Władzę szlachcica nad chłopem ograniczały w Polsce tylko przyjęte obyczaje i zdrowy rozsądek. Często ani jedno ani drugie nie wystarczało, by ograniczyć sięgający absurdu wyzysk. Przecież jeśli nie było prawnych limitów, to nie było też żadnej „inspekcji pracy” i norm, pozwalających trzymać panów folwarcznych w ryzach.
W XVI wieku, nie bez powodu uważanym za najlepsze stulecie w dziejach Polski, pańszczyzna nie była jeszcze obowiązkiem codziennym.
Reklama
Od chłopa zajmującego pełnorolne gospodarstwo wymagano, by zapewnił od dwóch do czterech dni pracy na folwarku tygodniowo. Mógł wysłać do niej jednego z domowników, jeśli jednak nie miał przynajmniej nastoletnich synów pozostających w zagrodzie, to do roboty musiał stawić się osobiście.
„Wygnałem chłopy na robotę”. Jak zapowiadano pracę na folwarku?
Teoretycznie pan zabierał poddanemu tylko około połowy tygodnia. W praktyce jednak chłop stale był na zawołanie szlachcica. W wielu wsiach chłopów zaganiano do pracy bez żadnej zapowiedzi, na kaprys i wezwanie właściciela folwarku lub jego urzędnika.
XVI-wieczny specjalista w zakresie rolnictwa Anzelm Gostomski – obsesyjnie przywiązany do idei wyciskania z włościan maksymalnych korzyści – odradzał takie postępowanie. Twierdził, że zarządca nie powinien „mówić: wygnałem chłopy na robotę”, ale z wyprzedzeniem, „z wieczora” dnia poprzedniego, zaanonsować prace.
Nie było to żadne ustępstwo na rzecz kmieci. Agronom uważał po prostu, że dzięki takiej wiadomości już o poranku wolno wymagać pełnej dyscypliny. „Który nie posłucha, zaraz karać, który później przyjdzie, tak się z nim obchodzić jak w szkole bakałarz z żakami” – pisał.
Reklama
Podobnie w stulecie później radził Jakub Kazimierz Haur. „Włodarz z wieczora, wcześnie ma robotę opowiedzieć i nakazać, a rano przez długą wieś jak idzie zawołać »wychodź, wyjeżdżaj, nie baw się«” – brzmiała instrukcja.
Pogoda zawsze działa na korzyść szlachcica
Samemu chłopu krótkie wyprzedzenie nic nie dawało. Nie mógł robić planów, rozkładać prac na własnej roli w czasie, myśleć o oderwaniu się na dzień od gospodarki. Stale był na wezwanie.
Francuski podróżnik Hubert Vautrin wyjaśniał w drugiej połowie XVIII stulecia, że polski „chłop pańszczyźniany nie rozporządza sobą i dlatego nie może liczyć ani na swoją zapobiegliwość, ani nawet na wypoczynek – gdy śpi, jego pan czuwa i może pozbawić go krzepiącego snu”.
Zapowiedzenie prac w przededniu nie stanowiło poza tym dla rolnika jakiejkolwiek gwarancji, że renta odrobkowa zostanie mu faktycznie zaliczona. Jeśli zerwała się ulewa i zamierzonych robót nie można było przeprowadzić, pańszczyznę odwoływano. Anonimowy autor Uwag praktycznych o poddanych polskich z 1790 roku ubolewał, że „pan dla siebie obiera czasy pogodne”, przez co na własny rachunek chłop musi się trudzić „w dni dżdżyste”.
Reklama
Choćby kmieć spędził pół dnia czekając pod dworem na poprawę warunków, jego zobowiązania pozostawały niezmienne. Tak samo, gdy zaczął pracę, a dopiero potem nadeszły deszcz, grad, śnieżyca, albo inna przeszkoda dowolnego rodzaju.
„Gdy deszcz zastanie sprzątających na polu pańskim, [nadzorcy] zganiają ich z robocizny, każą by z własnych pól zbierali [zboże] mokre, a pogodę dla pana zostawili” – komentował autor książki O poddanych polskich z 1788 roku. Także na kartach reformatorskiego „Monitora Warszawskiego” zaznaczono, że jest normą, by w razie „słoty” pańszczyznę przesuwać na inny termin.
„Dzień i dom zostawione na wszelkie nieszczęścia”. Choroba a praca na folwarku
Warunki losowe działały wyłącznie na korzyść dziedzica. Chłopu w żadnej sytuacji nie przysługiwał dzień wytchnienia. Nie mógł marzyć o urlopie ani nawet zwolnieniu chorobowym.
