Młody chorąży koronny Jan Sobieski był szeroko znany z przywiązania do decorum i do godności własnej oraz swego rodu. Późnym wieczorem 12 lub 13 maja 1665 roku nie wyglądał jednak zbyt wyjściowo czy nawet poważnie. Może był całkiem goły, może została mu tylko koszula. W każdym razie – za mało, licząc że zaraz miał spotkać się twarzą w twarz z królową.
W połowie lat 60. XVII wieku 36-letni Jan Sobieski nie sprawował jeszcze żadnego urzędu naczelnego, ale miał poważne wpływy wśród szlachty, szczególnie zaś w szeregach wojska.
Reklama
Potężna królowa Ludwika Maria Gonzaga od dawna próbowała przeciągnąć chorążego do swojego obozu i uzależnić go od dworu. Droga do upragnionego celu wydawała się prosta. Jan Sobieski marzył o małżeństwie z piękną wojewodziną sandomierską, panią Zamościa, a zarazem byłą dwórką królowej – 24-letnią Marią Kazimierą z domu d’Arquien, lepiej znaną jako Marysieńka.
Wybranka jego serca była wprawdzie mężatką, ale głęboko nieszczęśliwą i chętną porzucić męża – schorowanego birbanta i utracjusza Jana „Sobiepana” Zamoyskiego. Królowa oferowała pomoc w przeprowadzeniu rozwodu, o ile Sobieski jej się podporządkuje.
Niespodziewane milczenie
Sprawa była niemal dopięta na ostatni guzik, gdy nagle… Sobiepan umarł. Władczyni w pierwszym momencie sądziła, że zgon, o którym od dawna marzyli Marysieńka i Jan Sobieski, tylko przyspieszy zamierzony rozwój wypadków. Tymczasem chorąży, zamiast w te pędy pisać do owdowiałej ukochanej i prosić o rękę, nagle zamilkł.
Nie przysłał listu ani posłańca; nie stawił się też w Warszawie (gdzie, u swej protektorki, przebywała Maria Kazimiera), choć oczekiwano go na trwającym sejmie. Doradcy królowej zaczęli nagle powątpiewać w szczerość jego gry miłosnej i prawdziwość uczuć. „Nawet królowa, która sądziła inaczej, też tak zaczyna myśleć” — komentował Millet.
Reklama
Magnat zawitał do stolicy dopiero dziewięć dni po tym, jak rozeszły się wieści o zgonie Zamoyskiego. Jego milczenie, tak zagadkowe z perspektywy współczesnych, wydaje się mieć proste, cyniczne wyjaśnienie.
Cyniczna gra chorążego
Sobieski dał się poznać jako człowiek chwiejny i kapryśny, ale był też — jak stwierdziła sama królowa — „trudny do kierowania”. Nie życzył sobie, by krępowano jego ruchy, chyba że było to absolutnie nieodzowne. A już takie być przestało.
Wcześniej chorąży nie mógł marzyć o ożenku z wojewodziną bez pomocy dworu. Teraz doszedł jednak do wniosku, że obejdzie się bez jakiegokolwiek wsparcia. Nie potrzebował wszak niczego poza zgodą wdowy. Marysieńka, która wcześniej zażarcie zachęcała go do wspólnego wyjazdu do Francji i z którą wymienił już łącznie nawet nie dziesiątki, ale pewnie setki listów, nie odrzuciłaby jego oświadczyn.
Sobieski, nauczony polityki przez samą monarchinię, chciał rozegrać sprawę powoli, ostrożnie i bez ingerencji jej wysokości. Tylko w taki sposób mógł zapewnić sobie dalszą niezależność.
Reklama
Ukartowane spotkanie
Dla Ludwiki Marii był to scenariusz nie do przyjęcia. Wezwała do siebie zaniepokojoną Marię Kazimierę i doradziła jej, co począć, aby Jan Sobieski przestał kluczyć.
Zgodnie z sugestią królowej wdowa – przekonana, że działa we własnym interesie – odpowiedziała pięknym za nadobne. Skoro Sobieski milczał, ona również zaczęła go ignorować. Przez cały tydzień unikała kontaktu z chorążym. Wreszcie, gdy ten szalał już z niepokoju i gorzko żałował własnych uników, posłała mu liścik z zaproszeniem na nocne spotkanie.
Do schadzki doszło 12 lub 13 maja 1665 roku nie gdzie indziej, ale w samym pałacu ogrodowym – głównej rezydencji monarszej, zaraz pod okiem królowej. Chorąży przybył chyłkiem i z największą dyskrecją.
Był przekonany, że poza odźwiernymi i służbą nikt nie dowie się o jego wizycie. Nie mógł przewidzieć, że to Ludwika Maria ukartowała całą sprawę, a Maria Kazimiera tylko podążała za wytycznymi monarchini.
