Woda budziła odrazę, nawet ludzi z wysokich sfer nie mogli zaleźć miejsca w hotelu, a dojazd z centrum kraju był prawdziwie horrendalny. Dlaczego mimo to do Truskawca ciągnęły dziesiątki tysięcy kuracjuszy rocznie?
– Pani Kugelman, czy ta „Naftusia” też się pani tak nieprzyjemnie odbija?
– Bynajmniej! Mnie się odbija sardynką.
– Aj, jaka pani szczęśliwa! Mnie się odbija tylko zgniłym jajkiem…
Taką rozmowę, toczoną przez dwie zwyczajne kuracjuszki, zanotował w 1928 roku Jan Tadeusz Wróblewski.
Reklama
Był to pierwszej klasy żartowniś i satyrysta, ale w tym konkretnym przypadku zarzekał się, że podaje słowa w stu procentach autentyczne. Nie był przecież w kabarecie, ani na wakacjach, ale – na reporterskiej misji.
Drogo, daleko, trzynaście godzin w pociągu
Redakcja pisma „Łowiczanin” wysłała go na drugi koniec Polski, do położonego kilka kilometrów od Drohobycza miasteczka Truskawiec. Pięćdziesięciolatek o ciętym piórze miał ostatecznie rozstrzygnąć co też jest tak wyjątkowego w miejscowości, która ni stąd ni zowąd urosła do rangi jednego z najważniejszych uzdrowisk Środkowej Europy.
Na pewno nie chodziło o dogodny dojazd. „Duży szmat ziemi polskiej przebiegamy pociągiem pospiesznym, aby po trzynastu godzinach jazdy, dotrzeć z Warszawy do Truskawca. Czasu dużo, pieniędzy niemało potrzeba” – wspominała inna reporterka, Aniela Chmielińska.
Nie mógł też decydować komfort, bo o tym pod koniec lat dwudziestych po prostu nie było mowy.
Reklama
Noce nieprzespane, niechciane towarzystwo i ciasne klitki
Publicystka przestrzegała, że pociągi do Truskawca są nagminnie przepełnione. Niemiłosierny tłok panował także na miejscu. Na dworcu trudno było złapać dorożkę, a w samym zdrojowisku – wynająć jakąkolwiek kwaterę.
„Od czterech dni jestem w Truskawcu (…). Zjazd tu taki, że po kilkanaście osób dziennie wraca z powrotem nie mogąc znaleźć pomieszczenia. Chciałam i ja zrobić to samo, ale dokąd miałam wracać?” – opowiadała w 1927 roku znana aktorka i dyrektorka lubelskiego teatru, Stanisława Wysocka.
Zgodziłam się wziąć pokój z jakąś panią, aby sobie czegoś poszukać. Cztery dni trwało szukanie, cztery noce nieprzespane, bo ta pani (…) okazała się chrapiącą trąbą jerychońską.
Już byłam w popielatej rozpaczy, aż oto dziś znalazłam się w maleńkiej klitce – ale własnej.
Reklama
Wiele złego można by powiedzieć także o położeniu Truskawca. Irena Krzywicka, która spędziła we Wschodniej Małopolsce swój miesiąc miodowy, zapamiętała z niego ubogą chałupę, podłe jedzenie, piszczącą biedę i epidemię syfilisu.
Wprawdzie miejscem (niezbyt) romantycznego wypadu było Jaremcze, a nie Truskawiec, ale z perspektywy warszawiaka to nie miało znaczenia. Cały region wokół Lwowa i Stanisławowa jawił się jako głęboka, nieprzystępna prowincja.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Eugeniusz Bodo zabił kolegę w wypadku samochodowym. Chevrolet i tak płacił mu krocieKurort na beczce prochu
Jan Tadeusz Wróblewski dopowiadał, że jest to obszar ciągłego wrzenia na tle narodowościowym.
Ukraińcy domagali się prawdziwej autonomii, a nawet własnej państwowości. Grupy skrajnych nacjonalistów były gotowe sięgać w imię tych ideałów po broń. Zdaniem publicysty w końcu musiało dojść do krwawej eskalacji konfliktu, do nowych „hajdamackich terminów”.
I rzeczywiście doszło – za trzy lata ofiarą głośnego zamachu zorganizowanego właśnie w Truskawcu padnie polityk Sanacji i poseł na sejm, Tadeusz Hołówko.
Wreszcie powody do narzekania dawały nawet krajobrazy. Pół żartem, pół serio, Anna Chmielińska podawała: „Widzimy w Truskawcu do czego doprowadza reumatyzm, jak bardzo zniekształca ludzi, jak wykoślawia, jak brzydkie nadaje linie zwłaszcza nogom. To już nie nogi, a kloce: raczej do nóg bilardowych podobne”.
Reklama
Woda na każdą dolegliwość
Przeciwwskazań było całe mnóstwo. A jednak – Truskawiec pękał w szwach. Wystarczyły dwa powody, by uczynić z niego sanatoryjną Mekkę. Pierwszym była woda. W mieście odkryto nie jedno, ale cały szereg źródeł o leczniczych właściwościach.
