Królewna Maria Anna Teresa w habicie karmelitanki na obrazie powstałym w 1651 roku. W rzeczywistości dziewczynka nigdy nie osiągnęła takiego wieku i nie trafiła do zakonu

Śmiertelne piętno polskiej dynastii Wazów. Dlaczego wszystkie ich dzieci rodziły się słabe, chorowite lub martwe?

Strona główna » Nowożytność » Śmiertelne piętno polskiej dynastii Wazów. Dlaczego wszystkie ich dzieci rodziły się słabe, chorowite lub martwe?

Królowie z drugiego pokolenia polskiej dynastii Wazów – Władysław IV i Jan Kazimierz – pięciokrotnie cieszyli się na wieść o tym, że ich żony zaszły w ciążę. Wszystkie wyczekiwane dzieci rodziły się jednak chore, słabowite lub martwe. Żadne nie przeżyło więcej niż kilka lat, a ród panujący wygasł. Dlaczego tak się stało?

W 1649 roku, gdy nowy król Jan Kazimierz Waza zdecydował się poślubić Ludwikę Marię – wdowę po swoim bracie i poprzedniku, Władysławie IV – przepowiadano, że z ich związku nie narodzi się żaden potomek. Przybyła z Francji królowa miała już przecież 37 lat.


Reklama


A jednak, najjaśniejsza pani bardzo szybko zaszła w ciążę. Tyle, że jej dzieciom nie była pisana świetlana przyszłość. Podobnie jak wszystkim potomkom drugiego pokolenia polskich Wazów.

„Dusza królewny polskiej opuściła ciało”

Poród nastąpił 1 lipca 1650 roku. Był przewlekły, trudny i niezwykle bolesny. Wobec złego ułożenia płodu obawiano się śmierci zarówno osłabionej matki, jak i wymizerowanego dziecka.

Ludwika Maria Gonzaga
Ludwika Maria Gonzaga.

Jeden z lekarzy Ludwiki Marii, nie znając żadnych innych środków, kazał puścić położnicy krew, choć drastycznego zabiegu nigdy nie stosowano przy porodach. Procedura szczęśliwym trafem nie zabiła już wykrwawionej Francuzki. Dworzanie uznali więc, że właśnie „flebotomia” — jak mówiono w żargonie medycznym — stanowiła cudowny środek, który ocalił Ludwikę Marię.

Wbrew nadziejom pary monarszej, pragnącej syna i nieformalnego następcy tronu, na świat przyszła dziewczynka. Mimo to cieszyli się zarówno rodzice, jak i cała Warszawa. Królewnie nadano trzy imiona: Maria Anna Teresa. Ostatnie na cześć przeoryszy karmelitanek, Teresy Marchockiej.


Reklama


Z okazji chrzcin na mieście zorganizowano całonocne zabawy. Aż do bladego świtu odzywały się wiwaty, a niebo rozświetlały fajerwerki. Na zamku trwały tymczasem tańce, uczty i śpiewy, huczniejsze chyba od obydwu wesel Ludwiki Marii. Szczęście okazało się jednak krótkotrwałe. Już po roku i jednym miesiącu senator Albrycht Stanisław Radziwiłł zanotował w pamiętnikach: „Dusza królewny polskiej opuściła ciało z największym żalem królowej”.

Dalsze szczegóły zdradziła sama Ludwika Maria w pełnym rozpaczy liście do kardynała protektora Polski, Virginia Orsiniego. Opowiedziała księciu Kościoła, że w okresie ząbkowania dziecko nagle zaczęło zwijać się w konwulsjach z bólu. Lekarze nie byli w stanie wykryć źródeł choroby. Matka płakała, nosiła maleństwo na rękach. Po dwóch dniach było już jednak po wszystkim.

O pełnym blichtru, ale też brudu i tragedii świecie XVII-wiecznego dworu piszę w mojej nowej książce pt. Damy srebrnego wieku. Dowiedz się więcej na Empik.com.

„Ciałko miejscami nadpsute”

Zgon małej Wazówny, choć tak bolesny i niespodziewany dla monarchini, nikogo w Warszawie nie zaskoczył. W ostatnich latach żadne dziecko urodzone na polskim dworze nie doczekało dorosłości.

Poprzedni król, Władysław IV Waza, miał syna, którego pogrzebano jako siedmiolatka. Poza tym jeszcze dwukrotnie z nadzieją wyczekiwał przyjścia na świat potomków. W 1642 roku Cecylia Renata dała mu córkę, Marię Annę Izabelę. Słabowite niemowlę zmarło po niespełna miesiącu. W 1644 roku królowa znów była w ciąży i znów doczekała się córki. Tego maleństwa nie zdołano nawet ochrzcić.

