Taryfy telefoniczne stale rozpalały emocje zamożniejszych mieszkańców miast przedwojennej Polski. W połowie lat 20. XX wieku powstał nawet Związek Abonentów Telefonicznych, walczący z planami wprowadzania liczników rozmów i grożący buntem, jeśli stawki nie zostaną obniżone.
Zdecydowana większość sieci telefonicznych w II Rzeczypospolitej podlegała bezpośrednio Ministerstwu Poczt i Telegrafów. W kilku największych miastach kontrolę nad usługami oddano jednak w ręce firmy, w której władze Polski nie miały pakietu kontrolnego.
Reklama
Polska Akcyjna Spółka Telefoniczna (PAST-a), należała w 40% do państwa i w 40% do szwedzkiego towarzystwa Cedergren. Jej kable oplatały Warszawę, Łódź, Lwów, Lublin, Bydgoszcz, a także polskie zagłębie naftowe – Borysław i Drohobycz. I to właśnie na niej koncentrowały się ataki Związku Abonentów Telefonicznych.
Walka z (telefonicznym) Goliatem
Molochowi zarzucano, że narzuca zaporowe ceny i że zamiast stosować stałe miesięczne opłaty (jak na początku lat 20.), wymusza montaż liczników rozmów, i to takich, które (zdaniem związkowców) zawyżają rachunek połączeń i narażają klientów na nieuzasadnione koszty.
Przede wszystkim krytykowano jednak samą wysokość opłat. PAST-a w odpowiedzi broniła się, że chociażby w Sztokholmie za telefon płaci się o 20% więcej, niż w Warszawie. Nie brała jednak pod uwagę, że dysproporcja między zarobkami w Polsce i Szwecji była znacznie wyższa.
Poza tym względnie konkurencyjne były tylko ceny samych abonamentów. Za dodatkowe rozmowy w Polsce płaciło się faktycznie nawet o 60-75% więcej niż w Kopenhadze, Paryżu czy Sztokholmie.
Reklama
Członkowie Związku grozili, że w razie potrzeby „wezwą abonentów do zbiorowego protestu w postaci masowego niepłacenia rachunków”. Operator najwidoczniej jednak się nie przejął. Liczniki stopniowo wprowadzano wszędzie, gdzie było to możliwe. A taryfę zaczęto upraszczać i rabatować dopiero w następstwie wielkiej zapaści gospodarczej.
Cena przedwojennego abonamentu w dzisiejszych złotówkach
Na liniach ministerialnych u schyłku epoki abonament mógł się ogromnie różnić, zależnie od rodzaju taryfy, ale też… od adresu i oddalenia od głównych kabli. Ten, kto miał pecha mieszkać w rejonie objętym „centralą kategorii V” płacił nawet cztery razy więcej, niż szczęściarz mieszkający w zasięgu „kategorii I”.
PAST-a w drugiej połowie lat 30. stosowała już o wiele czytelniejszy system. Podstawowy abonament obejmował 75 rozmów miesięcznie, o dowolnej długości. Taki pakiet kosztował 11 złotych (w mniejszych ośrodkach) lub 13 złotych (w Warszawie, Łodzi i Lwowie).
W skład droższego wariantu wchodziło 200 rozmów. Cena: 20 złotych. Każda rozmowa „ponadkontyngentowa” (jak wówczas pisano) wiązała się z kolei z dopłatą w wysokości 8 groszy.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
W przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze sam abonament kosztował 110-130 lub 200 złotych. Każde dodatkowe połączenie – 80 groszy.
Rozmowy tylko do najbliższych (dosłownie)
Na pierwszy rzut oka wcale nie były to kwoty zaporowe – zwłaszcza jeśli porównać je z cenami usług telefonicznych, jakie panowały jeszcze na początku XXI wieku. Przy drugim spojrzeniu oferta nie wygląda już jednak równie atrakcyjnie.
Reklama
Abonamenty PAST-y obejmowały wyłącznie połączenia lokalne i to w najściślejszym rozumieniu. W większych sieciach nawet telefon do innej dzielnicy tego samego miasta był już traktowany jako rozmowa okręgowa.
Takie połączenie nie tylko wymagało osobnej opłaty, ale też było liczone na minuty. Każde 60 sekund kosztowało niespełna 7 groszy (70 dzisiejszych groszy).
Połączenia dla krezusów
Naprawdę koszmarnie drogie były jednak połączenia międzymiastowe. Opłaty za nie wynikały ze skomplikowanej tabeli, która brała pod uwagę nie tylko godzinę rozmowy, ale też – dystans do odbiorcy i pilność połączenia.
