„Idziemy na śmierć dumne i spokojne, giniemy za Ojczyznę i jej wolność. Polska nam tego nie zapomni” – pisała na chwilę przed śmiercią Halina Krzemińska. Była jedną z tysięcy Polek rozstrzelanych przez Niemców w KL Ravensbrück. Mimo że naziści starali się ukryć ślady swoich zbrodni, to ocalałe więźniarki pozostawiły bolesne świadectwa o tym, jak wyglądały egzekucje ich koleżanek.
Więźniarki znały dobrze procedurę zwaną nach vorne, która oznaczała egzekucję. Po raz pierwszy zastosowano ją na początku 1941 roku, kiedy rano przybyły do bloku, goniec odczytał nazwisko Wandy Maciejewskiej. Została zabrana do bunkra, a wieczorem rozstrzelana.
Reklama
Dwa ciała w jednej trumnie
Pierwsze egzekucje władze obozowe starały się kamuflować. Po to, by nie wywoływać paniki, ale także – aby ukryć zbrodnię. Oficjalnie informowano, że ofiary zostaną przeniesione do innego obozu. Dostawały więc cywilne ubrania, jednak nie wydawano im bagażu, co niechybnie by zrobiono, gdyby faktycznie planowano wysłać je w podróż do innego obozu.
W tej, którą faktycznie więźniarki miały odbyć, bagaż potrzebny im nie był, podobnie jak prowiant na drogę, który zgodnie z przepisami powinny otrzymać, jeśli przewożono by je do innego obozu. Kuchnia przygotowywała „prowiant na podróż” – tyle że mikroskopijne porcje w istocie były podawane ofiarom na obiad w bunkrze. Bo właśnie tam trafiały skazane w oczekiwaniu na „transport”.
W czasie obiadu obsługujące bunkier więźniarki zanosiły do ciężarówki trumny. Jedną z nich była Ojcumiła Falkowska, przed wojną uzdolniona tancerka, jedna z pierwszych polskich więźniarek w Ravensbrück, która do bunkra trafiła za szmuglowanie chleba. Z czasem zatrudniono ją do obsługi innych osadzonych, była też tłumaczką Dorothei Binz, która po odwołaniu z funkcji Johanny Langefeld objęła stanowisko głównej nadzorczyni w Ravensbrück.
Falkowska zapamiętała, że początkowo jedna trumna przypadała na jedną osobę, z czasem z oszczędności pakowano do środka dwa ciała. Trumien używano, gdyż początkowo zwłoki po egzekucji wywożono do krematorium w Fürstenbergu. Chodziło głównie o to, by cywile mieli wrażenie, że władze obozowe odnoszą się z szacunkiem do więźniarek, majestatu śmierci i przestrzegają podstawowych procedur i zasad.
Uruchomienie krematorium w Ravensbrück
Prochy przesyłano za opłatą rodzinom lub bezpłatnie chowano w urnach, oznakowanych jedynie obozowym numerem w anonimowych dołach na cmentarzu komunalnym w Fürstenbergu. Odnaleziono je dopiero w 1989 roku i na podstawie numerów odtworzono tożsamość pochowanych.
Ofiar obozu było tak dużo, że niewielkie krematorium w Fürstenbergu przestało wystarczać. W kwietniu 1943 roku uruchomiono w Ravensbrück obozowe krematorium i cywile z Fürstenbergu przestali być potrzebni do obsługi obozowej machiny śmierci. Trumien też przestano używać.
Reklama
Po południu odbywała się ostateczna weryfikacja toż samości więźniarek przez komendanta obozu. Później skazane otrzymywały „kawę” z potężną dawką środka uspokajającego. Z wywiezieniem kobiet na miejsce egzekucji starano się zdążyć przed wieczornym apelem, tak procedury okazały się nieskuteczne. Więźniarkom kazano na czas przejścia i wywożenia skazanych pozostawać w blokach.
