Kraków stanął w obliczu niebezpieczeństwa większego, niż jakiekolwiek inne. Polacy szybko jednak znużyli się walką z żywiołem i udali na nocny spoczynek. Gdy oni spokojnie chrapali, niestrudzony bój z pożogą kontynuowali Żydzi.
W innym artykule pisałem już o ostatnim wielkim pożarze w dziejach Krakowa, który wybuchł 18 lipca 1850 roku. Pożoga strawiła co dziesiąty budynek w mieście, w tym ogromną część zabytkowego centrum, łącznie z bezcennym kościołem Dominikanów, pałacem biskupim i kamienicami przy Rynku Głównym.
Reklama
„Los całej części miasta leżącej na linii wiatru był przesądzony” – komentował historyk Juliusz Demel, badający katastrofę i jej skutki. Miał rację. Nie należy jednak bagatelizować pracy podejmowanej przez zdesperowanych mieszkańców Krakowa.
Z ogromnym wysiłkiem zdołano ograniczyć skalę pożogi. Wielogodzinna walka z płomieniami pozwoliła uratować Sukiennice, najstarszy gmach Uniwersytetu Jagiellońskiego czy Kościół Mariacki. A także – uniemożliwić rozprzestrzenienie się ognia na inne obszary metropolii.
Nie każdy jednak był gotowy dać z siebie wszystko, by zapobiec zagładzie zabytkowego grodu.
Znużenie, podłość i chęć zysku
Świadkowie wydarzeń podkreślali, że w pierwszych chwilach na ratunek zabudowie miasta rzuciły się prawdziwe tłumy. Pożar trwał jednak przez długie godziny, a obywatele, początkowo tak chętni do ryzyka i podejmowania trudu, wytracali entuzjazm.
Reklama
Rozprzestrzeniały się teorie spiskowe o podpalaczach, którzy doprowadzili do katastrofy. Dochodziło też do rabunków i napaści – wiele mętów społecznych widziało w bezprecedensowej klęsce okazję do łatwego zarobku kosztem ofiar.
Ostatnia garstka ochotników
Nocą ogień szalał nadal, choć nie rozprzestrzeniał się już w takim tempie, jak wcześniej. To był moment, by zdwoić wysiłki i do reszty zdławić płomienie. Zmęczeni Krakusi zamiast tego… zaczęli rozchodzić się do domów.
Juliusz Demel podkreślał, że rozpierzchła się większość tych, którzy dotąd starali się ratować miasto. Została tylko garstka „niestrudzonych ochotników”, którym „pozostałe dzielnice zawdzięczały swoje ocalenie”.
Nazajutrz sytuacja jeszcze się pogorszyła. „W wielu przypadkach już tylko za wysoką opłatą można było znaleźć chętnych do tłumienia zarzewia” – zaznaczał ponuro historyk.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
„Chwalebne usiłowania Izraelitów”
Kto wytrwał do samego końca? Na ten temat dosadnie pisali reporterzy miejscowego dziennika – konserwatywnego, polskiego „Czasu”. Ich słów nie ma potrzeby komentować. Niech każdy sam wyciągnie wnioski.
Obywatele i mieszkańcy śpią, a nieczułość ich zawstydzają ludzie, którzy nie mając żadnego albo bardzo mały interes narażają życie swoje na niebezpieczeństwo. (…) Dzisiejszej nocy sami tylko starozakonni i chłopi z wsi okolicznych ratują miasto. (…)
Reklama
Widziano kilkadziesiąt chłopców żydowskich, 10 do 14-letnich, którzy upadając pod ciężarem konewek z wodą dostarczali wody do sikawek. Z chrześcijan tylko kilkunastu akademików i cokolwiek czeladzi rzemieślniczej z całą duszą spieszyli w pomoc chwalebnym usiłowaniom Izraelitów.
Przeczytaj też o tym, ilu Żydów naprawdę zamieszkiwało przedrozbiorową Polskę.
Bibliografia
- Demel Juliusz, Pożar Krakowa 1850 r., Kraków 1952.