„Nasza miłość jest tak silna, że żadna odległość jej nie osłabi” – zapewniał Zygmunt Stary swoją pierwszą żonę, Barbarę Zápolyę. Kochał ją być może bardziej niż jakikolwiek inny polski król swoją połowicę. I choć o władczyni niemal zupełnie zapomniano, to jej zgon w ogromnym stopniu odcisnął się na polskich dziejach.
Barbara Zápolya, urodzona prawdopodobnie w roku 1495, nie była cesarzówną, królewną ani nawet księżniczką. Wielu mogłoby powiedzieć, że z racji samego pochodzenia w ogóle nie nadawała się na żonę dla polskiego monarchy. Ale czy słusznie?
Reklama
Dziewczyna, którą Zygmunt Stary wybrał sobie na żonę – i dla której odprawił swoją wieloletnią, nieformalną partnerkę – pochodziła ze świetnego rodu, zdolnego konkurować z dynastiami kontynentu zarówno w dziedzinie wpływów politycznych, jak i bogactwa.
Była siostrą wojewody siedmiogrodzkiego Jan Zápolyi – potężnego węgierskiego magnata, właściciela 72 zamków i miast, poza tym zaś prawdziwego krezusa. Związanie się z nią dawało też nadzieje na utrwalenie współpracy z państwem węgierskim. Jan uchodził bowiem za potencjalnego pretendenta do tronu w wypadku śmierci bezdzietnego (a przynajmniej nieposiadającego legalnych potomków) Ludwika II Jagiellończyka.
Pierwsza królowa od 58 lat
Ślub polskiego króla, zasiadającego na tronie dopiero od pięciu lat, odbył się 8 lutego 1512 roku. Wydarzenie wzbudziło wielką ekscytację nad Wisłą. Żona poprzedniego króla, Aleksandra Jagiellończyka (1501-1506) nigdy nie otrzymała polskiej korony, bo nie zgodziła się porzucić prawosławia. Z kolei Jan Olbracht (1492-1501) w ogóle się nie ożenił. W efekcie Barbara była pierwszą monarchinią koronowaną od 58 lat!
Związkiem żywo interesowano się też za granicą. Niechętnie spoglądali na niego zwłaszcza Habsburgowie, rywalizujący z Jagiellonami o wpływy na Węgrzech.
Reklama
Barbara otrzymała od brata olbrzymi posag – nawet pięć razy wyższy od tych, jakie zwyczajowo zapewniano polskim królewnom.
Zygmunt Jagiellończyk (bo przecież jeszcze nie „Stary” – miał wtedy dopiero 45 lat) mógł się cieszyć z dopływu gotówki, szczególnie, że aby zorganizować godne wesele był zmuszony się zapożyczyć. Nie tylko pieniądze przyniosły mu jednak radość. Przede wszystkim sama panna młoda natychmiast go urzekła.
„Nasza miłość jest tak silna, że…”
O Barbarze Zápolyi opowiadało, że była najprawdziwszym aniołem. W chwili zamążpójścia miała prawdopodobnie zaledwie siedemnaście lat, była piękna, cicha, delikatna jak polny kwiat i urzekająco naiwna.
Kronikarz Marcin Kromer pisał o niej, że była „świętą i pobożną panią”, która nieustannym postem i modlitwami wypraszała u Boga sukcesy Polski w wojnach i w dyplomacji. Marcin Bielski dodawał, że dzięki jej „niewymownej dobroci” kochali ją wszyscy poddani. Zwłaszcza jednak – zakochał się w niej bez pamięci sam król.
Zygmunt nie rozstawał się z żoną ani na krok, zabierając ją w każdą podróż. Postąpił tak nawet, gdy Barbara była już w zaawansowanej ciąży. Gdy wreszcie wojna z Moskwą i przygotowania do bitwy pod Orszą zmusiły go do rozłąki, zaczął słać do ślubnej długie, wręcz płomienne listy.
