U schyłku lata 1364 roku na zaproszenie Kazimierza Wielkiego nad Wisłę przybyło imponujące grono monarchów. Tak zwany kongres krakowski był jednym z najwspanialszych spotkań na szczycie w dziejach średniowiecznej Polski. Wydarzenie przeszło do legendy. W efekcie niemal wszystko, co się o nim dzisiaj pisze jest przeinaczane i obarczone fałszywymi tradycjami. Co faktycznie nastąpiło ponad 650 lat temu i czym była sławna uczta u Wierzynka?
Dokładna lista uczestników tak zwanego kongresu krakowskiego nie jest znana. Na pewno przyjechał cesarz i król Czech Karol IV. Stawił się też król Węgier, a zarazem siostrzeniec polskiego monarchy Ludwik Andegaweński. Był wreszcie król Cypru Piotr, a także kilku książąt z Mazowsza i Śląska.
Reklama
Pewna jest jeszcze obecność margrabiego Brandenburgii, za to jedynie domniemana margrabiego Moraw czy księcia słupskiego.
Skąpy ślad po niezwykłym spotkaniu
Żaden polski gród nie gościł wcześniej takiego zbiorowiska najprzedniejszych figur europejskiej polityki. Mimo to po zjeździe pozostał w rodzimych źródłach zaskakująco skąpy ślad. Spotkanie królów i książąt zrelacjonowali tylko dwaj nadwiślańscy autorzy tworzący w XIV stuleciu. Obaj z dystansu przynajmniej parunastu lat, obaj zdawkowo i niezbyt uważnie.
W tekstach pomylono datę zdarzenia, które zostało bezpodstawnie powiązane ze zorganizowanym rok wcześniej weselem królewskiej wnuczki Elżbiety. Niewątpliwe błędy wkradły się również na listę gości. Przede wszystkim jednak w ogóle nie odnotowano przyczyn zjazdu.
Zagadkowe przyczyny kongresu krakowskiego w 1364 roku
Wbrew temu, co podają niektóre podręczniki, te wciąż nie zostały odkryte. Autor tak zwanej Kroniki katedralnej krakowskiej zapisał tylko, że Kazimierz Wielki pragnął ukazać gościom „chwałę swojego królestwa”. Ale przecież musiało chodzić o coś więcej.
Reklama
Na pewno nie jest prawdą, że zjazd wiązał się bezpośrednio z planami krucjaty organizowanej przez króla cypryjskiego. Piotr przybył do Krakowa w orszaku cesarskim, nie był nawet zaproszony. Po prostu wykorzystał i tak organizowany kongres, żeby szukać poparcia dla wyprawy na Aleksandrię.
Fakty i mity w opowieściach o uczcie u Wierzynka
Najwięcej zamętu wprowadził, nie po raz pierwszy, kronikarz Jan Długosz. O wydarzeniach opowiadał po stu latach.
Sięgnął do starszych źródeł, a szczególnie do ustnej tradycji jednej z ważnych krakowskich rodzin mieszczańskich. Na tej podstawie zaprezentował kongres tak, jakby odbywał się głównie w mieście i jakby najważniejszym punktem programu była uczta zorganizowana w domu rajcy Wierzynka.
Nie ma powodu, by kwestionować, że do takiej biesiady – na stałe obrosłej legendami – faktycznie doszło. Nie odbyła się ona jednak na pewno z inicjatywy jednego patrycjusza. „»Ucztę Wierzynka« wydało zapewne na swój koszt miasto” – komentował chociażby profesor Jerzy Wyrozumski. Przede wszystkim zaś to konkretne spotkanie nie było wcale najważniejsze czy nawet najbardziej okazałe.
Reklama
Wypada podkreślić, że przed Długoszem nikt w ogóle nie odnotował związku między kongresem a panem Wierzynkiem. Kronika katedralna krakowska podaje wprawdzie, że dostojnych gości sproszono do „miasta Krakowa”, ale nie daje podstaw, by sądzić, że za tym określeniem kryło się miasto lokacyjne, nie zaś szeroko rozumiany Kraków – w połowie XIV wieku połączony murami z Wawelem i tamtejszą rezydencją monarszą.
Kongres krakowski czy wawelski?
Znane obyczaje dyplomatyczne epoki każą się domyślać, że zasadnicze uroczystości, a pewnie także główne biesiady, odbywały się nie przy rynku krakowskim, ale na wzgórzu wawelskim – w świeżo upiększonym i rozbudowanym zamku.