Nadworny lekarz zapisał na temat porodu, że dało się poznać iż „królewniczka już od kilku dni umarłą była”. Ujrzano „ciałko miejscami nadpsute” i „spłaszczoną główkę”. Zaledwie kilka godzin „po tym nieszczęsnym porodzeniu” ducha wyzionęła także zmarnowana Cecylia Renata.

Tragiczna statystyka

Maria Anna Teresa była czwartym z kolei dzieckiem Wazów zbyt słabym i chorym, by przetrwać. Ogromna śmiertelność wśród niemowląt stanowiła tragiczny, ale nieodłączny element XVII-wiecznej rzeczywistości. Liczby sprzed kilku stuleci są tak wysokie, że dzisiaj aż trudno w nie uwierzyć.


Reklama


Szacuje się, że na przykład w Anglii w owych czasach pięć procent niemowląt umierało w pierwszym tygodniu po przyjściu na świat, a od dwunastu do trzynastu procent w pierwszym roku życia. Przeszło jedna trzecia wszystkich dzieci trafiała do trumienek, zanim weszły w okres nauki i prac domowych, a więc do szóstego roku życia. Niemal dwie trzecie — wyraźna większość! — odchodziło przed szesnastymi urodzinami.

Wszystko to są dane z kraju, w którym w dobie nowożytnej średnia długość życia była największa w Europie. Nad Wisłą — gdzie ludzie żyli niemal najkrócej na kontynencie — sytuacja wyglądała jeszcze gorzej. W naszych miastach nawet co piąte dziecko umierało przed opuszczeniem kołyski. Mimo to ciąg zgonów, z jakim zmagał się dwór królewski w Warszawie, zmusza do zadumy.

Zygmunt Kazimierz Waza. Zmarły w dzieciństwie syn Władysława IV Wazy.

„Zostawiali ekskrementy w każdym rogu”

Zalecenia higieniczne epoki baroku szły oczywiście pod prąd wszystkiemu, co dzisiaj wiemy o zdrowej ciąży i połogu. Od przyszłych matek oczekiwano, że będą się objadać bez opamiętania żywnością tłustą i ciężką, poza tym zaś unikać jakiegokolwiek ruchu, a nawet świeżego powietrza. Jakby tego było mało, XVII wiek wręcz słynął z braku przywiązania do czystości.

Przykładowo pałace francuskich królów w ogóle nie były wyposażone w toalety. Monarchowie załatwiali się do nocników, ale goście dworu musieli szukać ulgi wśród ogrodowych krzewów, na klatkach schodowych albo w chwilowo pustych antykamerach. Problem był tak powszechny, że w świeżo zbudowanym Wersalu Ludwik XIV nakazał co tydzień organizować… wielkie sprzątanie pozostawionych tu i ówdzie ludzkich odchodów.


Reklama


Z identycznymi trudnościami zmagano się i w Anglii. Po przywróceniu monarchii zdarzyło się, że dwór Karola II zatrzymał się na dłużej w Oksfordzie. Mieszkaniec miasta z obrzydzeniem zanotował wówczas, że członkowie świty „zostawiali ekskrementy w każdym rogu, w kominach, gabinetach, piwniczkach”. A wypada wspomnieć, że zdaniem pewnego angielskiego podróżnika tej doby Warszawa była brudniejsza nie tylko od metropolii w jego ojczyźnie, lecz także od całej reszty Europy…

Nawet biorąc to wszystko po uwagę, trzeba stwierdzić, że na szczytach władzy — gdzie położnice miały zapewnioną opiekę dwórek, służących i lekarzy, gdzie nikt też nie zmuszał ich do jakiejkolwiek pracy czy choćby wysiłku — szanse urodzenia zdrowego dziecka okazywały się znacznie większe niż w mieszczańskich kamienicach, w podmiejskich ruderach czy na wsi. Przynajmniej poza Polską.

Cecylia Renata Habsburżanka. Żona Władysława IV Wazy
Cecylia Renata Habsburżanka. Żona Władysława IV Wazy.

Wytyczne bezradnego pediatry

Mogło być oczywiście tak, że pałac ogrodowy (Kazimierzowski), gdzie rezydowała Ludwika Maria, zapuszczono nawet bardziej niż Wersal, Luwr czy Fontainbleau. Możliwe też, że przy odbieraniu porodów na dworze Wazów przyjęto jakieś dzisiaj nieznane, a szczególnie niebezpieczne lub niezdrowe praktyki.

W otoczeniu królowej szukano zresztą i bardziej konkretnych przyczyn czarnej serii. W kilka miesięcy po zgonie Marii Anny Teresy lekarz — dziś powiedzielibyśmy pediatra — na usługach królowej wydał cały traktat poświęcony ząbkowaniu niemowląt.

Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.

