiedził miejsce swoich występów, Teatr Forda w Waszyngtonie, by odebrać pocztę. Dowiedział się wówczas, że tego samego dnia Lincoln będzie uczestniczył w przedstawieniu sztuki Our American Cousin.
Booth widział jak wygląda każdy zakamarek budynku, był kojarzony przez pracowników. Sam Lincoln wprawdzie nie znał go osobiście, ale cenił jego talent, a w przeszłości próbował nawet zaprosić aktora do Białego Domu.
Reklama
Zamachowiec doszedł do wniosku, że nadarza się idealna okazja do ataku. Nawet on nie sądził jednak, że czeka go zupełnie banalne zadanie. I że nikt nie stanie mu na drodze do zbrodniczego celu.
Prezydent bez ochrony
W duchu egalitaryzmu i w poczuciu, że prezydent to tylko pierwszy urzędnik, nie zaś władca, w Stanach Zjednoczonych nie stworzono żadnej gwardii przybocznej czy sił bezpieczeństwa na bezpośrednich usługach głowy państwa.
Prezydenci mieli służących, a poza tym tylko pojedynczych i często nieoficjalnych ochroniarzy. Środków bezpieczeństwa nie zaostrzono, mimo że atmosfera w kraju była wybuchowa, a pragnienie zemsty i odpłaty powszechne wśród pokonanych konfederatów.
Lincoln udał się do Teatru Forda w towarzystwie nielicznej świty. Ochraniał go tam tylko jeden policjant – John Frederick Parker. Mężczyzna stał przed wejściem do prezydenckiej loży. Na posterunku wytrwał jednak tylko do przerwy w przedstawieniu. Potem wymknął się wspólnie z lokajem i woźnicą Abrahama Lincolna do pobliskiej tawerny.
Najśmieszniejszy moment
Booth skrzętnie wybrał moment do działania. Znał graną sztukę i wiedział, kiedy widownia wybuchnie najgłośniejszych śmiechem. Chwilę wcześniej ruszył do loży. Po drodze napotkał tylko pracownika teatru. Wręczył mu wizytówkę i został wpuszczony do środka.
Nikt go nie przeszukał, nie zapytał o cel wizyty, nie uprzedził prezydenta, że ten będzie mieć gościa. Booth niepostrzeżenie wszedł do loży i kiedy rozległy się salwy śmiechu uniósł broń.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Tylko jeden strzał
„Około 22.15 w Wielki Piątek 14 kwietnia [1865 roku], w Teatrze Forda sześć przecznic od Białego Domu Booth strzelił do Lincolna ze swego derringera” – pisze Jill Lepore.
Padł tylko jeden strzał, w tył głowy rozweselonego przywódcy. Autorka pracy My naród. Nowa historia Stanów Zjednoczonych tak przedstawia to, co nastąpiło później:
Reklama
Lincoln osunął się na swym bujanym fotelu, tracąc przytomność. Do prezydenckiej loży pospieszył lekarz wojskowy, ułożył prezydenta na dywanie, zdjął mu koszulę w poszukiwaniu rany. Wraz z dwoma innymi lekarzami znieśli następnie Lincolna po schodach i przenieśli z teatru do pokoju na parterze pensjonatu przy Dziesiątej Ulicy.
Nie spodziewano się, by pięćdziesięciosześcioletni prezydent przeżył. Mając nadzieję, że powie coś przed śmiercią, przez całą noc przy jego łóżku czuwało kilkanaście osób. Czekali na próżno.
Na ranem 15 kwietnia 1865 roku Abraham Lincoln wyzionął ducha. Wiadomość o jego zgonie, przekazywana drogą telegraficzną, natychmiast obiegła kraj i jeszcze tego samego dnia trafiła na czołówki gazet. Lincolna natychmiast uznano za męczennika w walce o zniesienie niewolnictwa. Jego ciało było traktowane niczym relikwia.
Dwanaście dni później
Johna Wilkesa Bootha usiłowano zatrzymać na miejscu, doszło do szarpaniny. Aktor zdołał się jednak wyrwać. Wykrzyknął coś do tłumu. Wedle tradycji z jego ust padły słowa Sic semper tyrannis¸ „tak zawsze [kończą] tyrani”. Źródła nie są jednak zgodne w tej kwestii.
Reklama
Następnie morderca uciekł bocznymi drzwiami. Ujęto go dopiero po dwunastu dniach. Nie chciał się poddać, został więc zastrzelony – tak samo, jak jego ofiara.
Nowe spojrzenie na historię Ameryki
Bibliografia
- Lepore Jill, My, naród. Nowa historia Stanów Zjednoczonych, Wydawnictwo Poznańskie 2020.
- Steers Edward, Blood on the Moon. The Assassination of Abraham Lincoln, University Press of Kentucky 2001.
- Swanson James, Manhunt. The 12-Day Chase for Lincoln’s Killer, Harper Collins, 2006.