SS-Hauptscharführer Martin Sommer był zaufanym człowiekiem komendanta KL Buchenwald Karla Ottona Kocha. Jako jeden z największych sadystów wśród strażników niemieckich obozów koncentracyjnych zyskał sobie miano „Kata z Buchenwaldu”. Jego zbrodnie mrożą krew w żyłach.
Walter Gerhard Martin Sommer urodził się w 1915 r. w Schkölen, miejscowości w niemieckiej Turyngii. Jako że wychował się w wiejskiej rodzinie, wszystko wskazywało na to, że zostanie rolnikiem, jednak w 1931 r. młody Martin wstąpił do partii nazistowskiej i od tej chwili jego życie podążyło w innym kierunku.
Reklama
Wierny współpracownik Karla Kocha
Kilka miesięcy po dojściu Hitlera do władzy Martin dołączył do szeregów SS. W 1934 r. Karl Koch dostrzegł jego potencjał dzikiego psa gończego, toteż począwszy od owego momentu, Sommer stał się jego wiernym współpracownikiem. Towarzyszył Kochowi na wszystkich stanowiskach, zawsze spełniając pokładane w nim nadzieje.
W Buchenwaldzie Sommer kierował obozowym więzieniem, do którego można było trafić z najbłahszego powodu, co dodatkowo zwiększało przerażenie, jakie budził złowrogi budynek. Można tam było skończyć w „Bunkrze” za palenie papierosów w czasie pracy, za rzekome lenistwo lub za sam fakt bycia Żydem.
Przy jednej okazji w bardzo mroźny zimowy dzień trzej więźniowie, którzy nosili węgiel do kotłowni, zostali tam na kilka minut, żeby się ogrzać. Przyłapał ich na tym sam Sommer, zaprowadził do „Bunkra” i tam zabił.
Więźniowie szaleli z bólu
Sommer miał w Buchenwaldzie wolną rękę, co wykorzystywał dla zaspokojenia swoich sadystycznych instynktów. Jedną z jego ulubionych metod podporządkowania sobie więźniów i siania terroru było wiązanie im rąk w nadgarstkach za plecami i wieszanie, tak by stopami nie dotykali ziemi. Miejsce, gdzie stosowano tę karę, znajdowało się poza terenem obozu, w przylegającym do niego lesie.
Zaprowadzano tam więźniów i wieszano na gałęziach w nieludzkiej pozycji, w której nie mogli znieść bólu. Wstrząsające krzyki wyraźnie słychać było w obozie, co budziło w więźniach przerażenie, jakie pragnął wywołać Sommer. Chociaż większość wieszano na kilka godzin, niektórzy przebywali tam przez kilka dni, zależnie od popełnionego przewinienia. Tortura powodowała zwichnięcia stawów barkowych, które to obrażenia mogły okazać się trwałe.
Jeden z tych, którzy przeżyli obóz, Andreas Pfannenberger, zapewniał podczas procesu, na którym osądzano zbrodnie popełnione w tym obozie, że Sommer stosował tę karę codziennie wobec około trzydziestu bądź czterdziestu więźniów.
Reklama
Przy takiej częstotliwości jej wymierzania prawdopodobnie większość więźniów Buchenwaldu na własnym ciele doświadczyła tego rodzaju tortury. Jak zeznał Pfannenberger:
Wśród ofiar byli nawet sześćdziesięciopięcioletni mężczyźni, którzy, oszaleli z bólu, wzywali nawet swoje matki i ojców, mimo że większość z nich była już dziadkami. Inni na wszelkie możliwe sposoby błagali o litość lub zwracali się do Boga lub Matki Boskiej. Była to straszna scena.
„Wielu błagało esesmanów, żeby ich zastrzelili”
W swoim wstrząsającym zeznaniu Pfannenberger mówi dalej: „W tym czasie Sommer i jego ludzie przechadzali się wśród nich, śmiejąc ze spektaklu, jaki dawali, i bili ich po twarzach pałkami”. Inny więzień, Willy Apel, zeznał podczas tego samego procesu, że ukarano go na powieszenie przez pół godziny i podprowadzono pod odpowiednie drzewo. Opisał karę, jakiej go poddano:
Więźniowi wiąże się nadgarstki za plecami i podciąga na wysokość jakichś dwóch metrów po to, by nie mógł sięgnąć stopami ziemi. Cały ciężar ciała skupia się na nadgarstkach. Skutkiem tego były często łamanie się kości ramion i potworny ból… Krzyki bólu dały się słyszeć w całym lesie.
