Na połowę XVII stulecia przypadło apogeum tak zwanej małej epoki lodowcowej. Radykalne oziębienie klimatu prowadziło do buntów, wojen, epidemii i klęsk głodu w całej Europie. Kryzys szczególnie silnie uderzył w Polskę. W okresie niszczycielskich konfliktów ze Szwedami, Moskalami i Kozakami najniebezpieczniejszym przeciwnikiem okazywała się natura.
Okres niesławnego potopu doprowadził do kryzysu demograficznego, jakiego Polska nie widziała nigdy wcześniej ani później w swojej historii. Populacja kraju skurczyła się nawet o 30%.
Reklama
Tylko niewielki ułamek z milionów zmarłych stanowiły bezpośrednie ofiary bitew i oblężeń. Ludzie umierali przede wszystkim z głodu i na skutek chorób. Masowe grabieże odbierały ludności wiejskiej źródło utrzymania i zapasy potrzebne, by przetrwać. Katastrofa zaczęła się jednak nawet zanim na Rzeczpospolitą runęły wrogie armie.
Plaga szarańczy
Już w roku 1648, gdy wybuchło wielkie powstanie Bohdana Chmielnickiego, rozpaczano, że poza Kozakami i Tatarami Polskę pustoszyła także plaga szarańczy, rozwijająca się swobodnie za sprawą wyjątkowo suchego lata.
Chmary owadów przysłoniły niebo, niszcząc plony do tego stopnia, że brakowało paszy dla koni i bydła. Francuski inżynier Beauplan, obecny na Ukrainie w latach czterdziestych XVII stulecia, tak opisywał „przynoszące mękę owady”:
Widziałem ich mnóstwo niezmierne, ziemia i powietrze natkane były nimi. Nie mogłem jeść w izbie mojej bez świecy, domy, stajnie, gumna, stodoły, piwnice nawet były zawalone nimi. Po otwarciu drzwi wlatywały ich tłumy, na dworze obijały się o twarz, nos, oczy. Przy stole, za każdym kawałkiem włożonym w usta, człowiek przegryzał szarańcze i wszystko wypluwać musiał.
Reklama
Pospólstwo krwawymi łzami płakało
Szarańcza grasowała aż do jesieni, po czym – jak wyjaśniała przed stuleciem Stanisława Namaczyńska na kartach szczegółowej Kroniki klęsk elementarnych w Polsce – „złożywszy w ziemi jaja, dała początek nowym rojom, które wylęgnąwszy się na wiosnę 1649 roku poczyniły spustoszenia nie mniejsze niż w roku bieżącym”.
Zima okazała się długa, uciążliwie mroźna i śnieżna. Przednówek opóźnił się, w marcu rzeki były wciąż skute lodem, podróżowano saniami, nie zaś wozami. Wiosną nadeszły zaś ulewy i powodzie. Z brzegów wystąpiły Dźwina, Smotrysz, Styr, Strypa, Wisła i wiele mniejszych cieków wodnych. Rozliczne wsie i dwory znalazły się pod wodą.
Rok 1650 podobnie był nadzwyczaj powodziowy, rzeki wylewały nawet po trzy razy. Groźne stały się Bug, Raba, San, Dunajec. Żniwo śmierci i destrukcji znów zbierała też Wisła, na całej niemal długości, od Małopolski po Mazowsze. Nieurodzaj był tak dotkliwy, że wielu chłopów z Rusi decydowało się na ucieczkę aż na ziemie moskiewskie.
Ziemianin z województwa bełskiego, Mikołaj Jemiołowski, pisał w pamiętniku, że „pospólstwo niemal krwawymi łzami płakało” z powodu słabych plonów. Jedne zasiewy, jak stwierdził „nic nie porodziły, drugie, przez niezwyczajne wylanie rzek, wyginęły”.
Z kolei szlachcic z Wołynia Joachim Jerlicz komentował bezdusznie na kartach swojej Kroniczki domowej, że panowie wprost nie mogli się opędzić od zdesperowanych biedaków padających im błagalnie do nóg. Zaznaczył przy okazji, że „po drogach i gościńcach wiele tego” – a więc wielu ludzi – „umierało i puchło”.
Potop przed potopem
Poprawa wciąż nie nadchodziła. Kolejny rok, kolejne ulewy, słabe zbiory i niedobór żywności. Nawet wilki, głodujące w lasach, zaczęły zapuszczać się do miast „i niezmierne szkody robić”. Rok 1651 był powodziowy, 1652 – czwarty z rzędu – także.
Reklama
W Krakowie Wisła wylała tak bardzo, że ulice znalazły się pół metra pod wodą. Wsie leżące blisko rzeki zostały doszczętnie zniszczone. Ludzie tonęli razem z dobytkiem, domami, inwentarzem żywym. Może to nie przypadek, że szwedzki najazd, który już wkrótce spadnie na Polskę, nazwano metaforycznie potopem. Poprzedził go przecież potop w znaczeniu zupełnie dosłownym.