W nawiązaniu do tragicznych doświadczeń swej pani oceniał, że trzynasty miesiąc życia jest dla dziecka najniebezpieczniejszy, a konwulsje występujące przy wyrzynaniu się zębów niechybnie prowadzą wówczas do śmierci, niezależnie od starań medyków.

Na przyszłość doktor sugerował pilnować, aby dzieci królowej nie były narażone na przegrzanie lub zaziębienie. Poza tym wyrażał swoje poparcie dla obcego Francuzom zwyczaju codziennych kąpieli maluchów. Polacy praktykowali go ponoć na wzór swoich sarmackich przodków, pragnących hartować dzieci w zimnej wodzie. Przybysze znad Sekwany wciąż jednak wierzyli, że brud jest zdrowy, a zbyt częsty kontakt z wilgocią grozi równowadze humorów.


Reklama


Rada była oczywiście słuszna. Doktor de La Courvée nie zrobił jednak nic, by wyjaśnić faktyczne podłoże zgonu Marii Anny Teresy. Dzisiejsi historycy skłaniają się ku innemu tokowi rozumowania. Wielu sądzi, że za ogromną śmiertelnością królewien i królewiczów — a w efekcie za wymarciem polskiej odnogi szwedzkiej dynastii — stała konkretna, dziedziczna przypadłość.

Piętno Wazów?

Już u schyłku XVI stulecia królewski lekarz Wojciech Oczko alarmował, że na polskim dworze powszechna stała się „niemoc”, nazywana też „przymiotem” lub „francą”. „To jest kaźń a bicz Boży” — podkreślał.

O pełnym blichtru, ale też brudu i tragedii świecie XVII-wiecznego dworu piszę w mojej nowej książce pt. Damy srebrnego wieku. Dowiedz się więcej na Empik.com.

Na myśli miał choroby weneryczne, z zagrażającym ciąży i zdrowiu dzieci syfilisem na czele. W opinii medyka „przymiot tak się spospolitował”, że nad Wisłą… trudno wręcz było znaleźć człowieka, który na niego nie cierpi. Na pewno trudno było takiego znaleźć w pałacach.

Stąd domysł, że rozpustny Władysław IV, zmieniający kochanki częściej niż rękawiczki, przekazał Cecylii Renacie wyniszczającą i tak groźną dla przyszłości rodu dolegliwość. Potem ten sam prezent wręczył i drugiej żonie. Starczyło, że raz zawitał w alkowie Ludwiki Marii, by dopełnić niemiłego mu obowiązku. Władczyni odczuwała konsekwencje już zawsze. Polska zresztą też.


Reklama


Ostatnie ogniwo

Ciałko małej „królewiczki” złożono do pięknej złotej trumienki. „Ojcowie nasi sami ją na rękach swych jako siostrę do grobu nieśli, a prześpiewawszy swoim tonem obrzędy kościelne, ciało pod wielkim ołtarzem zamknęli” — zapisała w kronice zakonnej anonimowa karmelitanka.

Pogrzeb odbył się w sierpniu 1651 roku. Królowa była wtedy w drugiej ciąży. Już czterdziestoletnia, zdruzgotana tragedią, otoczona czarnowidzami, bała się nawet bardziej niż uprzednio.

Królewna Maria Anna Teresa w habicie karmelitanki na obrazie powstałym w 1651 roku. W rzeczywistości dziewczynka nigdy nie osiągnęła takiego wieku i nie trafiła do zakonu
Królewna Maria Anna Teresa w habicie karmelitanki na obrazie powstałym w 1651 roku. W rzeczywistości dziewczynka nigdy nie osiągnęła takiego wieku i nie trafiła do zakonu.

Historia zatoczyła koło. Poród, choć trudny, zakończył się szczęśliwie. Stolica świętowała, w niebo leciały ognie, rodzice byli szczęśliwi w dwójnasób. Cieszyli się z drugiego dziecka, ale przede wszystkim — ze spadkobiercy. 6 stycznia 1652 roku na świat przyszedł królewicz Jan Zygmunt.

Zaraz powołano dla niego odrębny dwór, a w Warszawie już mówiono, że w przyszłości chłopiec zastąpi ojca. Wszelkie sny i projekcje rozwiały się po sześciu tygodniach.

20 lutego Jan Zygmunt podzielił los wszystkich legalnych dzieci Władysława IV i Jana Kazimierza. Jego zgon położył kres wizjom przyszłości dynastii. Ludwika Maria nie zaszła w trzecią ciążę. Żaden polski Waza nie doczekał się już jakiegokolwiek legalnego potomka.

***

O pełnym blichtru, ale też brudu i tragedii świecie XVII-wiecznego dworu piszę w mojej nowej książce pt. Damy srebrnego wieku. Dowiedz się więcej na Empik.com.

Powyższy tekst powstał w oparciu o tę publikację. Bibliografię tematu znajdziecie w książce.

Autor
Kamil Janicki

Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.