Reklama
Według Apela: „Sommer miał zwyczaj bić powieszonych więźniów w nogi, w twarz i genitalia. Ta kara doprowadzała ich do szaleństwa: wielu błagało esesmanów, żeby ich zastrzelili, by w ten sposób ustał ból, jaki cierpieli…”. Niemniej jednak chłosta na prügelbocku i wieszanie za nadgarstki za plecami nie były jedynymi metodami wymierzania kary, jakie Sommer stosował w Buchenwaldzie.
Kierując „Bunkrem”, miał do dyspozycji dziesiątki ludzkich istot, które bezkarnie poddawał torturom na wszelkie sposoby, jakie można sobie wyobrazić. Nie zmarnował tej okazji, która mogłaby wzbudzić zazdrość każdego ceniącego się psychopatycznego mordercy.
Okrutne metody przesłuchań
Do Sommera trafiali więźniowie, którzy nie zareagowali satysfakcjonująco na konwencjonalne metody przesłuchań. Wówczas, by nadać procesowi cyniczne znamiona formalności, więzień musiał się stawić przed komendantem Kochem, by otrzymać skierowanie, mówiące: „Przesłuchiwać, aż się przyzna”. W ten sposób rozpoczynała się podróż do piekła, z którego rzadko więzień dostawał bilet powrotny.
Na mocy tego rozkazu Kocha Sommer na przykład nakazywał wkładać jądra nagiego więźnia na przemian do lodowatej i wrzącej wody, a kiedy te zaczynały się rozpadać, polewał je jodyną, co wywoływało nieznośny ból. Sommer poddawał swoje ofiary również wieszaniu za związane za plecami ręce, lecz stosował różne warianty: obwiązywał szyję więźnia innym sznurem i go na nim huśtał, jeszcze bardziej zwiększając ból, albo też on sam uwieszał się na jego nogach, by całkowicie wyrwać mu ramiona ze stawów.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Ból był tak intensywny, że większość więźniów traciła przytomność, lecz Sommer cucił ich, oblewając zimną wodą, by móc ich na nowo torturować. W pobliżu swojego gabinetu na terenie obozowego więzienia miał tajny pokój, gdzie przechowywał wszelkiego rodzaju narzędzia tortur, w tym strzykawki i igły, którymi wstrzykiwał więźniom fenol, a nawet powietrze do żył, by doprowadzić ich do pomieszania zmysłów.
Wszystko zależało od jego humoru
Przeważająca większość poddawanych tego rodzaju torturom więźniów w końcu przyznawała się do wszystkiego, co przesłuchujący chcieli usłyszeć. Pomimo to byli tacy, którzy zdołali wytrzymać ból i nie powiedzieli ani słowa. W takich przypadkach Sommer nadal stosował wobec nich tortury ze swego nieskończonego katalogu podczas trzech dziennych sesji, nie dając im ponadto nic do jedzenia i picia.
Reklama
Jeśli przetrwali dziesięć dni postu i tortur, nic nie mówiąc, nadchodził czas na ostatnią próbę: wieszanie za związane na plecach ręce, z kołysaniem i głową w dół. Jeśli ofiara ją przechodziła, zależnie od nastroju Sommera otwierały się przed nią dwie możliwości: mogła zostać zabita lub wypuszczona na wolność z pozwoleniem powrotu do baraków.
Jeżeli Sommer uznał, że więzień powinien umrzeć, mógł się ograniczyć do wstrzyknięcia mu trucizny lub też podać ofierze zatruty posiłek, który wygłodzony więzień łapczywie pochłaniał, bądź też podobnie przyprawioną herbatę dla zaspokojenia pragnienia. Jeśli więzień był na tyle mądry, by zrozumieć, że jedzenie i picie mogą być zatrute i je odrzucał, nieobliczalny Sommer nie tylko wypuszczał go na wolność, lecz na pożegnanie dawał mu tytoń.
