Z przechodzeniem przez ulicę nie ma żartów – wie o tym nawet przedszkolak. Autorzy poradnika z 1937 roku przenieśli jednak problem bezpieczeństwa ruchu pieszego na zupełnie inny poziom. Interesowało ich nawet to, czy przechodzień ma poplamione ubranie. I decydowali, kogo można, a kogo nie należy trzymać za rękę.
Już sam początek wydanej w 1937 roku w Warszawie broszury Jak przejść ulicę? nie skłaniał do błahego traktowania tematu. „Aby nie narazić się na niebezpieczeństwo lub zapłacenie kary mandatowej, a nawet areszt, zastosuj się do wskazań, zawartych w niniejszej broszurze” – grzmieli autorzy.
Reklama
Nie przyspieszaj na zakrętach
W okresie międzywojennym wcale nie było jednak łatwo stać się idealnym przechodniem. Czytelników, którzy myśleli, że wystarczy iść po chodniku (a nie po jezdni) i możliwie bezkolizyjnie wymijać innych, czekała nie lada niespodzianka.
Po pierwsze, mogło się okazać, że… w ogóle nie powinni korzystać z chodnika! Autorzy byli bezlitośni: wszystkich tych, którzy nosili ciężary, prowadzili zwierzęta, szli w pochodzie lub po prostu… mieli ubranie na tyle brudne, że mogło poplamić innych, zsyłali na jezdnię. Albo w niebyt.
Na problemach z samym dołączeniem do uprzywilejowanej grupy użytkowników chodnika kłopoty się nie kończyły. Od przechodniów bez psów, ciężarów czy plam na płaszczach oczekiwano bowiem, by poruszali się w określony sposób. Jak głosił poradnik:
Przechodnia, idącego wolnym krokiem przed wami, należy wyminąć z lewej strony.
Tamowanie ruchu pieszego na chodnikach przez zatrzymywanie się w nieodpowiednich miejscach jest wzbronione.
Na skrzyżowaniach ulic tj. na rogach nie wolno chodzić przyspieszonym krokiem.
Co więcej, istniało również kilka reguł skierowanych do grup, choć zasadniczo autorzy podkreślali, że „chodzenie w grupach, liczących więcej niż trzy osoby, jest wzbronione”. Te większe powinny poruszać się po prostu na jezdni – oczywiście, z przewodnikiem.
Na chodniku nawet na grupy trzyosobowe patrzono podejrzliwie – zbrodnią, równą chyba tylko rzucaniu na ziemię skórek pomarańczy czy pestek wiśni, było zwłaszcza chodzenie w trójkę pod rękę.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Przyczyny śmierci w przedwojennej Polsce. Na co umierali nasi pradziadkowie?Jeśli już ktoś upierał się, że nie będzie szedł chodnikiem samotnie, mógł chodzić w parze. Powinien tylko pamiętać, by w odpowiednim momencie zawiesić rozmowę. Jak bowiem upominano:
Przechodzenie przez ulice wymaga rozwagi, nie należy wiec rozpraszać uwagi na czynności postronne, jak przecieranie szkieł, prowadzenie dyskusji, czytanie gazety itp.
Wielka próba
Prawdziwym sprawdzianem dla przechodnia było oczywiście przechodzenie przez ulicę. Jak należało to robić poprawnie? Autorzy broszury wyjaśniali:
Przechodzić przez jezdnię należy krokiem przyspieszonym, zwracając uwagę do połowy jezdni na pojazdy, najeżdżające z lewej strony, a od drugiej połowy jezdni, z prawej strony.
Jakby tego było mało, trzeba było również pamiętać o zachowaniu odpowiedniego dystansu od przejeżdżającego pojazdu. „Należy trzymać się co najmniej w odległości 2 metrów od pojazdu, zasłaniającego nam widok” – upominano pieszych.
Oprócz tego kazano im obserwować zachowanie woźniców: położenie bicza było bowiem zdaniem twórców broszury doskonałym wskaźnikiem tego, gdzie dany kierowca jedzie. Przechodzić zaś należało, rzecz jasna, tylko pod kątem prostym. Przecinanie ukośne dwukrotnie zwiększało ryzyko kolizji, co autorzy wyjaśnili zresztą na osobnej ilustracji.
Jednego tylko zjawiska autorzy w swojej broszurze nie uwzględnili. Co z przechodniem, który nie potrafi spamiętać wszystkich tych reguł i co chwilę zatrzymuje się, by skonsultować swoje zachowanie z poradnikiem?
Reklama
Bibliografia:
Autor zbiorowy, Jak należy przejść ulicę?, Wydawnictwo „Hawu” 1937.
Ilustracja tytułowa: Aleje Jerozolimskie w 1934 roku (fot. Willem van de Poll / CC BY-SA 4.0).