Polskie portrety szlacheckie z XVIII wieku.

Jeden z czołowych mitów na temat Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Podręczniki rozmijają się z prawdą

Strona główna » Nowożytność » Jeden z czołowych mitów na temat Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Podręczniki rozmijają się z prawdą

Od przeszło stulecia panuje opinia, że naczelną przyczyną kryzysu i upadku demokracji szlacheckiej, a w konsekwencji też Rzeczpospolitej Obojga Narodów, była zasada jednomyślności. Nie jest to prawdą. Liberum veto, a więc uprawnienie każdego pojedynczego uczestnika sejmu do zerwania i unieważnienia całych obrad, nie stanowiło źródła katastrofy, ale tylko symptom, nawet symptom uboczny, słabości ustroju. Co tak naprawdę sprawiało, że dawna Polska musiała pogrążyć się w politycznej zapaści?

Należy stanowczo podkreślić, że polscy szlachcice znali i rozumieli ideę głosowań większościowych. W ten sposób zapadały chociażby wyroki deputatów, sędziów Trybunału Głównego Koronnego. Przyjęło się nawet określenie na głosowania większością, że to decyzje podejmowane sposobem sądowym. Po sądowemu rozstrzygano rzecz zwłaszcza wtedy, gdy doprowadzenie dyskusji do finału wydawało się absolutnie nieodzowne, a brak konkluzji groził anarchią lub ośmieszeniem organu.


Reklama


W sytuacji, gdy zażarta walka polityczna krępowała lokalne zgromadzenia, stopniowo wprowadzano większościowy wybór posłów sejmowych przez sejmiki. W 1598 roku regułę oficjalnie przyjęto na Mazowszu, w 1611 roku w województwach sieradzkim i krakowskim, w 1613 na całej Litwie. Badacz zagadnienia Zdzisław Ilski wyliczył, że ostatecznie aż 65 procent wszystkich sejmików ziemskich w Rzeczpospolitej głosowało większościowo.

Powszechna zgoda

Rozwiązanie uznano za nieodzowne, ale nie budziło ono zadowolenia, a tym bardziej dumy. Od samego zarania demokracji szlacheckiej najwyżej ceniono zgodę. Był to jeden z tych uświęconych terminów, które przepełniały sobiepanów pychą i paraliżowały ich, ilekroć zachodziła obawa wystąpienia przeciwko jakiejkolwiek „źrenicy wolności”.

Obrady sejmu w czasach Zygmunta III Wazy (Giacomo Lauro/domena publiczna).
Obrady sejmu w czasach Zygmunta III Wazy (Giacomo Lauro/domena publiczna).

Tak jak nie wolno było podważać równości czy cnoty, tak też nie godziło się kwestionować, że demokracja szlachecka jest oparta na powszechnej zgodzie. Kto ośmielał się to czynić, ryzykował, że bracia uznają go za „wyrodka”, nawet zdrajcę, który „nie kocha wolności”.

Ogół szlachty wierzył, że kluczowe decyzje powinny zapadać zgodnie, a więc jednomyślnie. Fakt wypracowania kompromisu uważano za „znak łaski bożej”, a wspólną decyzję pozbawioną sprzeciwu – za rzecz najbardziej „chwalebną”. Takie podejście nie było w żadnym razie unikatem, nie cechowało wyłącznie naszych herbowników. Nie zrodziło się też wcale w czasach Rzeczpospolitej szlacheckiej.


Reklama


Umiłowanie zgody nawiązywało do idei odziedziczonej po średniowieczu i znanej w całej Europie. Maksyma przypisywana cesarzowi Bizancjum Justynianowi głosiła, że „co wszystkich podobnie dotyczy, przez wszystkich winno być zatwierdzone”. W średniowieczu hasło znalazło wyraz w aklamacjach, a więc zwyczaju gremialnego akceptowania różnych decyzji i wyborów przez zgromadzony tłum poddanych.

Nie była to oczywiście ścisła procedura, nikt nie sprawdzał, czy aby na pewno każdy z zebranych wydał z siebie pochwalny okrzyk. Opornych zagłuszano i ignorowano, o ile tylko wyraźna większość popierała decyzję. Także w Rzeczpospolitej szlacheckiej do idei zgody długo nie podchodzono z przesadnym formalizmem.

Tekst powstał na podstawie mojej książki pt. Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty (Wydawnictwo Poznańskie 2023).

