W opinii najlepszych specjalistów w temacie, normą jest, że liczba zestrzeleń zaliczonych pilotom nawet dwukrotnie przekracza liczbę strat odnotowanych w dokumentach strony przeciwnej. Nie znaczy to jednak wcale, że uczestnicy bitwy o Anglię z 1940 roku rozmyślnie fałszowali swoje osiągnięcia.
Między 10 lipca a 31 października w oficjalnych komunikatach RAF informowano o zniszczeniu niemal 2700 samolotów Luftwaffe, natomiast niemieckie lotnictwo odnotowało w tym czasie stratę nieco ponad 1700 maszyn.
Reklama
Z kolei Niemcy zgłosili zestrzelenie ponad 3000 samolotów RAF, a natomiast brytyjskie siły powietrzne potwierdziły utratę jedynie nieco ponad 900.
As albo ekspert
Oczywiście najwięcej emocji budziły wyniki czołowych mistrzów legitymujących się pokaźnymi kontami zestrzeleń. Wśród aliantów lotnik, który zestrzelił co najmniej pięć samolotów wroga, miał tytuł asa (ang. ace).
Trzeba zaznaczyć, że tytuł ten był nieformalny, nie nadawano go w żaden oficjalny sposób. W Luftwaffe pilota mającego dużą liczbę zwycięstw nazywano ekspertem (Experte).
Ogółem w okresie od 10 lipca do 31 października dziesięciu pilotów alianckich uzyskało oficjalnie zaliczony wynik 15 lub więcej zestrzeleń samolotów wroga (nie licząc zwycięstw prawdopodobnych i uszkodzeń).
Sześciu pilotów Fighter Command uzyskało w tym okresie pięć lub więcej potwierdzonych zestrzeleń samolotów wroga jednego dnia (nie licząc zwycięstw prawdopodobnych i uszkodzeń), uzyskując nieformalny tytuł asa w jeden dzień. (…)
Dziedzictwo wielkiej wojny
Trzeba podkreślić, że takie liczenie zestrzeleń nie było czymś nowym ani charakterystycznym wyłącznie akurat dla Bitwy o Anglię.
Od momentu, kiedy podczas I wojny światowej ludzie zaczęli toczyć walki powietrzne, liczono, ile wrogich samolotów zestrzelili poszczególni piloci, układano rankingi najlepszych i nadawano tytuł asa (oznaczający, że dany lotnik zestrzelił pięć maszyn wroga).
Reklama
W czasach I wojny światowej, kiedy samoloty latały stosunkowo nisko i stosunkowo powoli, a w walkach brało udział niewiele maszyn naraz, możliwe było obserwowanie wyników takiej walki przez jej uczestników. Ponadto znakomita większość walk toczyła się w głębi lądu i to nad linią frontu, na oczach setek żołnierzy, co pozwalało praktycznie odnotowywać każdy upadek lub przymusowe lądowanie zestrzelonego samolotu.
W Bitwie o Anglię (i w ogóle w II wojnie światowej) sytuacja była diametralnie odmienna. Walki toczono na o wiele większych wysokościach, samoloty leciały z kilkakrotnie większymi prędkościami, a wiele z nich toczono nad morzem, z dala od jakichkolwiek naziemnych obserwatorów.
Walka to nie film
Co prawda w znanych nam filmach wojennych ostrzelany samolot natychmiast malowniczo eksploduje lub załoga wyskakuje z niego, używając spadochronów. W rzeczywistych walkach eksplozja samolotu w powietrzu była rzadkością, skok ze spadochronem następował raczej dopiero po jakimś czasie, a upadek samolotu od momentu trafienia na wysokości kilku tysięcy metrów do rozbicia o ziemię zajmował sporo czasu.
Gdy walczyło więcej samolotów, pilot mógł jedynie ocenić, czy faktycznie trafił maszynę, ale nie wiedział, z jakim skutkiem.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Nawet gdyby był zdolny dostrzec i zarejestrować w pamięci wszystkie zdarzenia, które toczyły się wokół niego w oszałamiającym tempie, a do tego zachować pełną bezstronność i stoicki brak emocji, to i tak nie mógł sobie pozwolić na śledzenie swojej ofiary aż do rozbicia o ziemię bądź skoku załogi, bo natychmiast po jednym starciu musiał unikać ataków ze strony innych samolotów wroga.
Mógł więc jedynie od czasu do czasu rzucać okiem w tym kierunku, w którym spodziewał się dostrzec ofiarę swojego ostrzału. Jeśli widział tam samolot spadający w płomieniach albo rozbity na ziemi wrak, to po powrocie do bazy meldował zestrzelenie.
