Kazimierz Wielki przed śmiercią w 1370 roku zgodził się przekazać polski tron siostrzeńcowi – Ludwikowi Andegaweńskiemu. Dzięki temu w przyszłości rządy nad Wisłą miała objąć także sławna królowa Jadwiga. Schorowany król Węgier był jednak władcą głównie tytularnym. Unikał podróży za Karpaty jak ognia. Faktyczne rządy nad Wisłą objęła jego matka i siostra zmarłego: potężna Elżbieta Łokietkówna. Jej panowanie zakończyło się ponurą katastrofą.
Elżbieta Łokietkówna, babka królowej Jadwigi, nie została koronowana, ale mimo to – jako oficjalna regentka i reprezentantka syna nad Wisłą – używała tytułu królowej Polski.
Reklama
Z pozoru miała wszelkie zadatki na doskonałą władczynię. W minionych dekadach dała się poznać jako jedna z najwybitniejszych polityczek kontynentu.
Zadatki na wielką królową
Kilku kolejnych papieży bało się jej przemożnego wpływu na syna lub błagało ją o pośrednictwo w relacjach z królem Węgier.
Elżbieta brała również udział w wielkiej grze z cesarstwem – drugą naczelną potęgą Europy Środkowej. Była tak nieustępliwa, że na początku lat sześćdziesiątych XIV wieku imperator Karol IV Luksemburski nie zdołał utrzymać nerwów na wodzy.
Upił się w towarzystwie węgierskich dyplomatów, po czym „w uniesieniu wymknęło mu się” o Elżbiecie „rubaszne słowo, obrażające w najwyższym stopniu sławę kobiety”. Jakie dokładnie – nie wiadomo. Ale z kontekstu można się domyślać, że zwierzchnik Rzeszy zasugerował, jakoby przezacna królowa zarobkowała drogą płatnej miłości.
W następstwie tego incydentu niemal wybuchła walna wojna. Konflikt zażegnano, cesarz musiał jednak cofnąć się na całej linii. Wszystko to działo się niedługo przed sławnym kongresem krakowskim i wydaje się całkiem prawdopodobne, że zjazd królów na wawelskim wzgórzu miał na celu między innymi załagodzenie sporów między Pragą a Budą.
Reklama
Wypada dodać, że Elżbieta była też niewątpliwie najbogatszą kobietą kontynentu. Gdy w 1343 roku odwiedziła Rzym, ciągnęła z sobą podręczne fundusze w ilości niemal siedmiu ton srebra i pięciu ton złota.
Niespełna trzy dekady później siostra Kazimierza Wielkiego była jednak przede wszystkim staruszką, przynajmniej jak na realia epoki.
Trumienny spisek
Regencję w Polsce objęła jako bardzo schorowana 65-latka. Piętrzyły się zaś przed nią wyzwania, z jakimi miałaby trudności kobieta w sile wieku.
Dawno niespotykane w kraju kobiece rządy, wywiezienie insygniów, wzgarda okazana Wielkopolanom, utrata własnego, niezależnego ośrodka władzy, faktyczny bunt dotychczasowych lenników królestwa… Wszystko to tworzyło sytuację wybuchową.
O tym, jak była ona poważna, doskonale świadczy incydent, do którego doszło na Wawelu latem 1371 roku. Ktoś włamał się do grobu Kazimierza Wielkiego na Wawelu. Złodziej zdarł z głowy nieboszczyka złoconą koronę, udekorowaną kamieniami szlachetnymi i zwieńczoną pięcioma symbolicznymi liliami. Zabrał też pozostałe insygnia, włożone w ręce zmarłego.
Reklama
Wkrótce wyszło na jaw, że hieną cmentarną był jeden z najbliższych współpracowników Kazimierza Wielkiego: podkanclerzy, a więc szef polskiej dyplomacji Janko z Czarnkowa, dzisiaj lepiej znany za sprawą spisanej przez siebie kroniki.
