Umiejętność czytania i pisania nigdy nie była na polskiej wsi powszechna. W wiekach XVI i XVII nie była też jednak niespotykana. W typowej wsi żyło kilka osób potrafiących wertować księgi i pisma. Dla szlachciców był to jednak fakt niewygodny, a nawet kłopotliwy. Wykształcony chłop mógł przecież podważać skalę wyzysku, odwoływać się do dawnych dokumentów zapewniających większe swobody, albo kwestionować niewolniczy porządek życia na folwarku.
W wieku XVI i na początku XVII niektórzy chłopi czytali, bo istniały kościelne placówki, w których uczono ich tej sztuki. Przykładowo w diecezji płockiej za panowania Zygmunta III Wazy szkółki działały w 69% wszystkich parafii, w tym także przy wielu wiejskich świątyniach.
Reklama
Edukację wspierali chociażby Jezuici, kierujący walką z religijnymi dysydentami. W ich oczach wiejska szkoła miała pomagać w hamowaniu rozwoju reformacji. Gdy jednak katolicyzm ostatecznie wygrał nad Wisłą z protestantyzmem, oświecanie mas nie wydawało się dłużej potrzebne.
„Szlachcic rodzi się do księgi, kmieć do siekiery”
Uczeniu chłopów ostro sprzeciwiali się zresztą szlachcice. Dla dworu było wygodne, by poddani przechowywali, a nawet hołubili, dokumenty regulujące ich egzystencję. Ale już nie to, żeby naprawdę rozumieli co zanotowano w księgach i aktach. Analfabetów prościej było trzymać w ryzach, narzucać im nowe powinności.
Wśród panów powszechna była opinia, że edukacja zajmuje czas młodych chłopów, odciąga ich od pracy w polu i przynosi umiejętności zupełnie nieprzydatne w odrabianiu pańszczyzny.
Nierzadko twierdzono, że wieśniak jest wręcz niezdolny do skutecznej nauki. Wpływowy publicysta Wacław Potocki i jednocześnie wielki posiadacz ziemski podkreślał, że „szlachcic rodzi się do księgi”, ale kmieć – „do siekiery”. I że temu drugiemu „w głowie same pługi, cepy, widły”, nie zaś uczone traktaty.
Reklama
Wszelkie próby wydźwigania ludu były w jego opinii tym większym nonsensem, że przecież chłop miał naturę prymitywa, złodzieja. I nic nie mogło jej zmienić.
„W interesie pana leży utrzymanie poddanych w ciemnocie”
Szczególnie ostro w temacie wypowiadali się przybysze z zagranicy. „W interesie właściciela majątku leży jak najbardziej utrzymanie poddanych w ciemnocie, dzięki której może nimi powodować jak bydłem” – podkreślał Francuz Hubert Vautrin.
Także Ślązak Johann Joseph Kausch wspominał, że „w orszaku polskiej nędzy kroczy i tępota”. Krytykował „dławienie z zewnątrz każdego przejawu samodzielności”, „ograniczony zasięg myślowy” i wywołany przez szlachtę „upadek ducha” chłopów.
Obcokrajowcom, nie sposób zarzucić konfabulacji, wyolbrzymień. Z rodzimych źródeł znane są przypadki, gdy dwór jawnie demontował wiejskie szkoły. „Teraz organista nie uczy dziatek, bo panowie zakazują poddanych uczyć” – notowano u schyłku epoki chociażby w Zielonej na Mazowszu.
Cena za (wątpliwą) naukę
Tam gdzie edukacja była prowadzona, jej poziom często okazywał się żałośnie niski. Co do zasady to nie księża uczyli dziatwę w szkołach parafialnych. Obowiązek spadał na rybałtów: przygodnie najmowanych kościelnych, kantorów. Ludzi, których językowe umiejętności często niewiele przewyższały talenty co światlejszych kmieci.
Reklama
Plebani, chętnie wykorzystujący pomocników do robót w obejściu i polu, skracali czas nauki, a nawet zaprzęgali uczniów do pracy na własne potrzeby. Było również rzeczą zwykłą, że od dzieci wymagano zapłaty w naturze.
Zachował się anonimowy, XVII-wieczny utwór Szkolna mizeria, zawierający rozmowę plebana z jego kościelnym. Pierwszy podkreślał, że w parafii „zawsze bywała dobra szkoła”. I rozumiał pod tym stwierdzeniem tyle, że uczniowie posłusznie płacili za edukację zbożem, a także „kapusty z grochem przynosili”.