Reklama
Zachowało się ich wiele i mają zupełnie inny charakter niż rzeczowa, pełna podniosłych frazesów korespondencja Zygmunta i jego drugiej żony, Włoszki Bony Sforzy.
Do Barbary król pisał z czułością i tęsknotą. „Nasza miłość jest tak silna, że żadna odległość jej nie osłabi” – rzucił w jednym liście. Stale dbał o dobre samopoczucie żony. Zachowały się chociażby jego prośby, by królowa nie przesiadywała zbyt długo w kościele, a także by „dla odpoczynku umysłu i ruchu ciała przechadzała się po ogrodzie lub po innym przyjemnym miejscu”.
„Już więcej nigdy nie dopuszczę…”
Monarcha, mimo że z nadzieją wyczekiwał syna, nie robił Barbarze najmniejszych wyrzutów, kiedy ta urodziła mu dwie córki. Przeciwnie: gorąco upraszał żonę, by ta nie myślała nawet przypuszczać, iż przestanie był dla niego „zawsze najmilszą”.
Z drogi, gdy nie mógł towarzyszyć Barbarze przy drugim porodzie, zapewniał ją: „za łaską Bożą jak najśpieszniej przylecimy, aby nacieszyć się najmilszym dla nas obliczem Waszej Królewskiej Mości”.
Ogółem król nie był w stanie znieść choćby tygodnia bez pisania do ukochanej. Z krótkiego, pięciomiesięcznego wyjazdu poza Kraków zachowało się dwadzieścia jego epistoł do Barbary.
„Już więcej nigdy nie dopuszczę, abyśmy choć na krótko i na niewielką odległość się z Waszą Królewską Mością rozłączyć mieli!” – zapewniał w jednej z nich. Rozłąka okazała się jednak bardzo szybka i nieodwołalna.
Reklama
„Niewypowiedziana agonia”
Królowa zmarła 2 października 1515 roku – niedługo po narodzeniu drugiego dziecka, „wśród boleści i niewypowiedzianej agonii”. Przyczyny zgonu nie są znane. Sprzeczne relacje świadków i komentatorów sugerują, że śmierć nie nastąpiła z winy gorączki połogowej, ale raczej wylewu krwi do mózgu lub ataku serca. Barbara nie zdążyła chyba nawet ukończyć dwudziestego roku życia.
Zygmunt, towarzyszący konającej żonie, „zanosił się od płaczu”. Potem na długie miesiące pogrążył się w głębokim żalu. Nie zważając na opinię otoczenia, spędzał dnie i noce, szlochając za ukochaną.
Na dobrą sprawę to właśnie czarna rozpacz i umysłowe odrętwienie króla pomogły Bonie Sforzy, a przede wszystkim matce włoskiej księżniczki, Izabeli Aragońskiej, w wywalczeniu polskiej korony.
Monarcha nie chciał myśleć o ponownym ożenku i roztrząsać, która kandydatka będzie najlepsza i która zdoła godnie zastąpić zmarłą. Zostawił wszystko w gestii otoczenia, niemal nie wychylając nosa ze swojej komnaty.
Reklama
W efekcie wytypowano kobietę starszą, niż wynikało z zapewnień, pochodzącą z podupadłej rodziny, a przede wszystkim nieposiadającą obiecanego posagu.
Gdyby Zygmunt faktycznie nie odprawiał szczerej żałoby i śledził, co się dzieje, pewnie położyłby kres projektowi stadła z Boną Sforzą. W efekcie Polska nigdy by się nie doczekała swojej najpotężniejszej, najbardziej utalentowanej i zasłużonej królowej.
Źródło
Powyższy tekst powstał w oparciu o moją książkę poświęconą polskim władczyniom epoki renesansu pt. Damy złotego wieku. Nowa edycja tej publikacji (Wydawnictwo Literackie 2021) do kupienia na Empik.com na Empik.com.