Maria Kazimiera d’Arquien nie była potomkinią dynastii, ani nawet arystokratką, a mimo to wychowywała się w pałacu. Początek życia młodej ulubienicy polskiej królowej Ludwiki Marii Gonzagi ułożył się zupełnie niezwykle. I to do takiego stopnia, że niektórzy podejrzewali nawet, że dziewczynka jest nieślubnym dzieckiem monarchini.
Szlacheckie czy magnackie córki trafiały zwykle do fraucymeru, a więc w szeregi dworu żeńskiego królowej, jako nastolatki, gdy zbliżały się do wieku właściwego zamążpójściu. Z Marią Kazimierą d’Arquien stało się inaczej. Ona nie znała żadnego domu poza willą przy Krakowskim Przedmieściu – ulubioną siedzibą Wazów.
Reklama
Zagadkowa decyzja
Maria Kazimiera przyszła na świat tam, gdzie jej pani, królowa Ludwika Maria Gonzaga: we francuskim Nevers, prawdopodobnie 28 czerwca 1641 roku. Pochodziła z rodziny szczycącej się herbem i zacnym pochodzeniem, ale nie majątkiem.
Matka dziewczynki, Franciszka de la Chastre, była damą honorową, a nawet ochmistrzynią na dworze Gonzagówny, kiedy ta dzierżyła rangę zarządczyni prowincji Nivernais i nie miała jeszcze żadnych widoków na zdobycie polskiej korony. Ojciec, Henryk, znalazł zajęcie jako kapitan gwardii delfina Gastona Orleańskiego. Zarabiali oboje, ale że doczekali się aż siedmiorga dzieci — dwóch synów i pięciu córek — to w domu nigdy się nie przelewało.
Angaż markiza d’Arquien na dworze królewskiego brata (i jednocześnie niedoszłego męża Ludwiki Marii) wykluczał wyjazd całej rodziny nad Wisłę. Gdy w 1645 roku Gonzagówna zlikwidowała swój dwór, była zmuszona odprawić sprawdzoną zarządczynię fraucymeru. Podjęła jednak decyzję, która dziwiła współczesnych i do dzisiaj nie znajduje pełnego wyjaśnienia.
Królowa postanowiła zabrać ze sobą jedną z córek damy dworu, zaledwie czteroletnią Marię Kazimierę. Dziewiętnastowieczny historyk Krzysztof Waliszewski twierdził, że zrobiła tak z litości, aby odjąć Franciszce trosk i kosztów związanych z wychowywaniem potomstwa. Nie zmienia to faktu, że naraziła małe dziecko na niezwykle mozolną i niebezpieczną podróż przez tereny ogarnięte wojną, pośród trzaskających mrozów.
Reklama
Hańbiące podejrzenia
Wrogowie nowej królowej szybko zaczęli dopatrywać się drugiego dna dziwnej historii. Na polskich salonach szeptano, że Maria Kazimiera to w rzeczywistości nieślubna córka samej Ludwiki Marii, spłodzona zapewne przez nieszczęsnego spiskowca Cinq-Marsa.
Pogłoska wpisywała się w snute już wcześniej podejrzenia odnośnie moralnej konduity kandydatki na monarchinię. Znalazł się oczywiście życzliwy magnat, który niby to w trosce o dobro króla wyłożył mu w liście wszystkie plotki. Rozpustny Władysław IV w tym czasie myślał jednak tylko o przejęciu kontroli nad majątkiem żony. Nie dociekał więc, ile prawdy jest w hańbiących opowieściach.
Sama Ludwika Maria nigdy nie zająknęła się o tym, że Maria Kazimiera to jej dziecko; przeciwnie — w listach do przyjaciółek słanych w dobie wojny szwedzkiej żaliła się, że nie posiada żadnego potomstwa.
Pupilka dworu
Nie ma powodów, by wierzyć w wyssane z palca dyrdymały, niemniej trzeba przyznać, że Ludwika Maria ogromnie przywiązała się do panienki d’Arquien, zresztą swojej córki chrzestnej.
Dziewczyna, już wtedy pieszczotliwie nazywana Marysieńką, była pupilką dworu, wychowanicą, a potem powierniczką królowej. Gonzagówna dbała o to, by pałac ogrodowy stał się dla małej Marii Kazimiery najprawdziwszą szkołą. Trzymała ją blisko siebie, pobudzała w niej zamiłowanie do muzyki, tańca i teatru. Nie zaniedbała też formalnej edukacji.