Głód straszny nastąpił
Przed inwazją nie było ani jednego dobrego sezonu; ani jednego roku bez dotkliwych ulew i mrozów, który pozwoliłby zgromadzić choć szczątkowe rezerwy.
1655 rok (a więc rok szwedzkiego najazdu), jak tyle wcześniejszych, naznaczyły powodzie. We wschodnich prowincjach zmagano się jednocześnie z wyjątkową plagą myszy. Szlachcic z ziemi mińskiej Jan Cedrowski pod rokiem 1656 wspominał w pamiętniku o częstych przypadkach kanibalizmu:
Głód straszny nastąpił, który trwał aż do żniw 1657 roku tak, że kotki, psy, zdechliny wszelakie ludzie jadali, na ostatek rżnęli ludzi i ciała ludzkie jedli i umarłym trupom ludzkim wyleżeć się w grobie nie dali, na co się sam, mizerny człowiek, oczyma moimi napatrzyłem.
Na północy kraju we znaki dawała się niesamowicie wczesna zima. Już w listopadzie Szwedzi byli w stanie prowadzić armaty po zamarzniętym ujściu Wisły. Wiosną roku 1657 potężna powódź spustoszyła najbardziej żyzne w kraju Żuławy Wiślane.
Reklama
Za sprawą zniszczenia grobli przez najeźdźców pod wodą znalazło się też pół Gdańska, nie mówiąc o dziesiątkach wiosek. Śmierć głodowa stała się powszechna. I to powszechna we wszystkich prowincjach, bo przecież prawie wszędzie zdążyła dotrzeć niszczycielska wojna.
Dekada nieszczęść
Kolejne sezony wyglądały łudząco podobnie. Jesienią i zimą pogoda była „zmienna i kapryśna”. Potem chwytały nadprzeciętne mrozy, wreszcie zaś ruszały powodzie. Traktowane już raczej jako stały dopust Boży niż nagły, niezwykły kaprys losu.
Chwilowa odmiana nastąpiła po przeszło dekadzie nieszczęść – i bezpośrednio po wyparciu Szwedów z kraju. Pokój z najeźdźcą zawarto wiosną 1660 roku. Kolejna zima… w ogóle zaś nie nadeszła. Na przełomie lat 1660 i 1661 w Małopolsce ani razu nie spadł śnieg.
Kronika klasztoru w Alwerni pod Krakowem odnotowała zadziwiającą wiadomość, że przed Nowym Rokiem chłopi orali pola i robili zasiewy. Żniwa rozpoczynano podobno gdzieniegdzie w maju, dwa miesiące przed terminem. To też była jednak anomalia. Nie obeszło się bez ulew, wichur, zniszczeń. Potem zaś wróciły powodzie.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
„Rok 1662 to rok katastrofalnych powodzi, burz gradowych i mrozów na wiosnę” – odnotowała autorka Kroniki klęsk elementarnych. Winę za nieprzerwany korowód klęsk starano się zrzucić na odszczepieńców, ludzi marginesu.
„Czarownice przyczyną”. Kraj ze stosami
„Mówiono jakoby to czarownice czyniły deszcze, grady, śniegi, zimna” – skomentował Marcin Goliński z Kazimierza (obecnej dzielnicy Krakowa).
Wbrew utartemu mitowi w Polsce, podobnie jak w Niemczech, rzekome popleczniczki diabła też palono na stosach. Jeszcze w pierwszej połowie XVII wieku zdarzało się to rzadko; sądy zadowalały się raczej samą tylko pokutą kościelną i zapewnieniami o wyrzeczeniu się błędów. Po potopie kara śmierci dla czarownic stała się jednak powszechna.
Reklama
„Stracono ich niemało, jak kat sam mi powiedział, co je tracił” – zaznaczył Goliński. O nagonkach, jakie organizowano na polskich wsiach bardzo obrazowo pisał też Krzysztof Opaliński – wojewoda poznański, autor głośnych Satyr z 1650 roku.
Kiedy wiosna nastąpi, a deszcz ustał w maju – czarownice przyczyną! Zdechł wół jeden, drugi, albo któreś z młodych zwierząt – czarownice winne! Każą więc wziąć i męczyć niewinną babę, aż ich z piętnaście wyda.
Torturowano w pierwszej kolejności samotne staruszki, komornice pozbawione rodzin i wsparcia. Te nieszczęśniczki, pod naciskiem, z bólu i strachu, demaskowały inne rzekome służebnice szatana.
„Szarpano je” za skórę i „przypalano” tak długo, aż oskarżenie padło choćby na wszystkie kobiety w osadzie. I tylko, jak z ponurą ironią stwierdzał Opaliński, nigdy się jakoś nie zdarzało, by „czarownica” obwiniła swoją panią, szlachciankę.
