Jan Kazimierz Waza wszystko zaplanował w najdrobniejszych szczegółach. Czuł się tak pewny siebie, że otwarcie prowokował szlachtę. Z chwilą abdykacji 59-letni eks-król miał zacząć nowe życie. Dlaczego więc wszystko poszło zupełnie nie po jego myśli?
Instrukcje były jasne. Szlachta z większości prowincji oczekiwała, że posłowie wysłani na sejm walny powstrzymają króla przed zrzeczeniem się tronu. Nie dlatego, że go szanowano, nie dlatego że miał sławę dobrego monarchy (nie miał!) lub gwarantował pokój i powodzenie kraju. Chodziło tylko o to, że abdykacja uchodziła za „hańbę dla narodu”.
Reklama
Nigdy wcześniej żaden polski król nie oddał dobrowolnie korony. Jan Kazimierz Waza nie zamierzał jednak cofać się przed już podjętą decyzją.
„Wierzcie mi, będę mieć spokój”
Twierdzi się zwykle, że ostatni monarcha z polskiej linii dynastii Wazów porzucił tron, bo załamał się po śmierci żony, Ludwiki Marii Gonzagi, w 1667 roku. Prawda jest jednak taka, że Jan Kazimierz z zamiarem rezygnacji z władzy nosił się już wcześniej. I dobrze – choć bardzo naiwnie – zaplanował swoje kroki.
Miał dość sporów ze szlachtą, dość odpowiedzialności i obowiązków. „Podobno tęskno waszmościom, że tak długo na tym tronie siedzę” – powiedział posłom podczas jednej z decydujących scysji. – „Wierzcie mi, że i mnie drugie tyle z wami! Wielką mi rzecz uczynicie, gdy mnie uwolnicie, że będę mieć spokój”.
Wypowiadał się ostro i bez pardonu, bo przewidywał, że po abdykacji będzie się mieć jak pączek w maśle.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Przyczyny potopu szwedzkiego. Jak doszło do jednej z najbardziej niszczycielskich wojen w dziejach Polski?Abdykacja czy transakcja?
Jan Kazimierz Waza zawczasu zawarł tajny układ z potężnym (i niesamowicie chorowitym) królem Francji, Ludwikiem XIV.
Obiecał, że zarekomenduje Polakom wybór odpowiedniego (czyli francuskiego) kandydata na swojego następcę – księcia neuburskiego Filipa Wilhelma. W zamian Ludwik miał zapewnić mu dożywotnią pensję w pokaźnej kwocie 150 000 liwrów rocznie, a także szereg innych namacalnych profitów. Z kolei sam Filip Wilhelm miał (oczywiście już po własnej koronacji) umorzyć jego, wprost przytłaczające, długi.
Reklama
To jeszcze nie wszystko. Zbigniew Wójcik, autor biografii Jana Kazimierza, wyliczał:
Ostatni Waza na tronie polskim zastrzegł sobie też dożywotnie zachowanie tytułu królewskiego, dowolny wybór miejsca pobytu, niezależność, prawo do posiadania gwardii przybocznej, liczącej około 200 ludzi.
Wszyscy – i Francuzi, i Polacy, i sam Jan Kazimierz Waza – oczekiwali jednego. Król, oddawszy koronę, miał odsunąć się w cień, zniknąć. Mieć wreszcie spokój i zostawić innym swobodę prowadzenia polityki bez niego.
Beze mnie przepadniecie
Dwa dyplomy potwierdzające abdykację – jeden w imieniu Jana Kazimierza, drugi od panów Rzeczpospolitej – przygotowano 15 września 1668 roku. Protesty posłów nic nie dały i nazajutrz, 16 września, przystąpiono do ratyfikowania monarszej decyzji.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Dokumenty zostały odczytanie, podpisane i wymienione między stronami. Król oddał też dyplom, na podstawie którego wstąpił na tron w 1648 roku. Następnie wstał i wygłosił przemowę. Poprosił, by wybaczono mu błędy, ale też – wieszczył, że Polskę czeka niechybny upadek.
„Wyszedłszy z sali sejmowej, wsiadł do karety i bez pompy i orszaku odjechał do swego prywatnego pałacu ogrodowego na Krakowskim Przedmieściu” – kwitował Zbigniew Wójcik.