Mężczyzna dopuścił się świętokradztwa, bo chciał użyć insygniów grobowych do podważenia władzy Ludwika i Elżbiety. Wraz ze stronnikami przymierzał się do koronowania nimi innego kandydata: księcia słupskiego Kaźka.
Zignorowany kataklizm
Spisek ukrócono, ale sytuacja w kraju wcale nie wróciła do normy. Coraz starsza i coraz bardziej zmęczona Elżbieta, z każdej strony bombardowana problemami wymagającymi natychmiastowej interwencji, nie była w stanie uniknąć błędów.
Na pewien czas zrzekła się władzy i powróciła na Węgry. Potem jednak znów zawitała nad Wisłę i jesienią 1376 roku popełniła największą z pomyłek. Przekonana o potędze swojego syna, zignorowała sygnały o nadciągającym ataku Litwinów na Polskę.
Reklama
Nie poczyniono żadnych przygotowań. Nie sypano wałów, nie reperowano murów, nie wystawiono specjalnych garnizonów. Najazd tymczasem, wbrew zapewnieniom królowej, rzeczywiście nastąpił. I był to najazd na prawdziwie apokaliptyczną skalę, dającą się porównać chyba tylko z niszczycielskimi napadami Tatarów w okresie rozbicia dzielnicowego.
Litewskie zagony spustoszyły Małopolskę, zbliżając się tak bardzo do Krakowa, że łuny pożarów można było dostrzec z wawelskiego wzgórza. Wrogowie uwieźli olbrzymie łupy i porwali 23 000 polskich poddanych, zakuwając ich w kajdany i sprzedając w niewolę. Nikt nie stanął im na drodze, a Elżbieta, jakby osowiała i zagubiona, tylko słuchała coraz to nowszych raportów o stratach.
Królowa na beczce prochu
Atmosfera była morowa, a morale katastrofalnie niskie. Wieść o wycofaniu się Litwinów nie poprawiła nastrojów, bo przecież przeciwnik nie został przepędzony, lecz uszedł z nieprzebranymi skarbami.
Możnych przepełniała frustracja, Elżbieta natomiast – jakby nie zdając sobie sprawy ze skali kataklizmu – skupiała uwagę na zabawach organizowanych na Wawelu. Przypatrywała się tańcom, słuchała śpiewów, okazywała rażącą otoczenie wesołość. Nie wiedziała, że siedzi na beczce prochu, a lont lada chwila zostanie podpalony.
Siódmego grudnia 1376 roku, w trakcie kolejnego balu, grupa młodych Węgrów z dworu królowej postanowiła przenieść się z zabawą z zamku na miasto. Byli podpici i głośni. W alkoholowym widzie sprowokowali bójkę z miejscowymi, która szybko wymknęła się spod kontroli.
Królowa wysłała na miejsce scysji starostę krakowskiego Jana Kmitę, żeby rozdzielił walczące strony. Ledwie ten zaczął przemawiać do motłochu, a został trafiony w szyję strzałą, wypuszczoną z łuku przez jednego z Węgrów. Czy postrzał był przypadkowy, czy celowy – nie wiadomo. Miał w każdym razie konsekwencje więcej niż tragiczne.
Reklama
Starosta wykrwawił się na miejscu, a awantura przerodziła się w pogrom. Do działania zerwała się wielka zgraja plebsu, głównie Polaków, rozgoryczonych najazdem, któremu nie zapobiegła królowa, a także zniesmaczonych beztroskimi zabawami dworzan, ich swawolami i bezczelnością.
W okolicach Wawelu żyło w tym czasie około pięciuset Węgrów, stanowiących w przybliżeniu 5,5 procent populacji szeroko rozumianego, dziewięciotysięcznego Krakowa. Cała ta diaspora znalazła się teraz na celowniku tłumu.