Torturował bo lubił
Sommer nie ograniczał się jednak do torturowania więźniów w celu uzyskania zeznań, lecz lubił także stosować tortury bez umiarkowania i żadnego powodu, tylko po to, żeby zaspokoić swój sadyzm. Na przykład w zimie wyłączał ogrzewanie i kazał więźniów w celach oblewać lodowatą wodą. Kilku z nich zmarło z wychłodzenia.
Innym razem zmuszał więźniów do stania na baczność w celach od piątej rano do dziesiątej w nocy, podczas gdy strażnicy regularnie obserwowali ich przez judasza, a jeśli przypadkiem któryś z nich chociaż odrobinę się poruszył, wpadali do celi i wymierzali mu dwadzieścia pięć uderzeń pałką. Kiedy to Sommer osobiście stosował uderzenia, wywlekał następnie więźnia do ubikacji, z której korzystali esesmani, zmuszał go do pochylenia się i włożenia głowy do ustępu, zakazując mu później umycia twarzy.
Wychylanie się przez zakratowane okna cel więzienia było uważane za bardzo poważne wykroczenie, karane śmiercią od uderzeń lub śmiertelnym zastrzykiem. Karane najwyższą karą było również czytanie strzępków gazet używanych jako papier toaletowy. Często to sam Sommer wymierzał karę, własnoręcznie dusząc więźniów lub ciężkimi butami kopiąc ich w głowę. Inną jego ulubioną metodą odbierania życia więźniowi było ściskanie jego głowy specjalnym metalowym narzędziem, podobnym do imadła, aż więźniowi pękała czaszka.
Jak widać, Sommer traktował swoich więźniów jako źródło sadystycznej rozrywki. Istnieją na to niezliczone przykłady. Czasami nieoczekiwanie urządzał „gimnastykę”: wszyscy więźniowie mieli wyjść na korytarz, klęknąć i wykonywać podskoki. Tych, którzy padali z wyczerpania, raz po raz kopał w głowę, aż ich w końcu zabijał. Po tych zajęciach z gimnastyki zawsze zostawało kilka trupów.
Reklama
Zagłodził ich na śmierć
Pewnego dnia postanowił zamknąć piętnastu więźniów w jednej celi, nie dając im możliwości opróżnienia urynału, żeby zobaczyć, do jakiego stanu zezwięrzęcenia może doprowadzić przebywanie w takich warunkach. Po dwóch tygodniach, kiedy podłoga celi była zalana ekskrementami, Sommer doszedł do wniosku, że znudził go już eksperyment i wszystkich więźniów kazał zabić.
Lubił również się przyglądać, jak więźniowie umierają z głodu, sprawiając, że ich agonia stawała się jeszcze potworniejsza przez pokazywanie im jedzenia, lecz uniemożliwiając im sięgnięcie po nie. W trakcie jednak tej tortury mogło mu przyjść do głowy, że dość już się zabawił i wówczas postanawiał zabić więźnia, robiąc mu zastrzyk, jak miało to miejsce w przypadku pewnego czeskiego komunisty, który przeżył dziesięć dni bez jedzenia i picia.
Innym razem siedmiu młodych polskich więźniów przykuł łańcuchami do prycz, na których spali. Do jedzenia dawano im jedynie kiszone ogórki, a do picia tylko słoną wodę do momentu, aż umarli. Inną torturą wymyśloną przez Sommera było dodawanie do jedzenia więźniów silnych środków przeczyszczających, które powodowały, że wypróżniali się krwią. Sommera bawiło również zostawianie sznura w celi więźnia poddawanego torturom, żeby się powiesił, w ten sposób ostatecznie kładąc kres cierpieniu.
Kazał ukrzyżować księży głową w dół
Chociaż Sommer żywił nieskończoną pogardę w stosunku do wszystkich więźniów, nienawiść, jaką odczuwał do Żydów, była wprost potworna. Pewnego razu wszedł z metalowym wiadrem do celi, w której zamknął siedmiu Żydów, i zaczął nim zadawać ciosy dwóm z nich, aż ich zabił. Później wyrwał kawałek metalu z kaloryfera i zaczął uderzać nim pozostałych, aż ich także zabił. Najbardziej wymownym dowodem jest fakt, że z setki Żydów, którzy przeszli przez „Bunkier” w latach 1940–1941, ani jeden nie wyszedł stamtąd żywy.
