Komunistyczne władze wiedziały, że Polacy nie przyjmą decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego obojętnie. Listy osób przeznaczonych do internowania przygotowano z wyprzedzeniem. Gdy Wojciech Jaruzelski 13 grudnia 1981 roku przemówił do narodu, tysiące opozycjonistów już było zatrzymanych. Mimo to pierwsze dni stanu wojennego wcale nie upłynęły spokojnie.
O tym, co działo się w Łodzi – drugiej największej metropolii w kraju i najważniejszym mieście robotniczym – opowiada profesor Leszek Olejnik na kartach książki Dekada Solidarności. Łódź w latach 1980-1989.
Reklama
Po szoku, jaki przyniosła niedzielna decyzja władz i po natychmiastowym proteście pod siedzibą zarządu lokalnej „Solidarności”, nazajutrz, w poniedziałek 14 grudnia 1981 roku, zaczęły wybuchać też spontaniczne strajki w całym mieście. Trwały one aż do czwartku.
Ludzie wychodzili na ulice w Łodzi, ale też innych ośrodkach regionu: Ozorkowie, Pabianicach, Zgierzu.
Armatki wodne, gaz łzawiący i pałki
Wyjątkowo intensywny sprzeciw okazali studenci, którzy podjęli okupację budynku Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego.
„W kulminacyjnym momencie protestu, po południu 15 grudnia, część studentów wycofała się z gmachu, część natomiast doprowadziła do zatrzymania ruchu tramwajów i autobusów” – pisze Leszek Olejnik. – „Spowodowało to powstanie kilkutysięcznego zgromadzenia w centrum miasta, w godzinach popołudniowego »szczytu komunikacyjnego«”.
Reklama
Około 15.00 do akcji weszły pododdziały wojska i ZOMO, które najpierw zablokowały rejon skrzyżowania ulic Narutowicza, Składowej i Uniwersyteckiej, a następnie przystąpiły do brutalnego rozpraszania tłumu przy użyciu armatek wodnych, gazów łzawiących i pałek.
Tłumy polewano wodą pod ciśnieniem przy trzaskającym, kilkunastostopniowym mrozie. Aresztowani zostali nawet… liderzy uczelnianego aktywu partyjnego.
Ogółem masowe zatrzymania trwały w mieście przez cały tydzień po ogłoszeniu stanu wojennego.
Pomimo szykan ze strony dyrekcji zakładów do zaburzeń doszło też w aż 33 różnych przedsiębiorstwach przemysłowych.
„Wywrotowcy, wichrzyciele i awanturnicy”
Wojskowa Rada Odrodzenia Narodowego, spodziewająca się sprzeciwu społeczeństwa, już pierwszego dnia ogłosiła, że państwo nie będzie „dłużej tolerować swobody wywrotowców, wichrzycieli i awanturników” oraz, że ci będą izolowani „do chwili opamiętania”.
Jak podaje Leszek Olejnik, w regionie łódzkim łącznie 79 osób postawiono przed sądem za udział w protestach po ogłoszeniu stanu wojennego.
Reklama
Akty oskarżenia mówiły między innymi o „publicznym lżeniu PRL i jej naczelnych organów”, o malowaniu „wrogich napisów” oraz przygotowaniu i kolportażu nielegalnych druków.
Bojąc się dalszych wystąpień, jedną z pierwszych rozpraw przeniesiono do Zgierza. Przewodniczący składu orzekającego wprost stwierdził, że podjął decyzję, bo „istniejąca sytuacja może sprzyjać gromadzeniu się wokół sądu i w sądzie znacznej ilości osób, które mogłyby utrudniać rozpoznanie sprawy”.
Prawo nie działa wstecz, nie ma prawa bez ustawy…
W kilku procesach zapadły wyroki od trzech do sześciu lat więzienia i to mimo, że obrońcy argumentowali, iż prawo nie może działać wstecz, a także – że nie wolna karać ludzi „bez ustawy”, z samej woli prokuratury.
Jak podkreśla autor książki Dekada Solidarności. Łódź w latach 1980-1989 uczestników protestów karano także grzywnami i pozbawieniem praw publicznych. Dodatkowo zrzucano na nich wysokie koszty sądowe.
Bibliografia
- Olejnik Leszek, Dekada Solidarności. Łódź w latach 1980-1989, Wydawnictwo Łódzkie 2020.