Reklama
Król jednak nie chce odejść
Na tym jego polityczna biografia mogłaby się skończyć. Ba! Na tym miała się skończyć. Tyle tylko, że Jan Kazimierz, wcześniej pragnący obsesyjnie uwolnienia się od obowiązków, niemal momentalnie… zatęsknił za władzą.
Żądał, by nie tylko dalej nazywano go królem, ale też tak go traktowano. Twierdził, że niezmiennie należy mu się posłuszeństwo poddanych. Mieszał się też w sprawy państwa, zupełnie jakby stał na jego czele.
Miał pewnych stronników, a w gronie elity padały nawet pomysły, by ponownie zaprosić go na tron. Zdecydowana większość szlachty była jednak zdegustowana postawą byłego króla. Nie słuchano go, nie szanowano, brzydzono się nim.
Niezrażony Jan Kazimierz próbował snuć nowe plany polityczne w rozmowach z francuskimi dyplomatami. Z Paryża przyszedł jednak jasny rozkaz: Wazą można rozmawiać o pieniądzach, ale broń Boże o polityce.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Wielkie kłamstwo o bogactwie polskiej magnaterii. Wciąż wierzymy w bzdurę powtarzaną od 400 lat„Postać żałosna, budząca politowanie”
Historyk Tadeusz Wasilewski wprost stwierdził: „król abdykant stał się postacią wprost żałosną, mogącą budzić politowanie”. Słusznie. Im dłużej Jan Kazimierz tkwił Polsce, tym bardziej go poniżano i tym większa otaczała go wrogość.
Podczas pielgrzymki do obrazu Matki Boskiej w Sokalu, odbytej w styczniu 1669 roku, spotykały go otwarte szykany i kpiny. Kiedy zaś szlachta zaczęła zbierać się na sejm elekcyjny, zażądano, by były monarcha wyniósł się z Warszawy i nie wchodził obradującym w paradę.
Reklama
Na odchodnym Jan Kazimierz podobno wybuchł płaczem. „Nie wiadomo czy dlatego, że bolało go rozstanie z miastem czy dlatego, że nie miał pieniędzy, by pospłacać służbę i wszystkich tych, którzy mu usługiwali” – skomentował Zbigniew Wójcik.
Na czas wyboru nowego władcy adbykant zaszył się w prywatnych dobrach w Żywcu. Po drodze spotkała go jeszcze jedna zniewaga. W karczmie zażądał od jakiegoś szlachcica, by ten ustąpił mu miejsca jako królowi. Ten jednak tylko się odszczeknął, że tego nie zrobi, bo Polska nie ma żadnego króla.
„Nie chcę żyć pod królem, którego…”
Abdykant cały czas liczył, że Polacy posłuchają jego wskazówek. Trudno o lepszy dowód tego, jak bardzo był naiwny i oderwany od rzeczywistości. Kandydatura księcia neuburskiego odpadła tymczasem w przedbiegach.
Królem został Michał Korybut Wiśniowiecki. Dla Jana Kazimierza Wazy to było zbyt wiele. Szybko zdecydował, że wyjeżdża z kraju, który nie zdołał go docenić. W liście do francuskiego dyplomaty ogłosił: „Nie chcę żyć pod królem, którego spotykałem wśród wielu moich poddanych”.
Reklama
Ruszył rzecz jasna nad Sekwanę. I choć krewniacy zmarłej żony ciepło go przyjęli, to (bezzębny) Ludwik XIV zaraz dał mu do zrozumienia, że nie ma co liczyć na publiczne honory, wielkie profity i nową polityczną karierę.
Przekazał emerytowi tylko takie dobra i pieniądze, jakie musiał, by wyjść ze sprawy z twarzą. I czekał, aż wreszcie Jan Kazimierz umrze, a tym samym przestanie ciążyć każdemu wokoło.
Inspiracja
Artykułu został zainspirowany nową książką Macieja Siembiedy pod tytułem Wotum. Ukazała się ona nakładem Wydawnictwa Agora.
Polecamy
Bibliografia
- Czermak Wiktor, Ostatnie lata Jana Kazimierza, PIW 1972.
- Wasilewski Tadeusz, Ostatnie lata Jana Kazimierza, „Mówią wieki”, nr 2, 1987.
- Wójcik Zbigniew, Jan Kazimierz Waza, Ossolineum 1997.