„Poddani nie mają pofolgowania pańszczyzny w chorobach swoich” – pisano w „Monitorze Warszawskim”. – „Są do obycia tej koniecznie pociągani. I albo muszą najemnikiem swoim tę pańszczyznę odbywać, albo nieodbytą ozdrowiawszy odrobić”.
Reklama
Gdy nie było innej możliwości, wyręczano się też żoną, nawet jeśli ta miała pod opieką gromadkę małych dzieci. Zachowała się relacja z epoki mówiąca o kmieciu, który tak długo dźwigał ciężary (czy to faktyczne czy metaforyczne), aż się pod nimi złamał. Gdy zaś on „leżał w łóżku, żona za niego odrabiać musiała, a dzieci i dom zostawić na wszelkie nieszczęścia”.
O tym, co działo się, gdy nie znaleziono żadnego zastępstwa opowiadali sami nieszczęśnicy przymuszani do pańszczyzny. Zachowała się petycja chłopów mazowieckich, którzy w ostatnich latach istnienia Rzeczpospolitej żalili się na urzędników, goniących ich do „daremnej pracy” nawet, gdy na przeszkodzie robotom stały „najsłuszniejsze przyczyny”.
Nadzorcy nie mieli żadnej litości. Na porządku dziennym były grabieże, rekwizycje i przypadki niszczenia chłopskiego dobytku:
Przymuszają wychodzić, a który po nakazaniu nie wyjdzie, ograbiony niezwłocznie bywa. Nawet to pospolicie zabierają, bez czego przy gospodarstwie żadną miarą obejść się nie można, co wykupywać musimy, lub też zimową porą drzwi i okna wyłamują, aby tym łatwiej pracę na nas wymóc.
Praca w święta. Czy chłopi mogli liczyć na jakiekolwiek dni wolne?
Dni wolne z racji religijnych, bardzo liczne w epoce nowożytnej, podobnie nie przynosiły ulgi, ale tylko dodatkowe zgryzoty. W niektórych majątkach bezwzględni panowie kazali pracować nawet w święta, zwłaszcza mniej ważne.
Chłop, zmuszony stawać w polu, nie zaś przed ołtarzem, narażał się na gniew plebana. „Żyją bez religii, gdyż jak bydlęta w święte dni do pracy bywają przymuszani” – pisał Krzysztof Warszewicki w dziełku O najlepszym stanie wolności.
W kościelnej literaturze z epoki nie brakuje ostrych komentarzy także pod adresem właścicieli folwarków, u których poddani „w dni święte uwolnić się od robocizn wielkich nie mogą”. Nawet Jakub Kazimierz Haur, sam zawiadujący ziemskimi majętnościami, czuł się w obowiązku napomnieć innych szlachciców, że „poddanych i bydła w święta nie należy ciemiężyć”.
Reklama
Częściej trzymano się zasady, że w dni wyznaczone w kalendarzach kościelnych praca jest faktycznie zakazana. To wcale nie był jednak wariant korzystniejszy dla kmiecia. Chłop miał obowiązek odrobić wszystkie nieprzepracowane święta; powinności nie znikały, ale tylko – były przesuwane.
W efekcie typowy gospodarz stale zalegał dziedzicowi od kilku do kilkudziesięciu dni pańszczyzny. A szlachcic mógł żądać odrobienia „należności” – zwykle czeladnikami, dodatkowymi krewnymi – w dowolnym momencie.
***
O tym jak wyglądało życie na polskiej wsi, czym naprawdę była pańszczyzna i jak chłopi nad Wisłą stali się niewolnikami przeczytacie w mojej nowej książce pt. Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa (Wydawnictwo Poznańskie 2021). Do kupienia na Empik.com.
Cała prawda o życiu polskich chłopów pańszczyźnianych
Wybrana bibliografia
- Gostomski A., Oekonomia abo gospodarstwo ziemiańskie, druk. Krzysztofa Schedla 1644.
- Obrońcy chłopów w literaturze polskiej, cz. 1–2, oprac. M. Piszczkowski, Wydawnictwo M.Kot 1948.
- Rutkowski J., Studia z dziejów wsi polskiej XVI–XVIII wieku, oprac. W. Kula, Państwowe Wydawnictwo Naukowe 1956.
- Szaflik J.R., O położeniu i walce klasowej chłopów we wsiach starostwa łukowskiego w XVII wieku, „Rocznik Lubelski”, t. 1 (1958).
- Vautrin H., Obserwator w Polsce [w:] Cudzoziemcy o Polsce. Relacje i opinie, t. 2: Wiek XVIII–XIX, oprac. J. Gintel, Wydawnictwo Literackie 1971.