Ranny żołnierz Napoleona najpierw długo czekał na pobojowisku na pomoc. Potem mógł zostać ograbiony przez sanitariuszy. A gdy wreszcie dotarł do polowego szpitala, operowano go bez znieczulenia.
Wojny w epoce napoleońskiej nabrały charakteru masowego. Na polach bitew Europy zmagały się armie liczące nierzadko setki tysięcy żołnierzy.
Reklama
Straty śmiertelne w takich starciach szły w dziesiątki tysięcy, a liczba rannych była trzy- lub czterokrotnie większa niż zabitych. W bitwie pod Essling, którą opisałem w osobnym artykule, po stronie francuskiej wyniosła 17 000-20 000 osób, w bitwie pod Wagram – aż 23 000.
Jak wobec tego wyglądała opieka medyczna w armii napoleońskiej? Czy ranni żołnierze mieli duże szanse, by przeżyć i wrócić do zdrowia? Odpowiedź na te pytania jest krótka i brutalna – nie. Czasem lepiej było szybko zginąć niż dostać się w tryby ówczesnej medycyny wojskowej.
Do odcięcia nogi z lewej, do amputacji ręki – z prawej
O nieludzkim podejściu Napoleona Bonaparte do ratowania rannych żołnierzy i o absurdach wojskowej służby sanitarnej w jego armii przeczytacie w innym tekście. Co jednak działo się z ofiarami już po tym, jak trafiły pod opiekę medyków?
Według regulaminów armii rewolucyjnej szpital polowy powinien był znajdować się o jedną ligę (ok. 5000 metrów) od punktu rozlokowania wojska. W czasach Bonapartego przepis ten zmieniono, by placówka rozkładała się bliżej żołnierzy.
Reklama
Na szpitale zajmowano najróżniejsze budynki: kościoły, klasztory, zwykłe domy mieszkalne. Gdy zaś w pobliżu nie było budynków stanowiska pracy chirurgów umieszczano po prostu pod namiotami lub operowano pod gołym niebem.
Pomocnicy chirurga dokonywali selekcji przywożonych rannych. Ciężkich przypadków, bez szans na wyzdrowienie, nawet nie próbowano ratować. Pozostałych nieszczęśników kierowano na stół operacyjny.
By usprawnić pracę, rannych oznaczano lub kierowano w określone miejsce. Przykładowo po bitwie pod Pruską Iławą tych, którym miano amputować rękę ustawiano po prawej, a tych, którym miano odciąć nogę – po lewej stronie.
Po co nastawiać kości, jeśli można odciąć rękę?
Rany postrzałowe i od broni białej przyżegano ogniem, by zatamować krwawienie, następnie zaś bandażowano. Ciężkich ran brzucha raczej nie operowano, od razu spisując poszkodowanych na straty. Złamane lub strzaskane kończyny amputowano.
Reklama
Ze względu na brak czasu i dużą liczbę rannych do obsłużenia, napoleońscy chirurdzy nie nastawiali przemieszczonych kości i nie unieruchamiali ich, lecz rutynowo przeprowadzali amputację, także wtedy gdy nie było to konieczne.
Taki był właśnie sposób leczenia – żołnierz tracił kończynę, ale zyskiwał szansę na uniknięcie wykrwawienia lub gangreny, a tym samym szansę na przeżycie.
Patyk w usta zamiast znieczulenia
Wprawdzie chirurdzy oficjalnie dysponowali środkami znieczulającymi (sporządzonymi na bazie alkoholu, z dodatkiem m.in. opium, haszyszu, eteru), ale w praktyce nie zawsze były one dostępne.
Częściej żołnierzy upajano alkoholem albo operowano bez znieczulenia. Do ust wkładano im ołowianą karabinową kulę lub patyk, by mieli na czym zacisnąć zęby, a chirurg przystępował do pracy.
Reklama
Ostrym nożem przecinał głęboko skórę i mięśnie nad raną, tak aby dojść do kości. Odsłoniętą kość oskrobywał, zdrapując resztki mięśni, okostną i błonę. Następnie przy pomocy piły ucinał nogę lub rękę trochę powyżej miejsca przecięcia, tak aby zostawić naddatek tkanki mięśniowej.
