John Dee służył na dworze kilku angielskich władców, ale to z królową Elżbietą I Tudor był najsilniej związany. Monarchini zatrudniała go do wykonywania wielu zadań: nie tylko tych wagi państwowej, ale też czysto prywatnych. Obdarzyła go zaufaniem i wspierała na różne sposoby. Wielu jednak nie podzielało jej zdania. O tym kim był człowiek, który wymyślił termin imperium brytyjskie pisze Maja Iwaszkiewicz w książce Sekrety alchemii.
Zaufanego doradcę Elżbiety I Tudor z całą pewnością można nazwać magiem, ale interesowało go też wiele innych dziedzin i w niemal każdej stawał się autorytetem. Był wszechstronnie wykształconym uczonym, prawdziwym człowiekiem renesansu.
Reklama
Posiadacz największej biblioteki w kraju
W wieku zaledwie dwudziestu kilku lat John Dee był uznawany za najlepszego matematyka w Anglii, a szacunek w tej dyscyplinie zdobył również za granicą. Zajmował się także nawigacją, astrologią, teologią i wreszcie magią. Biografowie pomagiera sławnej królowej Elżbiety Wielkiej zwykle koncentrują się albo na jego naukowej, albo magicznej osobowości, rzadko prezentując jego kompletny portret. Tymczasem właśnie to połączenie sprzeczności czyni go postacią tak fascynującą.
Johnowi Dee można nadać łacińskie miano antiquarius, które nie ma w języku polskim idealnego odpowiednika. Chodzi o osobę zajmującą się historią, poznającą ją z bezpośrednich źródeł i dbającą o ich zachowanie. Dee w swojej prywatnej posiadłości w Mortlake niedaleko Londynu skompletował największą bibliotekę w ówczesnej Anglii. Książki zajmowały pięć pokojów jego domu, a on ciągle go rozbudowywał, żeby pomieścić kolejne.
Zgromadził około czterech tysięcy woluminów, w tym wiele rzadkich manuskryptów. To znacznie więcej, niż można było wtedy znaleźć w bibliotece uniwersyteckiej w Cambridge czy w Oxfordzie. Jego księgozbiór poza liczbą egzemplarzy imponował też zróżnicowaniem tematycznym. Dee posiadał oprócz biblioteki również laboratorium, kolekcję instrumentów naukowych i wiele zabytków archeologicznych.
Zaufany człowiek Elżbiety Tudor
Jego działalność przypadła na czas panowania w Anglii różnych władców, ale to z królową Elżbietą I Tudor Dee był najsilniej związany. Zatrudniała go do wykonywania wielu zadań nie tylko wagi państwowej, ale też swoich prywatnych. Obdarzyła go zaufaniem i wspierała na różne sposoby.
Książki, które zbierał, odzwierciedlały jego szerokie zainteresowania, a przede wszystkim interdyscyplinarne podejście do zdobywania wiedzy — zawsze z szacunkiem i dystansem odnosił się do ludzi o innych poglądach oraz do ich argumentacji. Dlatego na półkach jego biblioteki znalazło się miejsce dla dzieł autorów prezentujących najróżniejsze stanowiska, niekiedy nawzajem się wykluczające.
To mówi wiele o właścicielu tych zbiorów: z jednej strony mistrzu racjonalnej matematyki, z drugiej — magu, parającym się alchemią i kabałą, próbującym dotrzeć do transcendentnej rzeczywistości. (…)
Reklama
Jeszcze zanim Elżbieta I Tudor zasiadła na tronie, Dee uratował przed zniszczeniem niemałą liczbę ksiąg. Wiele z nich uważał za ważne dziedzictwo narodowe, wskazujące na długą i wyjątkową historię Anglii jako mocarstwa. Jednym z takich zabytków były legendy arturiańskie. Wraz z podaniami z innych okresów stanowiły według Dee dowód na to, że Anglia ma historyczne prawa do terytoriów kiedyś podbitych przez Brytanię. Głosił, że król Artur posiadał dwadzieścia królestw.
Sposoby na uzasadnienie podbojów
Do ziem przywołanych w legendach dodawał też swoje sugestie co do obszarów należących się Anglii. Takie poglądy niezmiernie podobały się Elżbiecie I Tudor. Dee dostarczał jej dowody uzasadniające jej aspiracje do odzyskania wybranych ziem, a ona traktowała go w tym względzie jak autorytet.
