Kosynierzy stanowią jeden z symboli insurekcji kościuszkowskiej. Trudno jednak wyobrazić sobie, aby kosa mogła być skuteczną bronią w nowoczesnym konflikcie zbrojnym. Tymczasem podczas walk o Gdynię we wrześniu 1939 roku sformowano cały batalion kosynierów. Jak do tego doszło?
Na pomysł stworzenia oddziału uzbrojonego w kosy postawione na sztorc wpadł Kazimierz Rusinek. Socjalistyczny działacz od pierwszych dni wojny stał na czele ochotniczych formacji złożonych z gdyńskich robotników. Pomagali oni przy budowie umocnień w mieście oraz jego okolicach. Podporucznikowi rezerwy to jednak nie wystarczało.
Reklama
„Walka na śmierć i życie”
Rusinek uznał, że niezmobilizowani jeszcze pracownicy miejscowych fabryk powinni wziąć czynny udział w obronie przed niemieckim najeźdźcą.
Pierwszy, niewielki oddział powołano do życia już 7 września. Ale gdy następnego dnia Rusinek zgłosił dowódcy Lądowej Obrony Wybrzeża Stanisławowi Dąbkowi gotowość do walki z Niemcami, pułkownik odparł, że nie ma broni dla ochotników. Uzbrojenia brakowało nawet dla żołnierzy już znajdujących się pod jego komendą.
To nie zniechęciło Rusinka. Zasugerował, aby uzbrojenie oddziału stanowiły… kosy. Dąbek nie wyraził sprzeciwu. W tej sytuacji już następnego dniach w mieście pojawiła się odezwa, w której socjalistyczny działacz pisał między innymi:
Towarzysze! Wojna, jaką wywołał Hitler, ma rozstrzygnąć o życiu naszej Ojczyzny i życiu nas samych. W wojnie bierze udział regularne wojsko i zmobilizowana duchowo ludność cywilna. (…)
Reklama
Sprawa stoi tak: śmierć w obozach koncentracyjnych, podpalony dom i kalectwo zadane nożem zbrodniarzy hitlerowskich albo walka o życie. Wyboru nie ma, jest tylko jedno stanowcze postanowienie: WALKA NA ŚMIERC i ŻYCIE. Walka wszystkich i o dobro wszystkich. (…)
Czas nagli. Każda godzina rozstrzyga. Decyzja wykonana z pięciominutowym opóźnieniem ułatwia w działaniu nieprzyjacielowi. Padł rozkaz. Z pozycji wyczekiwania przechodzimy do walki, gromadzimy broń, tworzymy batalion czerwonych kosynierów i ruszamy do ataku. Na wroga, na faszyzm, za wolność Ojczyzny i naszą!
Kos też brakowało
Jednocześnie Rusinek podkreślał, że nie wzywa tchórzy i wątpiących w zwycięstwo. Oczekiwał, że zgłoszą się ludzie „czynu, hartu, poświęcenia, żołnierskiej odwagi i bohaterstwa”. Zbiórkę ochotników wyznaczył na 10 września przy ulicy Morskiej 98.
Wezwanie spotkało się z żywym odzewem. Chęć wstąpienia w szeregi czerwonych kosynierów wyraziły setki robotników. Ostatecznie nowoutworzony batalion liczył około 700 ludzi. Składał się z komendy, czterech kompanii oraz plutonu żandarmerii. Dowództwo nad całością powierzono podpułkownikowi Stanisławowi Wężykowi. Rusinek został jednym z oficerów jego sztabu. Po wojnie twierdził jednak, że sam stał na czele formacji.
Reklama
Największy problem stanowił brak nawet podstawowego uzbrojenia. Edmund Kosiarz w wydanej w latach 70. minionego wieku pracy poświęconej obronie Gdyni podawał, że rwącym się do walki rozdano „nieliczne karabiny i broń myśliwską, a także różnego rodzaju uzbrojenie odebrane przed wojną przestępcom i przechowywane w komisariatach policji”. Była to kropla w morzu potrzeb. Sięgnięto więc po kosy, które zawczasu przekuto na sztorc w warsztatach „Żeglugi Polskiej”.
Wspomnienia inżyniera Władysława Milewskiego dowodzą, że również ich nie starczyło dla wszystkich. Z relacji wynika, że „w Gdyni były tylko dwa sklepy żelazne, kos było w nich niewiele, coś około siedemdziesięciu”.
W związku z tym w warsztatach obkuwano również „stalowe szpikulce, które podobnie jak kosy osadzone były na długich trzonkach drewnianych”. Na zachowanych zdjęciach widać ponadto bagnety, a relacje mówią nawet o rzeźnickich nożach.
Zasługują na pamięć
W starszych publikacjach, takich jak na przykład Bitwy polskiego września Apoloniusza Zawilskiego czy Polska walcząca Jerzego Śląskiego, można spotkać się z informacją, że gdyńscy kosynierzy z powodzeniem wykorzystywali białą broń w starciu z Niemcami.
Autor Bitew… podawał, że taktyka użycia kosynierów została opracowana już podczas ich pierwszej styczności z wrogiem 11 września. Według Zawilskiego w trakcie walk o wieś Łężyce:
Posuwali się oni w ukryciu za piechotą aż do podstawy szturmowej. Tutaj na okrzyk „hurra” wypadli do ataku i wówczas ich kosy zbierały swoje żniwo. Kto dopadł Niemca, zatapiał w nim kosę i zaopatrywał się w jego karabin.
W ten sposób kompanie otrzymywały natychmiastowe uzupełnienie, kosy przejmowali następni ochotnicy. Chociaż więc batalion tego dnia miał 15 zabitych i 20 rannych, stan jego bynajmniej nie uległ uszczupleniu
Nowsze prace podają jednak w wątpliwość to, że robotnicy masowo rzucali się z kosami na Niemców. Przykładowo Tomasz Miegoń i Aleksander Goska w wydanej ostatnio książce pt. Gdynia i Kępa Oksywska 1939 podkreślają, że „dowódcy gdyńskich kosynierów oszczędzali krew swoich podwładnych, starając się nie wprowadzać ich do walki, o ile nie było takiej konieczności, zanim nie zostaną uzbrojeni w zdobyczną broń palną”.
Reklama
Co więcej, kosynierów było stosunkowo niewielu jeżeli wziąć pod uwagę całość polskich sił broniących Wybrzeża. W efekcie, by znów zacytować książkę Gdynia i Kępa Oksywska 1939, „nie wnieśli oni istotnego wkładu w walki”. Mimo wszystko nie da się zaprzeczyć, że „byli to ochotnicy o wysokim morale, gotowi walczyć i ginąć za ojczyznę. I choćby z tego tytułu zasługują na pamięć”.
Hołd złożony bohaterskim obrońcom Wybrzeża
Bibliografia
- Edmund Kosiarz, Obrona Gdyni 1939, Książka i Wiedza 1976.
- Tomasz Miegoń, Aleksander Gosk, Gdynia i Kępa Oksywska 1939, Fundacja Historia i Kultura 2021.
- Jerzy Ślaski, Polska Walcząca, t. 1-2, Instytut Wydawniczy PAX 1985.
- Apoloniusz Zawilski, Bitwy polskiego września, Wydawnictwo Łódzkie 1989.
3 komentarze