Najdrożej było w porze szczytu, a więc od 8 do 19. Według cennika z 1935 roku rozmowy wieczorne i nocne przeceniano o około 35%. Kilka lat później było to już 50%, a w samym środku nocy nawet więcej.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Przedwojenna Polska uzyskiwała z tego źródła 1/3 wszystkich dochodów. Wyzysk był niesamowityZa telefon pilny płaciło się dwa razy więcej niż za zwykły. W efekcie można było liczyć wprawdzie nie na natychmiastowe, ale w miarę szybkie połączenie. Ten, kto wybrał wariant zwykły musiał z kolei czekać tak długo, aż zwolnią się nieliczne kable ułożone między metropoliami. I ustępować pierwszeństwa każdemu bogatszemu.
Im dalej, tym drożej
Największe różnice wynikały jednak z dystansu. Telefon na odległość 500 kilometrów kosztował ponad dwadzieścia razy więcej, niż do odbiorcy oddalonego o 10 kilometrów. Poniżej kilka przykładów wyliczonych według taryfy z 1935 roku.
Reklama
Telefon z Warszawy do Łodzi (na 100-200 kilometrów)
Zwykły w nocy – 0,6 zł za minutę (6 zł za minutę w dzisiejszych pieniądzach) |
Zwykły w dzień –1 zł za minutę (10 zł) |
Pilny w nocy – 1,2 zł za minutę (12 zł) |
Pilny w dzień – 2 zł za minutę (20 zł) |
Telefon z Warszawy do Krakowa (na 200-300 kilometrów)
Zwykły w nocy – 0,7 zł za minutę (7 zł za minutę w dzisiejszych pieniądzach) | |
Zwykły w dzień – 1,17 zł za minutę (11,7 zł) | |
Pilny w nocy – 1,4 zł za minutę (14 zł) | |
Pilny w dzień – 2,33 zł za minutę (23,3 zł) |
Telefon z Warszawy do Wilna (na 400-500 kilometrów)
Zwykły w nocy – 0,9 zł za minutę (9 zł za minutę w dzisiejszych pieniądzach) |
Zwykły w dzień – 1,5 zł za minutę (15 zł) |
Pilny w nocy – 1,8 zł za minutę (18 zł) |
Pilny w dzień – 3 zł za minutę (30 zł) |
Reklama
Telefon z Krakowa do Gdyni (na 500-600 kilometrów)
Zwykły w nocy – 1 zł za minutę (10 zł za minutę w dzisiejszych pieniądzach) |
Zwykły w dzień – 1,66 zł za minutę (16,6 zł) |
Pilny w nocy – 2 zł za minutę (20 zł) |
Pilny w dzień – 3,33 zł za minutę (33,3 zł) |
Telefon z Poznania do Nowogródka (na 600-700 kilometrów)
Zwykły w nocy – 1,1 zł za minutę (11 zł za minutę w dzisiejszych pieniądzach) |
Zwykły w dzień – 1,83 zł za minutę (18,3 zł) |
Pilny w nocy – 2,2 zł za minutę (22 zł) |
Pilny w dzień – 3,66 zł za minutę (36,6 zł) |
Lepiej wysłać list
Nic dziwnego, że połączenia międzymiastowe były niezmiennie rzadkie. Spośród wszystkich rozmów telefonicznych wykonywanych przez Polaków w latach 30. XX wieku na nie przypadało tylko ok. 5%.
O wiele taniej było wysłać list, a w razie pośpiechu – telegram. Znając ten cennik łatwo też zrozumieć, dlaczego gazety przez całą epokę zawsze podkreślały wytłuszczonym drukiem, że tę czy inną wiadomość uzyskano od korespondenta drogą telefoniczną. To naprawdę brzmiało dumnie.
Przeczytaj również o tym czy w przedwojennej Polsce kolej naprawdę nigdy się nie spóźniała
Reklama
****
Powyższy tekst przygotowałem na potrzeby książki Przedwojenna Polska w liczbach (Bellona 2020). To wspólna publikacja autorstwa członków zespołu portalu WielkaHISTORIA.pl, ukazująca jak naprawdę wyglądało życie w II RP.
Prawda o życiu naszych pradziadków
Bibliografia
- Dębicki S., Telegraf i telefon na usługach społeczeństwa [w:] 20-lecie komunikacji w Polsce Odrodzonej 1918-1939, Kraków 1939.
- Jak korzystać z poczty, telegrafu i telefonu, Ministerstwo Poczt i Telegrafów, Warszawa 1937.
- Jak posługiwać się pocztą, telefonem, telegrafem i radjem. Źródłowe i skomasowane taryfy opłat i przypisy, Poznań 1935.
- Mały Rocznik Statystyczny 1939, Warszawa 1939.
- Odezwa do abonentów telefonicznych Warszawy i Łodzi, ulotka Zarządu Związku Abonentów Telefonicznych w zbiorach Biblioteki Narodowej (sygn. DŻS XIIA 6c), 1927.