„Idą za własnym pogrzebem”
Pierwsza zbiorowa egzekucja odbyła się 13 kwietnia 1942 roku. Renée Skalska zapamiętała idące na śmierć więźniarki. „Idą za własnym pogrzebem – myślałam, patrząc na ich nogi, które szły równo, ale dziwnie ciężko, jakby były z ołowiu” – wspominała Renée Skalska.
Jedną z idących w tym pochodzie śmierci była harcerka z jej drużyny Halina Krzemińska, peowiaczka, z hufca szkolnego Przysposobienia Wojskowego Kobiet, studentka prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Pochodziła z Częstochowy i tam należała do ZWZ-AK. Do oddziału przedostał się niestety konfident gestapo. Po jego denuncjacji większość konspiratorów została aresztowana, wśród nich Halina.
Skazana na karę śmierci, wywieziona została do Ravensbrück 3 sierpnia 1941 roku. Stracono ją po ośmiu miesiącach pobytu w obozie. „Kucharki nasze z kuchni widziały, jak Halina Krzemińska rzuciła coś w kierunku rabat, obok których szły do bunkra. Pośród szałwii znaleziono kartkę” – wspominała Renée Skalska.
Reklama
„Idziemy na śmierć dumne i spokojne, giniemy za Ojczyznę i jej wolność. Polska nam tego nie zapomni” – napisała Halina Krzemińska, pod spodem obok swojego nazwiska postawiła krzyżyk. Zofia Żerkowska zapamiętała, że na krótko przed egzekucją Halina Krzemińska odwiedziła wszystkie przybyłe w częstochowskim transporcie więźniarki.
Ofiary pierwszej masowej egzekucji
„Nie straszyła, ale zupełnie spokojnie mówiła, że należy liczyć się z tym, że nas wkrótce zlikwidują. Do dziś nie wiem, czy Hala miała jakieś konkretne wiadomości, czy wprost umiała pogodzić się z faktem śmierci” – pisała Żerkowska.
W tej pierwszej egzekucji zginęło 17 kobiet, przede wszystkim z Częstochowy. Zaledwie pięć dni później, 18 kwietnia 1942 roku, odbyła się kolejna egzekucja. Stracono w niej 14 więźniarek z transportu lubelskiego, w tym dwie harcerki – Apolonię i Grażynę Chrostowskie. Tym razem, jak zapamiętała Wanda Wojtasik-Półtawska, obozowy goniec przyszedł po skazane nie do bloku, ale do warsztatu, w którym pracowały, wyplatając ze słomy ocieplacze do butów dla niemieckich żołnierzy.
„Niepokój, gdy wyczytano ich nazwiska, ale jeszcze nie chciałyśmy wierzyć. Poszły i oglądały się w naszą stronę na wielkim placu (…) Pola wskazała na niebo” – wspominała Wanda Półtawska. Urszula Wińska pisze, że była przekonana, iż dziewczęta są zabierane na jakieś dodatkowe badania.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
„Mimo że wiedziałyśmy teoretycznie, że cały transport z Lublina ma wyrok śmierci, to jednak nie brałyśmy tego tak zupełnie na serio” – wspominała Wanda Wojtasik-Półtawska. O tym, co się wydarzy, wiedziały nieliczne Polki w obozie. Maria Adamska, która pracowała w komendanturze, zyskała przekonanie, iż sugestie władz, jakoby dziewczęta miały być przetransportowane do innego obozu, to „wyszukana komedia”, kiedy 17 kwietnia do biura przyjechał kurier z Berlina.
„Wiedziałam, że zostaną rozstrzelane”
Identycznie było pięć dni wcześniej, przed egzekucją Polek z Częstochowy. „Wiedziałam, że zostaną rozstrzelane, kiedy pojawiły się w bunkrze w cywilnych ubraniach i bez bagażu” – wspominała Ojcumiła Falkowska. Nikt jednak nie uprzedził dziewcząt o czekającym ich losie.
Reklama
Dowiedziały się o nim, dopiero gdy po południu komendant obozu odczytał im wyroki śmierci. Około siedemnastej więźniarki zapakowano do samochodu bez okien, zwanego „miną”, i wywieziono za bramę obozu. Były w samych sukienkach, bez płaszczy i butów.
