Wojny, w jakich pogrążyło się imperium macedońskie po śmierci Aleksandra Wielkiego, były toczone na wprost niewiarygodnie wielkim terytorium z wykorzystaniem armii imponujących swoją liczebnością. Do starć dochodziło nad brzegiem Morza Śródziemnego, ale też tysiące kilometrów dalej, na pustkowiach zachodniego Iranu. Jak radzono sobie z przerzucaniem i aprowizacją oddziałów?
Problem logistyki w czasach antycznych zaskakująco rzadko jest poruszany przez historyków wojskowości. Bez skrupulatnego przygotowania nie dałoby się jednak prowadzić operacji na dużych obszarach, w sytuacji, gdy nie dysponowano nowoczesnymi środkami transportu i liniami zaopatrzenia.
Reklama
Tak zwane wojny diadochów, prowadzone po śmierci Aleksandra Macedońskiego w 323 roku p.n.e., stanowią przykład skrajny.
Jak słusznie podkreśla Michał Piekarski w książce Gabiene 316 p.n.e., działania podejmowano wówczas na obszarach nie tylko olbrzymich, ale często też odludnych, gdzie „trudno było o wystarczającą ilość pożywienia, paszy dla zwierząt, a w skrajnych przypadkach także wody”.
Dodatkowe problemy wiązały się z porą działań. Wojny nie przerywano jesienią ani zimą, gdy o zaopatrzenie było szczególnie trudno. „Przed służbami logistycznymi stanęło w efekcie karkołomne zadanie dostarczenia prowiantu nieraz kilkudziesięciotysięcznym armiom” – komentuje autor.
Mała ojczyzna
W realiach antyku i przy wielkim oddaleniu od centrów cywilizacyjnych, wojska musiały działać na zasadzie daleko posuniętej samowystarczalności. W efekcie często „maszerujące armie przypominały wędrowne miasta, do których oprócz rodzin żołnierzy lgnęły chmary kupców, prostytutek, wędrownych kuglarzy, osób usługujących kombatantom”.
Reklama
Bardzo trudno jest oszacować liczbę wszystkich cywilów towarzyszących żołnierzom w przemarszach. Michał Piekarski przytacza przykład armii Antiocha VII, w której na 80 000 walczących miało przypadać aż 300 000 członków szeroko rozumianej ciżby.
Także w innych wojskach epoki diadochów często musiało zdarzać się, że cywilów było nawet trzy razy więcej niż zbrojnych. Osiadali oni w obozach, które z kolei należy uznać za nieodzowne węzły działań wojskowych.
Tabory i szyk marszowy
W sytuacji, gdy żołnierze operowali w oddaleniu wielu tygodni lub miesięcy marszu od ojczyzny, obozy stawały się dla nich punktami odniesienia czy wręcz „małymi ojczyznami, o które walczono”. Ich rola, jak zaznacza autor książki Gabiene 316 p.n.e., była o wiele większa niż w epoce klasycznej, gdy konflikty miały charakter raczej lokalny i epizodyczny.
Dbano o rozplanowanie przestrzenne obozów, jak i o ich fortyfikacje, tworzone nawet z wykorzystaniem palisad i prowizorycznych wałów.
Reklama
Takie „bazy wypadowe” pozwalały przez dłuższy czas wyprowadzać działania z obcego i odległego punktu. Kiedy zaś zachodziła konieczność ich przeniesienia, całe wyposażenie, żywność i paszę transportowano wozami do nowej lokalizacji.
Tabory, jak pisze Michał Piekarski, „opierały się głównie na tysiącach zwierząt pociągowych, z których część przewoziła zaopatrzenie na swoich grzbietach, a część służyła jako siła napędowa dla wozów. Chętnie korzystano z mułów, a na Wschodzie doceniano również wielbłądy”.
Dużą rolę odgrywał wreszcie odpowiedni szyk marszowy, odziedziczony po czasach Aleksandra Wielkiego. „Stosowano podział na kilka niezależnych kolumn piechoty osłanianych na skrzydłach przez formacje jazdy” – można przeczytać w pracy Gabiene 316 p.n.e.
Za nimi postępowały wozy taborowe z niezbędnym sprzętem i zapasami, osłaniane przez lekkie oddziały piechoty i konnych. Również na szpicy posuwali się lekkozbrojni. Dawało to elastyczność niezbędną do wykonania ambitnych celów taktycznych.
Bibliografia
Artykuł powstał na podstawie książki Michała Piekarskiego pt. Gabiene 316 p.n.e. To najnowsza pozycja w kultowej serii Historyczne Bitwy wydawnictwa Bellona (2021).