Porody niosły z sobą ryzyko w każdej epoce. Nigdy nie były jednak tak niebezpieczne, jak w wiekach XVIII i XIX. Upowszechnienie „nowoczesnej” medycyny przyniosło śmierć niezliczonym tysiącom matek.
Europa już w średniowieczu była usiana szpitalami. Rola tych placówek była jednak zupełnie inna, niż dzisiaj. Przez całe stulecia szpital był raczej przytułkiem lub miejscem izolacji, a nie ośrodkiem leczenia.
Reklama
W Polsce nawet w XVIII wieku wciąż niemal nie zdarzało się, by szpitale… zatrudniały na stałe jakichkolwiek lekarzy. W najlepszym razie pracował w nich jeden doktor, a częściej – tylko cyrulik albo felczer. „Profesjonalizacja” zakładów raczej zresztą szkodziła pacjentom, niż pomagała.
Największy szpital w przedrozbiorowej Polsce – Dzieciątka Jezus w Warszawie – miał etatowego lekarza. I śmiertelność w nim była wprost porażająca. Spośród 23 000 dorosłych, których przyjęto na leczenie w latach 1772-1786 zmarła niemal jedna czwarta!
Szkodliwa nowoczesność
Makabrycznie wysoka była zwłaszcza śmiertelność matek na oddziałach położniczych funkcjonujących w XVIII i XIX stuleciu.
Poród zawsze uchodził za moment wielkiego zagrożenia, a kobiety zachęcano, by przygotowywały się do niego, jak do śmierci.
Reklama
W epoce przednowoczesnej średnio 1-2% kobiet umierało wydając dziecko na świat. Liczba ta wystrzeliła jednak w górę, gdy tradycyjne, domowe porody w asyście ludowej akuszerki zaczęto zastępować porodami w szpitalach, pod opieką lekarzy.
Umierała nawet 1/3 wszystkich matek
Dwieście lat temu szpitale były miejscami brudnymi i pełnymi zarazków. Nie praktykowano mycia rąk, jakichkolwiek zasad higieny czy izolacji. W efekcie raz po raz wybuchały epidemie gorączki połogowej. Nie brakowało oddziałów położniczych, gdzie stale umierało 10-15% wszystkich matek. Nawet kilkanaście razy więcej, niż we wcześniejszych epokach!
Szczególnie rażący – choć też charakterystyczny – jest przykład Szpitala Głównego w Wiedniu. W połowie XIX wieku miał on dwie kliniki położnicze: w jednej przy porodach asystowali mężczyźni, studenci medycyny, w drugiej od roku 1842 tylko kobiety, akuszerki.
W pierwszej klinice w świetle oficjalnych danych umierało rocznie od 8 do niemal 16% matek. W najgorszych miesiącach – 25-30%. A dane i tak są zaniżone, bo konające kobiety często odsyłano na inne oddziały, w efekcie czego ich przypadki nie trafiały do statystyki położniczej.
Reklama
W klinice obsługiwanej przez akuszerki śmiertelność była wielokrotnie niższa, choć i tak znacząco przekraczała poziomy właściwe dla porodów domowych: wynosiła zwykle 2-3%, a w najgorszych latach 6-7,6%.
Z sekcji zwłok prosto do porodu
„Lekarską” klinikę słusznie postrzegano jako umieralnię czy wręcz mordownię. Kobiety w ciąży robiły wszystko byle do niej nie trafić. I choć liczby mówiły same za siebie, to medyczny establishment nie przyjmował do wiadomości, iż źródłem kryzysu są sami lekarze.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Rozwiązanie zagadki odnalazł gotowy iść pod prąd doktor Ignaz Semmelweis. Gdy na zakażenie umarł jeden z jego kolegów, lekarz zrozumiał, że monstrualna skala śmiertelności ma związek z… wykonywanymi w szpitalu sekcjami zwłok. Studenci medycyny asystowali przy krojeniu trupów, po czym prosto z prosektorium, bez mycia rąk, szli… odbierać porody.
Semmelweis wymusił wprowadzenie w szpitalu ścisłego reżimu sanitarnego. Od 1847 roku szorowanie rąk było obowiązkowe, a śmiertelność wśród matek w pierwszej klinice spadła do poziomu 1,3-2,7%.
Spóźniona rewolucja
Po raz kolejny statystki nie pozostawiały wątpliwości. Mimo to środowisko lekarskie nie zaakceptowało zaleceń Semmelweisa. Szybko został on zwolniony ze szpitala w Wiedniu, a jego postulaty powszechnie odczytywano jako… formę zniesławienia. Bo przecież niepokorny doktor śmiał sugerować, że to lekarze, za sprawą swojej postawy, doprowadzali pacjentki do śmierci.
„Praca Semmelweisa z lat 1847-1860 w temacie zastosowania środków antyseptycznych dla zapobiegania gorączce połogowej w praktyce nie przyniosła żadnych skutków w jakimkolwiek kraju” – podkreśla Irvine Loudon w pracy Maternal mortality in the past.
Reklama
Kobiety umierały nadal, a higieniczna rewolucja dotarła na sale szpitalne dopiero w latach 80. XIX wieku – mniej niż półtora wieku temu.
Nie sposób policzyć ile kobiet straciło życie – i ile dzieci zostało sierotami – za sprawą lekarskiego uporu i poczucia nieomylności. Na pewno dziesiątki, a pewnie nawet setki tysięcy.
***
Inspiracją dla tego artykułu stała się nowa powieść Ałbeny Grabowskiej pod tytułem Doktor Bogumił (Wydawnictwo Marginesy 2020). To historia Bogumiła Korzyńskiego: warszawiaka z połowy XIX stulecie, który pragnie zostać ginekologiem i tym samym pomóc kobietom takim jak jego żona, która kolejny poród niemalże przypłaca życiem. Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej o książce.
Bibliografia
- Dunn P.M., Ignac Semmelweis (1818–1865) of Budapest and the prevention of puerperal fever, „ADC Fetal & Neonatal”, t. 90 (2005).
- Hallett C., The Attempt to Understand Puerperal Fever in the Eighteenth and Early Nineteenth Centuries: The Influence of Inflammation Theory, „Medical History”, t. 49 (2005).
- Historia Polski w liczbach, t. 1, red. A. Jezierski, A. Wyczański, Warszawa 1994.
- Kuklo C., Demografia Rzeczypospolitej przedrozbiorowej, Warszawa 2009.
- Loudon I., Maternal mortality in the past and its relevance to developing
countries today, „American Journal of Clinical Nutrition”, t. 72 (2000). - Obenchain T.G., Genius Belabored: Childbed Fever and the Tragic Life of Ignaz Semmelweis, Tuscaloosa 2016.
4 komentarze