Odpowiedzialne za powódź, susze i pomory bydła mogły być wyłącznie chłopki. Nad Wisłą uśmiercono nawet tysiące z nich, choć dokładne liczby są niemożliwe do ustalenia. Wiadomo za to, że korzyści z prześladowań były takie same, co z egzorcyzmowania lodowców w Alpach. Żadne.
Reklama
Katastrofalna powódź, katastrofalna susza
W roku 1663 kryzys trwał nadal. Szlachcic Mikołaj Jemiołowski ubolewał, że wprawdzie wojny zmierzały ku finałowi, ale spokoju się nie doczekano. „Głód wielce ludziom dokuczał, tak z powodu wymarzłego zboża, jak i z winy wielkiego nieurodzaju” – stwierdził.
W roku 1665 notowano ogromne wichury, wręcz huragany i ulewne deszcze niszczące zboże w okresie żniw. Wielkopolskę nawiedziła też kolejna powódź, „tak straszna, że nikt z żyjących nie pamiętał równej”. W roku 1666 odwrotnie – nastąpiła katastrofalna susza…
„Omal że z głodu już nie pozdychamy, bo nic nie mamy”
Ludność Polski była zupełnie bezsilna wobec wojny, nieurodzaju, nędzy. Szlachcice i magnaci nie musieli obawiać się głodu. Co innego ich poddani, porzuceni na pastwę losu. 70% ludności kraju stanowili w tym okresie wieśniacy. I katastrofa z połowy XVII stulecia to właśnie ich dotknęła w największym stopniu.
„Ach biada mnie już na te nędzne lata, czy to koniec świata?” – pisał anonimowy autor jednego z zachowanych lamentów chłopskich. – „Omal że z głodu już nie pozdychamy, bo nic nie mamy”. Żalił się na „biedny obiad”, ale też na stres i chroniczną bezsenność. „Spać nie mogę, chociaż zawrę oczy” – przyznawał.
Reklama
Typowy kmieć bał się żołnierza i braku żywności. Sen z powiek spędzały mu też straszne choroby. Tam bowiem, gdzie dotarły głód i wojna, ich śladem kroczyły zarazy.
Ta suma nieszczęść, przed którą chłop nigdzie nie mógł szukać ratunku, przyniosła w ciągu kilkunastu lat śmierć milionów ludzi. I stanowiła katastrofę, z jakiej kraj już się nie pozbierał aż do rozbiorów.
***
Kryzys XVII wieku ostatecznie pogrążył polskich chłopów pańszczyźnianych. To po „potopie” nasi przodkowie ostatecznie stali się niewolnikami, traktowanymi często gorzej niż zwierzęta. Znacznie więcej na ten temat piszę w mojej nowej książce: Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa. Do kupienia TUTAJ.
Przemilczania historia polskiego niewolnictwa. Życie i śmierć na wsi pańszczyźnianej
Wybrana bibliografia
- Adamczyk J., Czary i magia w praktyce sądów kościelnych na ziemiach polskich w późnym średniowieczu (XV-połowa XVI wieku) [w:] Karolińscy pokutnicy i polskie średniowieczne czarownice. Konfrontacja doktryny chrześcijańskiej z życiem społeczeństwa średniowiecznego, red. M. Koczerska, DiG 2007.
- Baranowski B., Procesy czarownic w Polsce w XVII i XVIII wieku, Łódzkie Towarzystwo Naukowe 1952.
- Bogucka M., Law and Crime in Poland in Early Modern Times, „Acta Poloniae Historica”, t. 71 (1995).
- Burns W.E., Poland, witch-hunting in [w:] tegoż, Witch Hunts in Europe and America, Greenwood 2003.
- Chrzanowski I., Historya literatury polskiej, cz. 1: Literatura niepodległej Polski, Geberthner i Wolff 1906.
- Czernik S., Z życia pańszczyźnianego w XVII wieku. Materiały i szkice, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza 1955.
- Jerlicz J., Latopisiec albo kroniczka Joachima Jerlicza, t. 1, oprac. K.W. Wójcicki, [Maur. Wolff] 1853.
- Karpiński A., W walce z niewidzialnym wrogiem. Epidemie chorób zakaźnych w Rzeczypospolitej w XVI-XVIII wieku i ich następstwa demograficzne, społeczno-ekonomiczne i polityczne, Neriton 2000.
- Kuklo C., Demografia Rzeczypospolitej przedrozbiorowej, Wydawnictwo DiG 2009.
- Namaczyńska S., Kronika klęsk elementarnych w Polsce i w krajach sąsiednich w latach 1648–1696, Instytut Popierania Polskiej Twórczości Naukowej 1937.
- Pamiętnik Mikołaja Jemiołowskiego, towarzysza lekkiej chorągwi, ziemianina województwa bełzkiego, Zakład Narodowy Ossolińskich 1850.
- Wijaczka J., Kościół wobec czarów w Rzeczypospolitej w XVI-XVIII wieku (na tle europejskim), Neriton 2016.