Wodzie wypływającej z każdego z nich przypisywano odmienne, ale zawsze wprost cudowne właściwości. „Wymienić należy przede wszystkim słynną i nigdzie nie spotykaną »Naftusię«, będącą unikatem pod względem składu chemicznego, niezrównaną w chorobach nerkowych i dróg moczowych” – wyjaśniał w 1938 roku dziennik „Ilustrowana Republika”.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Truskawiec szczycił się także „Bronisławą” leczącą choroby gardła i nosa, „Zofią” polecaną w dolegliwościach wątroby i przy zaparciach, czy wreszcie „Józią” – opisywaną jako woda „silnie promieniotwórcza” (co wówczas uchodziło za wielki atut leczniczy).
Reklamy kurortu nie pozostawiały wątpliwości: dwa tygodnie w Truskawcu i pozbędziesz się każdej, nawet najbardziej upartej przypadłości!
Nic dziwnego, że Jan Tadeusz Wróblewski w żartach przestrzegał czytelników przed aż nazbyt skutecznymi zdrojami. Przykładowo wtarcie truskawieckiej wody w powieki mogło się skończyć szokującym „przejrzeniem na oczy”. I dostrzeżeniem, że żona znalazła sobie w tej sielskiej, turystycznej scenerii kochanka…
Wielcy, sławni i bogaci
Bez wody nie byłoby Truskawca. Ale od zalatującego naftą, mętnego płynu, ważniejsze chyba okazywało się towarzystwo.
Reklama
Kto przyjeżdżał do Truskawca? Łatwiej byłoby powiedzieć kto nie przyjeżdżał, bo mieścina pod Drohobyczem szybko stała się Polską w miniaturze.
Po zamachu majowym kurował się tu obalony prezydent, Stanisław Wojciechowski. Po ciężkim pobycie w Twierdzy Brzeskiej i kilkuletnim wygnaniu w Czechosłowacji „naftusią” leczył się Wincenty Witos. Przejazdem w Truskawcu bywał Józef Piłsudski, a całymi tygodniami jego ministrowie i współpracownicy: Kazimierz Sosnkowski, Felicjan Sławoj Składkowski, Stanisław Car…
Dla Brunona Schulza uzdrowiskowa miejscowość była jedną z największych inspiracji literackich. Zofia Nałkowska przeżyła tu jeden ze swoich romansów. Jan Kiepura przechadzał się po pięknych, zielonych deptakach ze swoją narzeczoną i przyszłą Miss Polonia, Zofią Batycką.
Tymi samymi ścieżkami spacerowali zwyczajni Polacy, księża, prości Żydzi. Nawet obcokrajowcy mawiali, że „Truskawiec jest lepszy od Karlsbadu”. I może rzeczywiście był. Bo właśnie tu, a nie w Warszawie, Krakowie czy Poznaniu najłatwiej było poznać czym właściwie jest Druga Rzeczpospolita.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Podróże lotnicze w przedwojennej Polsce. Bilety za 40 złotych i 15 kg bagażu podręcznegoZapach siarki, smak pieniędzy
Uzdrowisko w Truskawcu istniało już w XIX wieku, choć nikt nie wiązał z tutejszymi wodami szczególnych nadziei. Infrastruktura miasteczka przechodziła z rąk do rąk. Najpierw należała do władz austriackich, następnie do spółki żydowskich biznesmenów, a wreszcie – do kooperatywy polskich arystokratów z księciem Adamem Sapiehą na czele.
Kolejni właściciele zarabiali raczej na wydobywaniu ozokerytu (wosku ziemnego), niż na kuracjuszach. Tych ostatnich było rocznie od kilkuset, do najwyżej dwóch tysięcy.
Reklama
Dopiero w 1911 roku, gdy zarząd Truskawcem przejął Rajmund Jarosz, uzdrowisko naprawdę ożyło. W połowie lat trzydziestych było w nim już ponad 220 hoteli, willi i pensjonatów odwiedzanych przez niemal dwadzieścia tysięcy osób rocznie.
Powstały specjalne zdrojowe wodociągi i „łazienki”, w których kuracjusze odbywali nawet sześćset kąpieli dziennie.
Największą chlubą międzywojennego Truskawca był jednak olbrzymi basen solno-siarkowy na Pomiarach. Liczył 6400 metrów kwadratowych powierzchni, a według jednego z przewodników jego okolica przypominała „urocze zakątki morskiej plaży”.
Dzięki Jaroszowi Truskawiec stał się jednym z najbardziej ekskluzywnych, a zarazem najbardziej przystępnych cenowo kurortów Europy. On sam natomiast z obdarzonego wizją człowieka bez grosza przy duszy stał się jednym z wielkich krezusów międzywojnia.
Reklama
Bibliografia
- Krzywickiej Irena, Wyznania gorszycielki, Czytelnik 2013.
- Nicieja Stanisław, Kresowa Atlantyda, t. 2, Wydawnictwo MS 2013.
- Prasa przedwojenna: „Łowiczanin”, „Ilustrowana Republika”, „Orędownik”, „Dziennik Łódzki”, „lustrowany Kuryer Codzienny”, „Czas” i in.