Reklama
Na kilka lat panienkę odesłano do Nevers, do szkoły klasztornej prowadzonej przez siostry urszulanki. Do Warszawy wróciła w roku 1652 lub 1653, by doskonalić się w sprawach polityki, w intrygach, ale też w sztuce pisania listów i w kokieterii, od której nigdy nie uciekały towarzyszki królowej.
Miała wszelkie predyspozycje, by dołączyć do grona agentek Ludwiki Marii – dam dworu wydawanych za mąż za wpływowych magnatów i zjednujących królowej cennych zwolenników. Była bezapelacyjnie wierna swojej przybranej matce, a poza tym zdeterminowana, przebiegła, obdarzona niemałą inteligencją.
Anielskie ciało, dowcip i rozum
Podobnie jak monarchini nie przejawiała talentów, a może po prostu pasji do nauki języków. Ponieważ jednak większość młodych lat spędziła nad Wisłą, doskonale opanowała polszczyznę. Wprawdzie listy zawsze pisała w mowie przodków, niemniej swobodnie wplatała do nich słowa, zwroty albo i całe zdania po polsku.
Jak podkreślał językoznawca Stanisław Urbańczyk, polszczyzna w żadnym razie nie krępowała Marii Kazimiery. Dziewczyna znała „jej subtelności”, nawet wyrażenia gwarowe.
Reklama
Czytając listy panny d’Arquien, można też odnieść wrażenie, że uważała język przybranej ojczyzny za bardziej dosadny od francuskiego; odpowiedni do inwektyw, przytyków i żartów. Wychowanicy królowej zdarzało się pisać o mężczyznach lub do mężczyzn: „gruby chłop”, „gnojek”, „świnia”. A o samej sobie, gdy spuchła jej szczęka, że wygląda jak „stara baba”.
Marii Kazimierze dużo łatwiej niż innym dwórkom przychodziły towarzyskie konwersacje z gośćmi pałacu. Nie miała też problemu, by wdawać się w dyskretne flirty, nawet z kawalerami, którzy nie opanowali francuszczyzny. Były to zdolności nie bez znaczenia, bo panna d’Arqien rosła na dwórkę wyjątkowo piękna i ujmującą. „W kupę się zeszły w tym anielskim ciele dowcip i rozum” — pisał jeszcze przed potopem Jan Andrzej Morsztyn o wówczas trzynastoletniej dziewczynie.
Adoratorzy młodej Marysieńki
Maria Kazimiera była średniego wzrostu, „ni tłusta, ni chuda”, jak komentował pewien dworzanin. Miała jasną cerę, była brunetką. Na jednym z najwcześniejszych portretów, płótnie anonimowego artysty przechowywanym obecnie na Wawelu, widać bujne włosy spływające swobodnie na ramiona, małe usteczka wygięte w zalotnym uśmiechu i kształtny, delikatny nos. Uwagę przykuwają jednak oczy: wielkie, lekko przymknięte i zwieńczone idealnie równymi brwiami.
Także tym, którzy wchodzili w bezpośrednią styczność z ulubioną dwórką królowej, właśnie oczy najbardziej zapadały w pamięć. „Czarne, w ślicznej oprawie” — stwierdził pewien Francuz. „Tak żywe i tak błyszczące, że żadnemu malarzowi nie udało się uchwycić w pełni ich spojrzenia” — komentował inny.
Reklama
Ogółem, jak podkreśla biograf Francuzki wychowanej w Polsce, profesor Michał Komaszyński, Maria Kazimiera „przedstawiała taki typ urody niewieściej, jaki sprostałby wymogom wszystkich czasów”. Tylko zęby dwórki, „nie arcypiękne, chociaż regularne”, mogły budzić zastrzeżenia. Zwłaszcza że panna d’Arquien wcześnie zaczęła się uskarżać, że okrutnie ją bolą.
Nawet jeśli uśmiech młodej Francuzki nie był perfekcyjny, adoratorów taki detal w najmniejszym stopniu nie zrażał. Wielu panów marzyło o zawarciu bliższej znajomości z wychowanicą królowej. Jeden wprost stwierdził, że zobaczywszy ledwie czternastoletnią Marię Kazimierę, zapałał do niej nieopanowaną pasją i odtąd żył tylko myślą o uczynieniu dwórki swoją żoną. Nazywał się Jan Sobieski.
***
Tekst powstał w oparciu o moją nową książkę poświęconą niezwykłym kobietom XVII stulecia i wpływowi, jaki wywarły na tę epokę przepychu i upadku. Jedną z głównych bohaterek historii jest właśnie Ludwika Maria Gonzaga. Damy srebrnego wieku kupicie na Empik.com.