Jan Długosz przyznał rzecz oczywistą: że każdemu z przybyłych monarchów „wyznaczono specjalne mieszkanie i sypialnie na zamku krakowskim, przybrane wspaniale purpurą, kobiercami, złotem, szkarłatem i szlachetnymi kamieniami”.
Szczegóły kronikarz zaczerpnął raczej z wyobraźni niż ze starszych materiałów. Ale to jasne, że tak dostojni goście mogli nocować wyłącznie w naczelnej rezydencji królestwa. Ponieważ zaś zjazd, jak wszelkie podobne uroczystości, potrwał wiele dni czy nawet tygodni, towarzyszyły mu liczne uczty, podczas których Kazimierz stale „raczył królów, książąt i panów wyszukanymi potrawami”.
Na kartach XIV-wiecznej Kroniki katedralnej krakowskiej podkreślono zdawkowo, że spotkaniu towarzyszyły „wspaniałość, sława i obfitość”, a wszyscy zebrani otrzymali „więcej niż sobie życzyli”. Nie jest to jednak jedyne dostępne źródło wiadomości.
Z największymi detalami i najwcześniej kongres opisał obcokrajowiec – dworzanin cesarski Guillaume de Machaut, wprawdzie nieobecny w Krakowie, ale bazujący na relacjach świadków. Autor informował, że gościom zjazdu podano wielką ilość chleba, wina, ryb, ptactwa i wszelkiego innego mięsiwa.
Reklama
Odnotował, podobnie jak kronikarz polski, że rozmach był tak niesamowity, iż niczego właściwie nie dałoby się już ulepszyć. Pisał też o podniosłych obradach i licznych turniejach. Należy się domyślać, że przynajmniej część z tych zawodów rycerskich organizowano na zamkowym dziedzińcu. Przed odjazdem dostojni goście mieli jeszcze otrzymać wspaniałe dary.
Ile to wszystko kosztowało?
Guillaume de Machaut nie próbował szacować kosztów uroczystości i zasobów, jakie były konieczne do zorganizowania tak ogromnej imprezy. Inne źródła także ich nie podają.
Dla lepszego zrozumienia wyzwań, przed jakimi stanął Kazimierz Wielki, można za to przytoczyć przykład podobnego kongresu, jaki niespełna trzy dekady wcześniej odbył się z jego udziałem na Węgrzech.
Podczas zjazdu wyszehradzkiego z roku 1335 tylko jedna uczta, wydana dla Piasta, wymagała wytoczenia 180 beczek wina. Podano też na niej 1500 bochnów chleba. Liczbę olbrzymią, ale zrozumiałą, bo przecież władcy nigdy nie podróżowali sami. Towarzyszyły im orszaki złożone z setek dworzan i urzędników. Akurat polska świta podczas wizyty na Węgrzech była dość skromna. Wystarczy dodać, że inna wydana wówczas biesiada, której głównym gościem był król Czech, wymagała aż 2500 bochnów chleba.
Kongres krakowski musiał pochłonąć łącznie nawet nie tysiące, ale dziesiątki tysięcy bochnów, tysiące beczek przednich trunków, również tysiące sztuk mięsa. Potem zaś Piast wykosztował się dodatkowo na nieodzowne dary.
Reklama
O tym, jak musiały być one drogie, znów świadczy przykład wyszehradzki. W roku 1335 król Czech otrzymał od swojego węgierskiego gospodarza pięćdziesiąt srebrnych pucharów, dwa zdobione kołczany, trzy piękne pasy, ekskluzywną szachownicę, dwa ponoć bezcenne siodła, drogi nóż i perły.
Podobnej hojności w roku 1364 oczekiwano i od Kazimierza. A przecież musiał on obdarować nie tylko Karola IV Luksemburskiego, ale też siostrzeńca Ludwika i cały tabun książąt. Wizerunkowy cel został w każdym razie osiągnięty. Piast niewątpliwie ukazał „chwałę swojego królestwa”. A także wspaniałość nowego Wawelu, w niczym nieustępującego w tym czasie rezydencjom monarszym w Budzie czy na Hradczanach.
****
Niemy świadek koronacji i upadków, ceremonii i pożarów, schadzek i skrytobójstw. Wawel. Biografia to pierwsza kompletna opowieść o historii najważniejszego miejsca w dziejach Polski. Powyższy tekst powstał na jej podstawie. Dowiedz się więcej o książce na Empik.com.