Reklama
Wydaje się, że Sommer żywił również specjalną urazę do kapłanów i wykorzystywał każdy pretekst, żeby poddawać ich torturom i karom. Dowiedziawszy się na przykład, że jeden z nich wysłuchał spowiedzi innego więźnia, osobiście bił go, aż doprowadził do jego śmierci. Wydał także rozkaz, by austriackich księży katolickich ukrzyżować głową w dół.
Na omówienie zasługuje bohaterski opór pewnego protestanckiego pastora o nazwisku Schneider, którego zamknięto w „Bunkrze” w listopadzie 1937 r. po tym, jak podczas ceremonii podniesienia nazistowskiej flagi nie zdjął nakrycia głowy. Przez trzynaście miesięcy przebywał w tak wilgotnej celi, że podłogę zawsze pokrywała woda, będąc codziennie osobiście bity przez Sommera, rozwścieczonego tym, że pastor modli się na głos.
Chore okrucieństwo
Zamiast natychmiast go zabić, jak zwykł był czynić, starał się doprowadzić do jego pozornie naturalnej śmierci, dodając mu do jedzenia specyfik wywołujący zatrzymanie akcji serca, lecz Schneider prawie nic nie jadł, przez co plan się nie powiódł.
W końcu Sommer zwrócił się do obozowego lekarza, żeby ten podawał pastorowi w małych dawkach podobną substancję w połączeniu z zimnymi okładami, aby to doprowadziło do „naturalnego” końca tego, który, jak się wydaje, stał się dla niego osobistym wyzwaniem.
Reklama
Kiedy ostatecznie serce pastora przestało bić, Sommer rozkazał fryzjerowi SS umalować twarz pastora, a po owinięciu jego zwłok w całun ułożyć ozdoby z kwiatów wokół jego głowy. Kiedy przyjechała wdowa, by zająć się pochówkiem, przyjmując ją ze znakomitymi manierami, powiedział jej, że pastor dostał ataku serca dokładnie w chwili, gdy miano mu zakomunikować wypuszczenie na wolność.
Okazując tak swą nieprzyzwoitą hipokryzję, Sommer starał się w jakiś dziwny sposób zaspokoić swoje chore okrucieństwo. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Sommer był prawdziwym psychopatą, lecz istnieją takie szczegóły jego okrucieństwa, że z trudem można w nie uwierzyć.
Według więźniów wyznaczonych do jego osobistej obsługi miał w swoim pokoju podświetloną czaszkę. Jednej nocy przyprowadził do swojej sypialni pewnego więźnia i spokojnie go zabił, robiąc mu zastrzyk. Umieścił następnie jego zwłoki pod łóżkiem i najzwyczajniej w świecie poszedł spać. Następnego ranka zwłoki przeniesiono do krematorium.
Aresztowanie za korupcję i front wschodni
W 1943 r. Martin Sommer został aresztowany przez SS pod zarzutem korupcji. Skazano go na pełnienie służby w kompanii karnej i wysłano na front wschodni. Został ciężko ranny w wybuchu czołgu, tracąc rękę i nogę. Pojmany przez Sowietów i wysłany do obozu jenieckiego uzyskał wolność dopiero w 1955 r., kiedy to powrócił do Niemiec Zachodnich.
W 1957 r., kiedy rozpoznano w nim dawnego sadystycznego strażnika z Buchenwaldu, został aresztowany i przez niemiecki sąd oskarżony o zbrodnie wojenne. Jedenastego czerwca 1958 r. rozpoczął się proces w Bayreuth, miejscowości, w której Hitler i nazistowscy hierarchowie uczestniczyli w corocznym festiwalu wagnerowskim.
Sommera oskarżono o znęcanie się nad więźniami obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie i doprowadzenie w latach 1940–1942 do śmierci dwudziestu pięciu z nich przez zastosowanie zastrzyków z fenolu. Proces ciągnął się ponad rok, lecz 3 lipca 1958 r. Sommera uznano za winnego tych zbrodni i skazano na dożywocie, a także utratę praw obywatelskich. W 1971 r. wypuszczono go jednak na wolność z przyczyn zdrowotnych. Zmarł w 1988 r.
Reklama
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Jesúsa Hernándeza pt. Kaci z SS. Nazistowskie bestie. Jej nowe polskie wydanie ukazało się w 2021 roku nakładem wydawnictwa Bellona.