Rybałt odpowiedział, że podobne luksusy skończyły się wraz z wojnami i grabieżami – znędzniali chłopi nie byli w stanie wyżywić siebie, a co dopiero nauczyciela. Ksiądz, zamiast wesprzeć kościelnego, pogroził mu kijem i wygonił go do fizycznej pracy. Ten zaś mógł jedynie z rezygnacją rzucić: „Widzę, że mi przyjdzie z tej szkoły wędrować [zrezygnować]”.
„O naukach dla nich nie myślą”
Nawet w nielicznych przypadkach, gdy szkoła działała w miarę sprawnie, curriculum układano tak, by w pierwszej kolejności odpowiadało potrzebom Kościoła. Przykładowo w Guminie pod Wyszogrodem w XVIII wieku organista uczył „dzieci męskiej płci czytać i pisać”, ale chyba przede wszystkim – instruował podopiecznych w katechizmie i pokazywał jak mają „do mszy służyć”.
W sytuacji, gdy nauka przynosiła mikre korzyści, wymagała wydatków i pochłaniała cenny czas, sami kmiecie coraz rzadziej wysyłali dziadki do szkoły. Kilka charakterystycznych przykładów ze schyłku epoki przedstawił profesor Dariusz Główka.
W 1775 roku w Wojnówce pod Mławą kościelna inspekcja wykazała: „ludzie, zadowoleni, gdy się doczekają dzieci, że te im będą pomagały przy pługu i w pańszczyźnie, o naukach dla nich nie myślą”.
Reklama
Równie źle rzecz się przedstawiała w Lutocinie: „Organista tylko za usilnym plebana zaleceniem kilkoro dzieci przez zimę do uczenia miał oddanych, latem żadnego”. W Radziwiłłowie pod Wąsoczem podobnie notowano, że wyłącznie nieliczni wieśniacy wysyłają dzieci do szkoły, nie zaś „wyprawiają je do rolnictwa”.
„Dziwujemy się, że światła nie znają”
Upadek wiejskiej edukacji, wyraźnie widoczny już przed potopem szwedzkim, w początkach XVIII wieku stał się niemal całkowity. W diecezji płockiej w epoce saskiej szkoły działały już tylko w około dziesięciu parafiach.
Sytuacja nie uległa wyraźnej poprawie aż do samego upadku Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Nawet w 1782 roku, w czasach rzekomego oświecenia, dzieci kształcono w ledwie trzydziestu jeden placówkach. Spadek w stosunku do początku wieku XVII był niemal pięciokrotny.
„W najgrubszej ich utrzymując ciemności, dziwujemy się, że światła nie znają” – komentował los chłopów Józef Wybicki w Listach patriotycznych, wydanych na kilka lat przed ostatnim rozbiorem.
Reklama
Wytykał innym szlachcicom, że zarzucają poddanym tępotę uniemożliwiającą wyzwolenie ich z oków pańszczyzny. Zarazem jednak sami dbają o to, by horyzont myślowy chłopa sięgał nie dalej niż do pługa i obory.
Jak wszystkie napomnienia, także to nie znalazło szerszego odzewu. Jeszcze u schyłku XIX wieku – sto lat po rozbiorach, mniej niż sto pięćdziesiąt lat temu – poseł do galicyjskiego sejmu, hrabia Stadnicki, przyznawał, że polscy ziemianie nie chcą „mieć u siebie szkół ludowych”, bo „obawiają się trucizny, którą te w dzieciach wiejskich zaszczepiają”. „Chcemy, żeby lud był wychowany, jak my to rozumiemy” – kwitował.
***
Przodkowie większości Polaków byli niewolnikami traktowanymi często gorzej niż zwierzęta. O tym, jak wyglądało ich codzienne życie i jak nowożytna szlachta korzystała z nieograniczonej władzy nad chłopami przeczytacie w mojej nowej książce pt. Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa (Wydawnictwo Poznańskie 2021). Do kupienia na Empik.com.
Wybrana bibliografia
- Cudzoziemcy o Polsce. Relacje i opinie, t. 1–2, oprac. J. Gintel, Wydawnictwo Literackie 1971.
- Czernik S., Z życia pańszczyźnianego w XVII wieku. Materiały i szkice, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza 1955.
- Główka D., Przewodnik, inicjator, adwersarz? Uwagi o miejscu plebana w społeczności wiejskiej w XVII–XVIII wieku na przykładzie diecezji płockiej [w:] Dwór, plebania, rodzina chłopska. Szkice z dziejów wsi polskiej XVII i XVIII wieku, red. M. Ślusarska, DiG 1998.
- Hernas C., Tropami Jana z Kijan, „Pamiętnik Literacki”, t. 44 (1953).
- Świętochowski A., Historia chłopów polskich, Wydawnictwo Polskie R. Wegnera 1928.