Pewnego razu Dee sprezentował królowej nawet mapę Ameryki z zaznaczonymi dla niej terytoriami, które według niego powinny być własnością Anglii, ponieważ walijski książę Madoc (kolejna legendarna postać) dotarł tam już w XII wieku i je skolonizował. W jednym z jego pamiętników możemy przeczytać: „Zadeklarowałem Q., że posiada tytuł do Grenlandii, Estotilandii [Dzisiejsze: Labrador, Quebec i Nowa Fundlandia – M.I.], Friselandii (?)”.
Nowe zdobycze terytorialne były ważne dla podupadającej ekonomicznie Anglii. Ale dowodzenie historycznego prawa Anglii do różnych terytoriów mocno łączy się w idei Johna Dee z religią. Był irenistą — dążył do tego, by zapanowała zgoda między różnymi odłamami chrześcijaństwa. Oczyma wyobraźni widział Anglię jako wielkie imperium z Elżbietą I Tudor w roli cesarzowej.
Reklama
Za główny cel budowy brytyjskiego imperium uważał połączenie pod jego zwierzchnictwem wszystkich chrześcijańskich państw i przyjęcie jednej zunifikowanej wersji religii (coś na kształt Świętego Cesarstwa Rzymskiego).
Przedstawiał również Elżbiecie I nowe sposoby podbijania terytoriów. Zniechęcony zbyt humanistyczną atmosferą panującą na uniwersytetach w Cambridge i Oxfordzie oraz niedostatecznym poziomem wykładanych tam nauk matematycznych, wiele razy opuszczał wyspę, by zgłębiać nauki ścisłe na uczelniach, gdzie były one bardziej rozwinięte. W Holandii i Belgii zetknął się z postępowymi teoriami i nieznanymi dotąd w Anglii instrumentami nawigacyjnymi.
Orędownik rozwoju floty
Przywiózł je później do ojczyzny, żeby i w ten sposób przyczynić się do budowania angielskiego imperium. Wielu badaczy uważa nawet, że to on użył po raz pierwszy nazwy „Imperium Brytyjskie” albo „Wielka Brytania”. Utrzymywał, że Anglia, by stać się mocarstwem, musi przede wszystkim rozbudować flotę wojenną.
Głoszone przez niego tezy były doceniane przez rodaków szczególnie ze względu na trwającą zimną wojnę o kolonie z Hiszpanią i problemy ekonomiczne Anglii. Ponoć to właśnie napisany przez niego podręcznik do nawigacji umożliwił wielkie zwycięstwo floty Anglii nad hiszpańską Niezwyciężoną Armadą w 1588 roku.
W XVI i XVII wieku w Europie kontynentalnej niemal na każdym dworze przebywali alchemicy i magowie — ich obecność wydawała się czymś zwyczajnym. W Anglii John Dee stanowił natomiast wyjątek i często patrzono na niego podejrzliwie. Jak wiadomo, nie mieszkał nawet w pobliżu posiadłości królewskiej. Był pionierem magii na wyspie, a obeznanie i wtajemniczenie w ten temat zawdzięczał licznym pobytom na kontynencie.
Zawsze wracał jednak do ojczyzny, by swoje nowe umiejętności i doświadczenia spożytkować na jej korzyść. Wolał zostać w Anglii nawet wtedy, kiedy sam car Fiodor zapraszał go do Moskwy i oferował sowite wynagrodzenie, a wiadomo, że w tym okresie Dee potrzebował pieniędzy — jego żona prosiła nawet istoty pozaziemskie o pomoc finansową za pośrednictwem kryształowej kuli. (…)
Reklama
Nauka mieszająca się z magią
Magia, którą uprawiał John Dee, opierała się głównie na matematyce i mechanice. W XVI wieku matematyka znacznie odbiegała od tej, jaką znamy obecnie. Składniki równań jak plus czy minus, które są dziś dla nas oczywistymi symbolami matematycznych działań, dopiero zaczynano stosować.