Jednomyślność w praktyce

Już w czasach jagiellońskich obowiązywała zasada, wprawdzie niezapisana w jakimkolwiek prawie, ale znana każdemu, że decyzje izby poselskiej, a przynajmniej finalne konkluzje jej obrad muszą zapadać jednogłośnie. Podobnie wymagano wspólnej zgody wszystkich stanów sejmujących. Bez niej nie mogło być mowy o wydaniu konstytucji. To jednak wcale jeszcze nie oznacza, że od zawsze twierdzono, iż opór jednego posła albo grupy deputowanych powinien niweczyć starania całej izby.

Obrady posłów polegały na konfrontowaniu opinii i ucieraniu stanowisk. Przede wszystkim zaś chodziło w nich o szukanie takiego kompromisu, który w mniejszym czy większym stopniu zadowoli każdego, przez reprezentantów żadnej ziemi nie zostanie natomiast odebrany jako zdeptanie jej interesów.

Prawo do wyrażenia własnej opinii i głosu odrębnego uchodziło za ekspresję wolności. Ceniono nawet burzliwe przepychanki i kłótnie. Ideał zakładał jednak, że koniec końców oporni ustąpią i zgodzą się nawet na to, co nie szło po ich myśli.

Jak tłumaczy Edward Opaliński, „uważano, że jeśli na forum parlamentu wytworzy się w jakiejś kwestii zgodne stanowisko, wówczas obowiązkiem nieprzekonanych powinno być podporządkowanie się woli większości”.

Nieodzowne rozwiązanie

Założenia zgody były szczytne. Chodziło o to, by uniknąć aktów wszelkiej tyranii i nie tłamsić grup szlachty mniej licznych, ale przecież równie wolnych, co wszyscy herbownicy. O tym pisze się często. O wiele rzadziej jest natomiast wzmiankowana kwestia najważniejsza. Mianowicie w polskich realiach obsesyjne dążenie do osiągnięcia kompromisu i jednogłośności było po prostu nieodzowne.


Reklama


Przy całej skrajnej słabości państwa tylko osiągnięcie zgody dawało jakąkolwiek – zresztą ograniczoną – nadzieję na to, że powzięte decyzje faktycznie zostaną wprowadzone w życie, a nie zignorowane.

W praktyce nieraz zdarzało się, że sprzeciw jednak był zgłaszany i podtrzymywany albo że część posłów w proteście opuszczała obrady. W wieku XVI takie postępowanie nie prowadziło jednak do unieważnienia całego sejmu.

O ile opór był ograniczony, przechodzono nad nim do porządku dziennego. Zarazem jednak liczono się z tym, że region, który odrzucił kompromis, nie wywiąże się z przyjętej konstytucji, albo przynajmniej – że zostanie ona masowo zlekceważona przez szeregowych ziemian, których posła zakrzyczano.

Polskie portrety szlacheckie z XVIII wieku.
Polskie portrety szlacheckie z XVIII wieku.

Problem systemowy

Dążenie do zgody nie stanowiło wady demokracji szlacheckiej. Prawdziwy problem miał charakter instytucjonalny, systemowy. Polski sejm był skazany na to, że się zdegeneruje i wyrodzi, bo nigdy nie uregulowano jego funkcjonowania.

W XVI wieku, w okresie prosperity, stany sejmujące nie zadbały o ogłoszenie ścisłych przepisów i ograniczeń; nie ustanowiono też wówczas żadnych formalnych zabezpieczeń zapewniających, że parlament będzie w stanie działać nawet w warunkach kryzysu. W trudnym wieku XVII, gdy jakiekolwiek sugestie reform były uznawane za atak wymierzony w złote wolności szlacheckie, na umacnianie systemu było już z kolei zbyt późno.


Reklama


Obrady izby poselskiej na dobrą sprawę nie wyszły poza etap ząbkowania. Tak u schyłku średniowiecza, jak i przez wszystkie kolejne stulecia nie miały porządku, nie opierano ich na jakimkolwiek regulaminie. Zamiast procedur były tylko obyczaje. Posiedzeniami nikt nawet nie kierował.

Od lat 60. XVI wieku obierano marszałka, obowiązkowo innego na kolejnych sejmach. Nieraz wiązały się z tym kłótnie oraz opóźnienia, chociaż faktyczna władza tego urzędnika była prawie żadna. Marszałek sejmu nie decydował o przebiegu dyskusji, nie mógł uciszać ani dyscyplinować posłów. Miał tylko prawo podsumować przebieg spotkań, a nawet w tym często go ograniczano.