Krwawa noc
Miejscowi chodzili od domu do domu, mordując każdego Madziara, który wpadł im w ręce. Najlepszy znawca tego epizodu, profesor Jan Dąbrowski, podkreślał, że nie zważano na płeć, wiek czy zajmowane stanowisko. Nikt nie mógł czuć się bezpieczny.
Węgrom nie byli w stanie pomóc nawet urzędnicy królowej. Lojalni możnowładcy próbowali ukrywać poddanych Ludwika we własnych domach, piwnicach, spiżarniach. Niewiele wskórali. Amok był tak straszny, że zdarzało się, iż nawet służący tych panów rozbijali drzwi kryjówek, by zabić i obrabować przerażonych uciekinierów.
Reklama
Rzeź przeciągnęła się do późnej nocy, a grupy krakowian, uzbrojone w pochodnie, przemierzały ulice, wyszukując i mordując osaczonych nieszczęśników. Wielu Węgrów próbowało uciekać na Wawel, ale i za nimi pędził nienawistny tłum.
Elżbieta była przerażona. W obliczu rozruchu, przybierającego już niemal postać rebelii, nakazała zamknąć zamkowe bramy.
„Płacz”, „jęk” i zamknięty Wawel
Po raz pierwszy od czasu buntu wójta Alberta z 1311 roku mury i wieże Wawelu miały stawić odpór nie wrogowi zewnętrznemu, ale mieszkańcom miasta.
Janko z Czarnkowa, opisujący wydarzenia z niekłamaną satysfakcją, twierdził, że 71-letnia władczyni „zeskoczyła z tronu” i „z płaczem oraz jękiem ukryła się w piwnicy”. Pierwszy szczegół wydaje się wiarygodny.
Okna Kurzej Nogi, wieży, gdzie stał tron królewski, wychodziły nie tylko na dziedziniec, ale też na północ, ku miastu. Nie dało się wykluczyć, że rozwścieczony tłum zacznie je ostrzeliwać, choć wypada wątpić, czy byłby to atak skuteczny. Regentkę niewątpliwie wyprowadzono do lepiej zabezpieczonej komnaty. Ale raczej do wnętrz obronnych, na przykład do wieży nazwanej później Jordanką, niż do piwnic.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Ponieważ jedyna droga do fortecy, wiodąca z Okołu (dawnego podgrodzia przylegającego do Wawelu od północy) ku bramie dolnej, została odcięta, a most zwodzony podniesiono, desperatom uciekającym przed ciżbą zostawała tylko jedna alternatywa.
Biegli pod północno-wschodnie zbocza skały, by po niej wspinać się ku najbardziej odsłoniętym od tej strony murom zamku górnego. Janko z Czarnkowa pisał, że dwórki królowej spuszczały z okien drabiny dla nieszczęśników. Nie każdy jednak zdołał się uratować, bo „okropnie rozjątrzeni” Polacy, pragnący według kronikarza pomścić zabitego starostę, „strzałami i oszczepami” ciskali w plecy wspinających się Węgrów.
Reklama
Tragiczny bilans
Janko podał, że rzeź zakończyła się śmiercią 160 Węgrów, co oznaczałoby, że jedna trzecia Madziarów przebywających w Krakowie nie dotrwała świtu. Tę liczbę przytoczył następnie też Jan Długosz.
Od anonimowego autora Rocznika świętokrzyskiego wiadomo z kolei, że przy samym tylko kościele Franciszkanów pochowano 76 ofiar masakry. Bramy Wawelu jednak wytrzymały, królowa pozostała bezpieczna, a bunt wygasł nazajutrz.
****
Niemy świadek koronacji i upadków, ceremonii i pożarów, schadzek i skrytobójstw. Wawel. Biografia to pierwsza kompletna opowieść o historii najważniejszego miejsca w dziejach Polski. Powyższy tekst powstał na jej podstawie. Dowiedz się więcej o książce na Empik.com.