We wspomnieniach więźniarek pojawiają się sugestie, że przed plutonem egzekucyjnym odśpiewały: „Jeszcze Polska nie zginęła”. Ale tego nie wie na pewno nikt, podobnie jak tego, gdzie dokładnie odbyła się egzekucja. Niechybnie w lesie w pobliżu obozu.
Później kobiety rozstrzeliwano pod murem nieopodal krematorium. Heinrich Peters, szef plutonu egzekucyjnego, w czasie powojennego procesu sądowego naszkicował rozległy piaszczysty teren za murem obozu. Niewątpliwie było to blisko, bardzo blisko obozu. Mimo pedanterii w prowadzeniu dokumentów i drobiazgowych starań, by ukryć zbrodnie, hitlerowcy jednak nie wszystkiego dopilnowali.
„W czasie apelu posłyszałyśmy salwę poza murem”
Dlatego choć większość dokumentacji Ravensbrück została zniszczona, szczegóły dotyczące czasu egzekucji udało się dokładnie ustalić. „Na apelu o osiemnastej więźniarki usłyszały serię strzałów. Potem rozległo się dziewięć pojedynczych wystrzałów z rewolweru” – wspominała Maria Adamska.
Reklama
Władysława Karolewska, także z transportu lubelskiego, zapamiętała: „W czasie apelu posłyszałyśmy salwę poza murem, a później «strzały łaski». Odbywało się to około świniarni. Jedna z dozorczyń powiedziała bezpośrednio przed egzekucją do nas, że «pojedzie zobaczyć, jak te świnie polskie będą leżały», wsiadła na rower i pojechała” – zeznawała w 1945 roku przed sędzią śledczym Mikołajem Halfterem w czasie przygotowań do procesu katów z Ravensbrück.
„Wróciły ich skrwawione sukienki do pralni i pewność, że one nie wrócą. Dotąd nie brałyśmy pod uwagę egzekucji. Teraz było jasne – dziś one, jutro my” – wspominała Wanda Wojtasik-Półtawska. Jej obóz udało się przeżyć. Jednak, tak jak przewidywała, od tej pory egzekucje powtarzały się z zastraszającą regularnością.
Wykonujący egzekucję esesmani dostawali dodatkowe porcje jedzenia i papierosów. Dla więźniarek pracujących w kantynie ich wydawanie było znakiem nadchodzącej kaźni. O planowanych egzekucjach informowały także należące do konspiracji więźniarki, pracujące w magazynie odzieży, a przede wszystkim w komendanturze obozu.
Spokojnie czekała na śmierć
Postawa Polek skazanych na śmierć zaskakiwała nawet esesmanów. Były spokojne i pełne godności. Nie było to łatwe – szczególnie kiedy wyrok był pewny, a do jego wykonania zostało kilkanaście godzin. Tak było w przypadku Ireny Poborcówny. Kiedy wróciła z pracy 2 października, dowiedziała się, że jej siostra Halina i kuzynki Cabanówny zostały rano wywołane i są już w bunkrze.
Reklama
Jej też szukano, ale już zdążyła wyjść do pracy poza teren obozu. Planowaną na 2 października egzekucję przesunięto więc na następny dzień – tak by dopełnić procedury i jedną serią strzałów zakończyć sprawę przecieku informacji ze sztabu w Spale. (…)
W bloku odwiedzały Irenę znajome więźniarki, które przychodziły się pożegnać i dodać jej otuchy. „Była rozebrana i leżała w łóżku. Rozmawiała z nami, próbowała się uśmiechać, ale wzrokiem raczej była nieobecna. Częstowałyśmy ją marchwią, ale nie mogła przełknąć, choć była bardzo głodna. Wyglądała ślicznie. Miała ładną zarumienioną (rozgorączkowaną) buzię, okoloną blond włosami.