Przyłapany „na uczynku”
„Pani Zamoyska miała w pałacu królewskim na Przedmieściu schadzkę arcymiłosną z rzeczonym panem Sobieskim w nocy o jedenastej godzinie” — relacjonował szpieg elektora brandenburskiego Stefan Niemirycz. Także od niego wiadomo, że królowa przyłapała zakochanych in flagranti.
Umówiona zawczasu z dawną dwórką, wparowała do komnaty w takim momencie, by zaskoczyć Sobieskiego „na uczynku”.
Udała oburzenie, zaczęła krzyczeć, że doszło do obrazy majestatu. Nie dość, że magnat naruszył mir domowy królowej, to jeszcze zbałamucił jej wychowanicę i lokatorkę będącą pod opieką dworu! Mało tego: strasznego czynu dopuścił się ledwie pięć tygodni po śmierci Zamoyskiego, nawet zanim ciało ordynata zastało pochowane.
Reklama
Królowa „oświadczyła panu Sobieskiemu, że jeśli nie zechce niezwłocznie poślubić pani Zamoyskiej, musi zginąć. Trzeba więc było zdecydować się na ślub lub na śmierć” — twierdził Niemirycz. Mógł oczywiście przesadzać, powtarzać plotki, niemniej nie ulega wątpliwości, że Sobieski stanął w obliczu nie lada skandalu.
Zawstydzony i zdezorientowany, przytaknął na wszystko. Trudno się dziwić, że stracił rozsądek, a język ugrzązł mu w gardle, skoro najjaśniejsza pani przyłapała go w chwili, gdy pewnie nie miał na sobie nawet pasa od kontusza.
„Królowa uznała za stosowne…”
„Przyszedł potem ksiądz i dał im o północy ślub w pałacu” — raportował brandenburski szpieg. Sobór trydencki surowo zabronił potajemnych ślubów, dla Ludwiki Marii nie była to jednak szczególna przeszkoda.
„[Królowa] dla przeprowadzenia swoich planów gotowa była łamać wszystkie nakazy Kościoła, nie wahała się ani przed krzywoprzysięstwem, ani też przed planem skrytobójczych mordów” — słusznie podkreślał znawca tematu, profesor Adam Kersten.
Reklama
Niektórzy historycy wyrażali wprawdzie wątpliwość, czy przeprowadzona ceremonia była ważna; czy stanowiła ślub, a nie same tylko zaręczyny w obliczu kapłana. Opinia współczesnych była jednak jednoznaczna. Każdy, kto znał sprawę, wierzył, że w połowie maja Sobieski istotnie poślubił panią d’Arquien primo voto Zamoyską. A prędko poznał ją każdy, kto miał cokolwiek do czynienia z polską polityką.
„Królowa uznała za stosowne nie odwlekać dłużej małżeństwa Sobieskiego z wdową po wojewodzie, obawiała się bowiem, że jego uczucie mogłoby ostygnąć, gdyby odjechał, nie zaślubiwszy jej uprzednio” — raportował do Paryża dyplomata Pierre de Bonzy.
„Złożył przysięgę ze zwykłym ceremoniałem”
Wiadomo od niego, że nawet w najbliższym otoczeniu Ludwiki Marii wiele osób krytykowało ten pośpiech. Dworzanie i doradcy byli przeciwni „już choćby tylko ze względu na przyzwoitość”. Wojewodzina nawet przecież jeszcze nie odprawiła pogrzebu. Królowa obstawała jednak przy swoim.
W efekcie, jak pisał de Bonzy, „małżeństwo zostało zawarte w prywatnej kaplicy, w obecności niewielu osób”. On sam, na prośbę Ludwiki Marii, był jednym ze świadków.
Reklama
Chorąży nie mógł dłużej marzyć o wyplątaniu się z sieci zarzuconej na niego przez przebiegłą władczynię i o rozdzieleniu spraw miłości oraz polityki. Rzecz została przypieczętowana.
Do brzemiennej w skutkach schadzki doszło w czwartek lub piątek, a już w poniedziałek Sobieski oficjalnie przyjął laskę marszałkowską i „złożył przysięgę ze zwykłym ceremoniałem”. Wkrótce został też hetmanem polnym. Dokładnie tak, jak życzyła sobie królowa.
***
Tekst powstał w oparciu o moją nową książkę poświęconą niezwykłym kobietom XVII stulecia i wpływowi, jaki wywarły na tę epokę przepychu i upadku. Jedną z głównych bohaterek historii jest właśnie Ludwika Maria Gonzaga. Damy srebrnego wieku kupicie na Empik.com.