W czasach Tudorów w rządowej dokumentacji nadal posługiwano się cyframi rzymskimi. Matematyka nie była też powszechnie nauczana — można ją w zasadzie określić jako wiedzę tajemną. Ze względu na to, że była wykorzystywana przez alchemików, magów i kabalistów, wiele osób kojarzyło ją z szemranymi magicznymi praktykami, a tych, którzy ją uprawiali, uznawano za podejrzanych. (…)
Wszystkie zainteresowania i praktyki Johna Dee, czy to naukowe, czy magiczne, są ściśle ze sobą powiązane. U ich podstaw leżała chęć osiągnięcia najgłębszego poznania i dotarcia do całej dostępnej wiedzy. Dee studiował różne dziedziny na wielu europejskich uniwersytetach, mnóstwo czytał i zgłębiał wiedzę na wszelkie możliwe sposoby.
Wszystko to okazywało się jednak wciąż niewystarczające, chciał wiedzieć jeszcze więcej i był pewien, że ta nieskończona wiedza jest dla człowieka dostępna, choć nie za pośrednictwem zwykłych środków. Matematyka i astrologia miały mu pomóc w dotarciu do nowych, nietradycyjnych metod pozyskiwania informacji. Jego świetna reputacja na polu tych dwóch dziedzin sprawiała także, że był zatrudniany do ważnych państwowych zadań.
Wezwany by odczynić uroki
W 1582 roku poproszono go na przykład o przedstawienie projektu reformy kalendarza, choć protestancka Anglia przeszła na kalendarz gregoriański znacznie później, bo w 1752 roku. (…)
W czasach rządów Elżbiety I Tudor John Dee pozostawał bardzo blisko dworu. Był prywatnym medykiem, astrologiem i doradcą królowej oraz — jak twierdzą niektórzy — jej specjalnym tajnym agentem.
Reklama
Z usługami magicznymi świadczonymi królowej wiąże się następująca opowieść: w latach siedemdziesiątych XVI wieku znaleziono w Londynie trzy woskowe figurki. Na czole jednej z nich widniało imię królowej. Ponieważ Elżbieta I nie czuła się dobrze i trapiły ją silne bóle zębów, stwierdzono, że dzieje się to za sprawą magii wizerunków — ktoś ulepił te figurki, aby raniąc je, zadawać cierpienie królowej. Dee został wtedy wezwany, by odczynić urok. (…)
Zaproszenie do Rzeczpospolitej
W 1583 roku w życiu Johna Dee pojawił się wątek polski — zainteresował się nim bowiem Albert (czy też Olbracht) Łaski — wojewoda sieradzki, magnat i ważna osobistość w ówczesnej Rzeczpospolitej.
Przyczyną kontaktu Polaka z angielskim magiem było najprawdopodobniej przekonanie o jego alchemicznych możliwościach, które dawały szansę na łatwe i szybkie pozyskanie wielkiego bogactwa. Łaski musiał zrobić na magach duże wrażenie i obiecać im znaczne korzyści, gdyż jeszcze w tym samym roku Dee i [inny angielski mag i alchemik Edward] Kelley wyruszyli wraz z rodzinami w daleką podróż do Rzeczpospolitej, gdzie mieli spotkać się między innymi z królem Stefanem Batorym.
Z zapisków w pamiętnikach Johna Dee wiadomo, że Łaski był obecny na niektórych sesjach wywoływania aniołów, a nawet zadawał im pytania dotyczące przyszłości jego i Rzeczpospolitej. Dee z kolei zapytał anioły na początku tej znajomości, czy może zaufać Polakowi. Nie dostał jasnej odpowiedzi, co zresztą nie stanowiło rzadkości. Jeśli przyjąć, że na pytanie odpowiedział tak naprawdę Kelley, to pewnie chciał on doprowadzić do tego wyjazdu, korzystnego dla niego pod względem finansowym.
Reklama
Celem podróżnych był Kraków, ale zatrzymywali się oni po drodze w wielu innych miejscowościach. Zachowały się notatki Johna Dee dotyczące różnych miejsc w nieznanym mu kraju, na przykład katedry poznańskiej. Na pierwszy dłuższy postój zatrzymali się natomiast w Łasku, podlegającym wojewodzie sieradzkiemu. Anioły przekonywały ich jednak usilnie, by ruszyli jak najszybciej do stolicy. (Prawdopodobnie to znowu Kelley, który nie chciał pozostawać w małej miejscowości).