Sejmik szlachecki w kościele. Grafika z przełomu XVIII i XIX wieku.
Sejmik szlachecki w kościele. Grafika z przełomu XVIII i XIX wieku.

W efekcie obrady poselskie przebiegały, jak komentował historyk Zbigniew Góralski, „nurtem spontanicznym”. Inni badacze piszą wprost, że na dobrą sprawę organizowano nie posiedzenia, ale „luźne, nieskrępowane dyskusje”.

Czasem wśród sporów i żywiołowej wymiany zdań udawało się znaleźć punkty zbieżne, konsensus. Wtedy przygotowywano projekt konstytucji, a wszystko, co wciąż budziło opór albo wprost niezrozumienie, pozostawiano do czasu kolejnego sejmu.

Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.

Sejmowy chaos

W takim systemie ważne sprawy mogły czekać w zawieszeniu przez lata. Nic nie zmuszało posłów, by podjęli decyzję, opowiedzieli się za czy też przeciw lub chociaż jasno wyrazili zdanie większości. Naczelną cechą izby poselskiej, a w konsekwencji całego sejmu, zawsze był chaos.

Parlament nie mógł działać sprawnie. Jednak aby działał w ogóle, potrzebna była wysoka kultura polityczna deputowanych, a poza tym – by użyć terminu, jakim szafują politolodzy – wysoka karność obywatelska.


Reklama


Wykształciły się różne nieformalne rozwiązania, bez których gremium, liczące finalnie od stu osiemdziesięciu do stu dziewięćdziesięciu osób, nigdy nie doszłoby do porozumienia. Panował na przykład zwyczaj, że posłowie ziem mniej ludnych i wpływowych orientowali się na przedstawicieli głównych województw i prowincji. Oddawali im głos, odnosili się do ich postulatów, pozwalali im wieść prym, jeśli nie stało to w jawnej sprzeczności z wolą ich regionu.

Dobre rozwiązanie… na dobre czasy

Dla porządkowania obrad wielkie znaczenie miały też decyzje sejmików ziemskich. Każdy poseł przyjeżdżał na sejm z instrukcją. Zdarzało się, że były to dokumenty niezwykle długie i zawiłe. Często zawierały nawet i sto kilkadziesiąt spraw, które chciano przedstawić sejmowi.

Obrady polskiego sejmu na miedziorycie z XVII wieku.
Obrady polskiego sejmu na miedziorycie z XVII wieku.

Lokalne posiedzenie mogło wymagać od posła absolutnej wierności instrukcji, ale mogło też polecić mu, żeby „nie kontradyktował zgodzie” – a więc nie hamował kompromisów. Jeszcze w pierwszej połowie XVII stulecia w dobrym guście były właśnie instrukcje względnie otwarte, dozwalające swobodę działania i dążenie do zgody. Nigdy jednak nie zapisano w prawie, że takie być muszą.

Sukces obrad zależał od tego, czy posłowie będą mieć wykształcenie i odpowiednią ogładę. Od tego, czy do izby trafi wystarczająco wielu doświadczonych, niejako zawodowych, deputowanych, zdolnych wpoić nowicjuszom właściwy tryb działania. Ale i od poziomu uświadomienia całej społeczności szlacheckiej zbierającej się na sejmikach ziemskich.


Reklama


To oddolnie decydowano przecież, czy do Warszawy pojedzie rozpijaczony warchoł, czy utalentowany i skuteczny mówca, pragnący szukać zgody. I czy którykolwiek z nich będzie mieć zapewnione właściwe pole działania.

Takie ramy demokracji szlacheckiej zrodziły się w czasach doskonałej prosperity gospodarczej, stabilności państwa, rozkwitu kultury, względnego pokoju. I zupełnie nie przystawały do jakichkolwiek innych okoliczności.

Źródło

Tekst powstał na podstawie mojej książki pt. Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty (Wydawnictwo Poznańskie 2023). To bezkompromisowa opowieść o warstwie, która przejęła pełnię władzy w Polsce, zniewoliła resztę społeczeństwa i stworzyła system wartości, z którym borykamy się do dzisiaj. Dowiedz się więcej na Empik.com.

WIDEO: Niewygodne korzenie kultury szlacheckiej

Autor
Kamil Janicki

Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Kamil Janicki

Historyk, pisarz i publicysta, redaktor naczelny WielkiejHISTORII. Autor książek takich, jak Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa, Wawel. Biografia, Warcholstwo czy Cywilizacja Słowian. Jego najnowsza książka to Życie w chłopskiej chacie (2024). Strona autora: KamilJanicki.pl.

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.