Tracili przytomność z bólu
Silny i wprawny chirurg potrafił przeciąć kość dziesięcioma ruchami, najlepsi przeprowadzali amputację w półtorej minuty. Potem kość owijano mięśniami i skórą, a kikut mocno bandażowano; jeżeli nadal krwawił, przypalano rozżarzonym żelazem.
Ranny rzadko kiedy był świadomy na tym etapie, zwykle znacznie wcześniej tracił z bólu przytomność.
Tak pracę chirurga Pierre’a-François Percy’ego po bitwie pod Essling opisuje francuski pisarz Patrick Rambaud w książce Bitwa:
W określanej mianem „ambulansu” szopie z gałęzi i trzciny asystenci doktora bez wytchnienia kładli na deskach nagich, bliskich śmierci żołnierzy. Sam nie będąc w stanie doglądać wszystkich kalek i ran, zakreślał na poskręcanych z bólu ciałach fragmenty, które należało amputować; przygodni asystenci piłowali, niekiedy zbyt blisko od stawów, naruszali żywe kości, krew tryskała, pacjent tracił przytomność i uspokajał się.
Wielu konało na skutek zatrzymania pracy serca, inni wykrwawiali się z powodu niefortunnie przeciętej tętnicy. Odcięte ramiona i nogi odrzucano na stos kończyn.
Mistrz odcinania kończyn
Dobry chirurg powinien był operować szybko i sprawnie. Dominique-Jean Larrey po bitwie pod Sierra Negra w Hiszpanii w 1794 roku w ciągu czterech dni wykonał 200 amputacji (według innych przekazów – aż 700).
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Później Lerrey stosował własną metodę amputacji, rozłączając kości w stawie, bez przecinania ich. Oszczędzał w ten sposób żołnierzom cierpień, a operacja trwała zaledwie kilkanaście sekund. Z kolei podczas wyprawy na Moskwę Lerrey odkrył, że schłodzenie śniegiem operowanego miejsca zmniejsza ból.
Wszystko to zyskało mu popularność i wdzięczność wiarusów Wielkiej Armii. Gdy podczas fatalnej przeprawy przez Berezynę chirurg musiał wrócić na drugą stronę rzeki po pozostawione narzędzia, żołnierze rozpoznali go i na okrzyk „Ratujmy tego, który nas ratuje!” wzięli na ramiona. Następnie, z rąk do rąk, przenieśli go po zatłoczonym moście na bezpieczny brzeg.
Reklama
To właśnie nad Berezyną Larrey amputował prawą nogę gen. Józefowi Zajączkowi, czym zapewne uratował mu życie.
Zaśmierdła słoma zamiast łóżka
Wróćmy jednak do rannych. Ci, którzy przeżyli amputację w szpitalu polowym trafiali do stacjonarnych szpitali w miastach. Ale tam warunki wcale nie były lepsze.
Na szpitale zajmowano przypadkowe, czasem zrujnowane budynki. Nie zapewniano łóżek, ranni leżeli na podłodze na wiązkach słomy, której nie zmieniano niekiedy całymi tygodniami.
Komisarze wojskowi, którym podlegały szpitale traktowali je jako źródło prywatnego dochodu. Pieniądze przeznaczone na pościel, ubrania, żywność i lekarstwa trafiały przeważnie do ich kieszeni.
Reklama
Nie dziwi więc, że wielu rannych skierowanych do takich szpitali wolało stamtąd uciec i dochodzić do zdrowia w taborach własnego pułku niż korzystać z oficjalnej służby zdrowia…
Inspiracja
Inspiracją do opublikowania tego artykułu stały się komiksy Bitwa. Od Essling do Waterloo oraz Berezyna. Ukazały się one w Polsce nakładem wydawnictwa Egmont.
Napoleońskie bitwy w niezwykłej, komiksowej formie
Bibliografia
- Robert Bielecki, Berezyna, Bellona, Warszawa 1990.
- Robert Bielecki, Wielka Armia, Bellona, Warszawa 2004.
- Arnold van de Laar, Pod nóż. 28 niezwykłych operacji w historii chirurgii, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019.
- Patrick Rambaud, Bitwa, Finna, Gdańsk 2002.