Ale w warunkach grupowych walk jakiś inny pilot mógł ten sam wrak uznać za swoje trofeum. I choćby każdy z nich był pewien, że to właśnie jego ofiara, to wcale nie musiała to być prawda. Mogli też obaj mieć rację, jeśli w ferworze walki kilku pilotów, nie widząc się nawzajem, atakowało jednego wroga, na którym w danym momencie skupiali swoją uwagę.
W ten sposób, bez niczyjej złej woli, jeden samolot faktycznie utracony przez Luftwaffe mógł figurować w brytyjskich statystykach jako dwa zestrzelenia. Oprócz takiego dublowania faktycznych zestrzeleń możliwa była też błędna ocena skutków ostrzału.
Sekrety ewidencji
Nie każdy samolot wyłączony z walki wskutek trafienia ulegał w efekcie zniszczeniu. Na przykład w polskim lotnictwie myśliwskim na Zachodzie w toku całej II wojny światowej na każdy samolot utracony bezpowrotnie w walce przypadały statystycznie mniej więcej dwa inne uszkodzone w boju, ale możliwe do naprawienia. Istotne dla obliczenia sumarycznej liczby samolotów zniszczonych w walce jest tu pojęcie możliwe do naprawienia, które było podczas wojny bardzo elastyczne.
Zależnie od dostępnych zapasów gotowych samolotów oraz części zamiennych, zaplecza technicznego albo nawet tylko miejsca lądowania przymusowego postrzelanej maszyny, mogło się zdarzyć, że do naprawy skierowano samolot będący zupełnym wrakiem, albo też, że złomowano nawet egzemplarz lekko uszkodzony.
Reklama
Werdykt o kasacji lub naprawie zapadał często dopiero po zdemontowaniu uszkodzonej maszyny – czasem dopiero po kilku dniach albo nawet tygodniach pracy ekipy technicznej. To wtedy decydowano, czy w ogólnej statystyce samolot znajdzie się w kategorii zniszczonych czy tylko uszkodzonych.
Pomyłka i propaganda
Trudno się dziwić, że zgłaszający zwycięstwo pilot myśliwski, który musiał identycznej oceny dokonać podczas walki, a więc w mgnieniu oka, ze sporej odległości i w sytuacji zagrożenia własnego życia (!), mylił się w tego typu ocenie dużo częściej niż oficer techniczny, wnikliwie i metodycznie badający samolot na ziemi, najczęściej w zaciszu hangaru swojej jednostki.
W okresie Bitwy rozgłos wokół liczby zwycięstw powietrznych Fighter Command stał się skutecznym narzędziem propagandowym w walce z Niemcami.
Przykładowo, w kulminacyjnym dniu Bitwy o Anglię, 15 września 1940 roku, podano oficjalną informację o potwierdzonym zestrzeleniu 185 samolotów Luftwaffe. Tymczasem sporządzone następnie niemieckie zestawienia dotyczące dnia odnotowały bezpowrotną stratę jedynie 61.
Tego dnia naloty były tak intensywne, a zaangażowane w walkę formacje tak duże, że w wielu przypadkach nawet po kilku pilotów, a niekiedy również załóg artylerii przeciwlotniczej, zgłaszało zniszczenie tego samego samolotu. A choć liczba 185 zestrzeleń później okazała się niewiarygodna, to podczas Bitwy miała istotny wpływ zarówno na morale wyczerpanych uczestników powietrznych zmagań, jak i ludności cywilnej kibicującej obrońcom w wyjątkowo niekomfortowych warunkach pod nieustannym bombardowaniem.
Czy to był gol?
Pasjonujący się sportami, w których rywalizacja odgrywa największą rolę, Brytyjczycy z uwagą śledzili statystyki wojny toczącej się wysoko nad ich głowami, która w pewnym sensie miała dla nich wymiar widowiska, któremu mogli jedynie się przyglądać. Korzystne statystyki inspirowały nie tylko pilotów, ale cały naród do większego wysiłku.
Reklama
Dlatego czytając o zestrzeleniach zaliczanych wtedy oficjalnie pilotom, można je widzieć raczej jako coś w rodzaju punktów w sporcie niż odwzorowanie faktycznych zwycięstw i strat lotnictwa.