Nie zdobył uznania Batorego
Nie nastąpiło to jednak wcale tak szybko — magowie musieli bowiem czekać na swoje bagaże. Z Amsterdamu do Gdańska płynęły ciężkie skrzynie wyładowane książkami i innymi rzeczami potrzebnymi dwóm rodzinom, które miały spędzić długi czas poza domem. Gdy w końcu przez Toruń skrzynie dotarły lądem do Łasku, magowie w porozumieniu z aniołami i duchami (te także zaczęły ukazywać się w kryształowej kuli) wreszcie wyruszyli do Krakowa.
Na początku zatrzymali się na przedmieściach stolicy w dobrach kościelnych. Po tygodniu Dee wynajął dom przy ulicy Szczepańskiej (dzisiejszy plac Szczepański 2, Kamienica Wolnych). Kelley dołączył do niego tydzień później. W Krakowie spędzili ponad rok. W tym czasie dwa razy podróżowali do Pragi na dwór Rudolfa II.
Wróciwszy z jednej takiej podróży, zastali swój krakowski dom zajęty przez intruza. Na szczęście sprawą zajął się Łaski i sytuację udało się załagodzić. Wymagało to jednak zaangażowania prawnika — w aktach sądowych zapisano adres Dee i Kelleya i dzięki temu znamy go dzisiaj.
Reklama
W 1585 roku magowie spotkali się wreszcie ze Stefanem Batorym, którego stan zdrowia pozostawiał wówczas wiele do życzenia i nieustannie się pogarszał. Król przyjął ich na Wawelu, ponieważ zostali mu oni poleceni przez wojewodę Łaskiego. Nie wydaje się, by zaprezentowali mu jakieś magiczne remedia czy w jego obecności połączyli się z aniołami. Wizyta miała raczej charakter kurtuazyjny.
Wkrótce potem król wyjechał do Niepołomic i w tamtejszym zamku sporządził testament. Miesiąc później wezwał ich znów do siebie. W niepołomickim zamku odbył się seans, ale rady duchów nie były dla króla zrozumiałe — zalecały mu uległość. Król zapłacił magom, jednak więcej nie skorzystał z ich usług. Wydaje się, że wątpił w ich szczerość i podejrzewał, że są szpiegami działającymi w interesie Elżbiety I Tudor. (…)
Ostatni lata życia
Dee po powrocie do Anglii [w 1589 roku] ciągle musiał mierzyć się z oskarżeniami o czarnoksięstwo, lecz mimo to wierzył, że pozostaje pobożnym i oddanym Bogu chrześcijaninem.
Sam zwrócił się do króla Jakuba I z prośbą, aby został poddany procesowi o czary i w ten sposób oczyścił się z zarzutów. Król nie wyraził jednak na to zgody. Dee do końca życia praktykował anielską magię, ale po śmierci Elżbiety I Tudor stracił przychylność dworu.
Reklama
W ostatnich latach życia Dee pisał do króla Jakuba I Stuarta z prośbą o wsparcie, ale monarcha będący autorem traktatu Demonologia, nakazującego ściganie osób parających się magią i karanie ich śmiercią, nie pomógł magowi w potrzebie. Dee zmarł wkrótce w samotności i biedzie. Jeszcze przez wiele lat uchodził za szarlatana i heretyka.
Najprawdopodobniej powodem tego była opinia szesnastowiecznego historyka Johna Foxa, który w swoim dziele Acts and Monuments użył określenia „Dr Dee, wielki czarownik” (oryg. the great conjurer). Określenie miało wydźwięk wyraźnie pejoratywny, szczególnie w czasach polowania na czarownice i czarowników, a powtarzali je kolejni historycy oraz biografowie Johna Dee, przez co łatka szarlatana została mu przypięta na dobre.
Jeszcze w 1595 roku został przez Elżbietę I mianowany głową Christ’s College w Manchesterze, który to tytuł utrzymał do śmierci, choć pod koniec życia przeniósł się z powrotem do Mortlake. Jak na tajemniczą i magiczną postać przystało, miejsce pochówku ani nawet dokładna data jego śmierci nie są znane.
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Mai Iwaszkiewicz pt. Sekrety alchemii. Ukazała się ona w 2023 roku nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.