Wiedziała, co ją czeka, ale nie rozpaczała, nie usiłowała uniknąć losu. Żałowała, że nie jest razem z siostrą, i pragnęła połączyć się z nią jak najprędzej” – wspominała Maria Mieczkowska. Maria Wojciechowska zapamiętała, że tej nocy budziły ją gorączkowe szepty, modlitwy i śpiewy z głębi sypialni. Irenę do późna odwiedzały przyjaciółki i harcerki. Tak jak wtedy, kiedy była chora, teraz też czuwały przy niej całą noc.
„„Gdy usłyszałyśmy strzały, wiedziałyśmy, że był to moment”
„Rano nie potrafiłam spojrzeć na twarz Ireny, ale szłam tuż za nią na apel jak urzeczona. Stanęła w pierwszym szeregu, a ja w pobliżu, bo nie mogłam stracić z oczu jej wyprostowanej drobnej postaci” – wspominała Maria Wojciechowska. Stojące przed blokiem kobiety widziały, jak leniwym krokiem zbliża się do nich dozorczyni Else Ehrich z kartką w ręku.
Reklama
Próbowała z niej nieporadnie odczytać trudne polskie nazwisko. „Irena wystąpiła z szeregu i głośno, dobitnie powiedziała: Poborcówna. Ehrich spojrzała na nią z uznaniem, a Irena odwróciła się do nas i spokojnie wyrzekła: «Z Bogiem». Twarz miała jasną, rozpłomienioną. Spokojnie, pewnie szła za dozorczynią” – wspominała Maria Wojciechowska.
Obozowe życie toczyło się swoim codziennym rytmem aż do wieczornego apelu. „Gdy usłyszałyśmy strzały, wiedziałyśmy, że był to moment, w którym cztery bohaterskie siostry, młode dziewczęta, odeszły na Wieczną Wartę” – wspominała moment śmierci harcerek ich koleżanka z drużyny Zofia Skalska. Ich ciała załadowano do trumien i wywieziono do krematorium w Fürstenbergu.
„Odchodzimy, staramy się być mocne i spokojne”
Kilka dni po egzekucji pracująca w pralni więźniarka przekazała harcerkom ostatni list od sióstr. Zaledwie kilka słów na kartce ukrytej w kołnierzu płaszcza, który zakrwawiony trafił po egzekucji do pralni. „Odchodzimy, staramy się być mocne i spokojne, pozdrówcie rodziny, pamiętajcie o nas”. Wraz z nimi zginęły jeszcze dwie więźniarki z Tomaszowa, które gestapo także aresztowało w sprawie wycieku dokumentów ze sztabu w Spale. Hitlerowcy w ten sposób zakończyli tę sprawę.
Obozowy schemat mówił, że na egzekucję zabierano zazwyczaj kobiety z tego samego transportu, często aresztowane w tej samej sprawie. W papierach musiało się wszystko zgadzać, a pedanteria hitlerowskich oprawców była niewiarygodna.
Rok wcześniej, dokładnie wtedy, kiedy do komendantury wezwano harcerki z Lublina, zawołana tam została także Wanda Krąkowska, podharcmistrzyni z Warszawy, oraz jeszcze jedna więźniarka. Lubelskie harcerki trafiły przed pluton egzekucyjny, natomiast dwie inne więźniarki zostały odesłane na warszawski Pawiak. Wcześniej, bo w styczniu tegoż roku, wywieziono tam trzynaście więźniarek Ravensbrück.
Wszystkie zostały rozstrzelane 28 kwietnia 1943 roku w podwarszawskiej Magdalence wraz z innymi więźniami przywiezionymi z Pawiaka. Wszystkich łączyło to, że zostali aresztowani w tej samej sprawie. Ściągając więźniarki z Ravensbrück, przetrzymując je później przez trzy miesiące na Pawiaku, dowożąc kolejne, hitlerowcy nie szczędzili sił i środków, by zakończyć jedną z prowadzonych przez siebie spraw w tym samym czasie i miejscu – egzekucją.
Przeczytaj również o życiu po Auschwitz. Jak byli więźniowie radzili sobie z traumą obozu?
Reklama
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Anny Kwiatkowskiej-Biedy pt. Harcerki z Ravensbrück. Ukazała się ona w 2021 roku nakładem wydawnictwa Bellona.
3 komentarze