Posłużmy się naszym ulubionym przykładem piłki nożnej. Oficjalna definicja gola mówi, że padł on, kiedy piłka całym obwodem przekroczyła linię bramkową w obszarze ograniczonym słupkami i poprzeczką. Ale ściślejsza jest inna definicja: gol jest wtedy, kiedy sędzia gwizdnął i wskazał na środek boiska, a konto bramkowe drużyny zwiększono o jeden. Teoretycznie obie definicje dotyczą tego samego. Ale każdy kibic pamięta gole strzelone zgodnie z pierwszą z tych definicji, lecz nieuznane przez sędziego, albo też na odwrót – uznane przez sędziego, choć wcale niestrzelone zgodnie z regułami.
Takie pomyłki, jednego i drugiego rodzaju, są rzadkie w oficjalnych rozgrywkach piłkarskich, bo boisko jest oznakowane, w bramce jest siatka, sędzia główny ma do pomocy bocznych, a na imprezach wyższej rangi stosuje się obecnie cyfrowe systemy weryfikacji. Przypadki błędnego uznania lub nieuznania goli znamy dzięki trans- misjom telewizyjnym i powtórkom pokazującym, co się naprawdę wydarzyło.
Ocena po fakcie
Oczywiście w odniesieniu do walk powietrznych nie było definicji precyzyjnie określającej, jakie trafienie daje prawo do uznania zestrzelenia. Nikt z uczestników walki nie był neutralnym sędzią spokojnie prowadzącym obserwację. Zaliczaniem bądź odrzucaniem zgłoszonych zwycięstw zajmowali się oficerowie wywiadu, którzy w ogóle nie byli na miejscu walki, lecz siedzieli w odległym sztabie, analizując fragmentaryczne meldunki (a w późniejszym okresie wojny także krótkie nagrania z fotokarabinów).
Reklama
Był to kolejny powód, dlaczego nie każde zwycięstwo zapisane na konto jakiegoś pilota miało odzwierciedlenie w faktycznym zniszczeniu samolotu wroga, ale i nie każdy samolot złomowany po walce figurował na czyjejś liście zwycięstw.
Zweryfikowane dane
Według renomowanych brytyjskich historyków walk powietrznych, jak Christopher Shores czy John Foreman, normą jest, że liczba zestrzeleń zaliczonych pilotom półtora raza albo i dwukrotnie przekracza liczbę strat odnotowanych w dokumentach strony przeciwnej.
Współczynnik ten rośnie w miarę liczby zaangażowanych w walce samolotów: im ich więcej, tym większa przesada w sumarycznie zgłoszonej liczbie zestrzeleń. Podczas wielkich powietrznych starć okresu Bitwy o Anglię nawet trzykrotna nadwyżka meldowanych zestrzeleń nad odnotowanymi stratami nie jest niczym dziwnym, ani nie wskazuje na jakiekolwiek świadome fałszowani raportów którejś ze stron.
Brytyjczycy dokonali po wojnie weryfikacji ogólnych statystyk swoich zwycięstw powietrznych według poznanych rzeczywistych statystyk strat niemieckich, redukując łączną liczbę zestrzeleń o ponad jedną trzecią.
Najważniejsze „ale”
Zgadzając się z potrzebą zrewidowania ogólnej liczby zestrzeleń w czasie Bitwy o Anglię, jak i z tym, że proporcjonalnie polskie sukcesy powinny być zredukowane do ok. 130 zestrzeleń, trzeba stwierdzić, że nie pociąga to za sobą analogicznej redukcji w odniesieniu do konkretnych indywidualnych kont zwycięstw poszczególnych lotników.
Jak to wyjaśniono powyżej, zawyżenie liczby zestrzeleń wynikało w znacznym stopniu z atakowania tych samych samolotów przez kilku pilotów i w konsekwencji dublowania zgłoszeń o ich zestrzeleniu. Dlatego rzetelna weryfikacja zaliczonych zwycięstw, jakiej niekiedy podejmują się dziś badacze w odniesieniu do konkretnych stoczonych walk, z reguły prowadzi do stwierdzenia, że poszczególne zwycięstwa zaliczone jako samodzielne były w rzeczywistości zespołowymi.
Przeczytaj również dramatyczną relację polskiego pilota ze starcia z messerschmittami
Reklama
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Roberta Gretzyngiera oraz Wojtka Matusiaka pod tytułem Wyspy Brytyjskie 1940. Ukazała się ona w serii Historyczne Bitwy wydawnictwa Bellona 2020.
Polecamy
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji. W celu zachowania jednolitości tekstu usunięto przypisy, znajdujące się w wersji książkowej. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów.
1 komentarz