W krwawych walkach o Lwów toczonych w lipcu 1944 roku ramię w ramię brali udział czerwonoarmiści i polscy żołnierze Armii Krajowej. Akowcy ujawnili się, osłaniali sowieckie oddziały, pełnili funkcje wartownicze, bili się też w pierwszej linii, obok krasnoarmiejców. Braterstwo broni trwało jednak krótko. Po wyparciu Wehrmachtu miasto przez dwa dni było prawdziwie wolne. Potem przyszły jednak bezwzględne rozliczenia. Stalin nie zamierzał przecież tolerować czyjejkolwiek konkurencji w mieście, które miało zostać włączone do ZSRS.
Uwolnienie Lwowa spod okupacji niemieckiej spowodowało wybuch radości wśród polskiej ludności miasta. Maria Wierzbicka tak zapamiętała te pogodne dni między dwiema okupacjami:
Reklama
Po wyparciu Niemców wojska sowieckie opuściły oswobodzone miasto, podążając za wycofującym się wrogiem. Przez dwa dni Lwów był polski. Ogarnął nas entuzjazm. Chodziliśmy z biało-czerwonymi opaskami. Nad miastem powiewały polskie flagi. […]
W tych dwóch dniach «niepodległości» polskie podziemie zdało egzamin ze swojej dojrzałości politycznej. W mieście panował idealny spokój: żadnych porachunków osobistych, aktów zemsty. Oddziały AK i Straży Samorządowej utrzymywały porządek. […]
Przyjazny stosunek wycofujących się oddziałów frontowych do Polaków, serdeczne pożegnanie i podziękowanie złożone przez dowódców Armii Czerwonej przedstawicielom polskiego podziemia za okazaną pomoc mogły sugerować, że stosunek Związku Sowieckiego do nas uległ zasadniczej zmianie i że sprawa przynależności terytorialnej Lwowa zostanie rozstrzygnięta na korzyść Polski.
Wydawało się nam, że nareszcie po tylu latach okupacji doczekaliśmy się niepodległości. Jakże złudne okazały się te nadzieje.
Rozkaz złożenia broni
27 lipca [dowódca lokalnych sił Armii Krajowej] płk Władysław Filipkowski „Janka” i [szef wywiadu komendy AK] ppłk Henryk Pohoski zostali nad ranem wezwani do [dowódcy frontu] gen. Iwanowa.
Reklama
Tym razem sowiecki rozmówca [wcześniej ochoczo korzystający z polskiej pomocy] potraktował ich chłodno i kategorycznie zażądał złożenia broni przez oddziały AK w przeciągu sześciu godzin. „Janka” odpowiedział, że nie jest w stanie tego zrobić w tak krótkim czasie, na co Rosjanin wybuchnął, że jeśli zechce, to cały front złoży broń w dwie godziny.
Filipkowski nie miał wyjścia, uległ i zgodził się na podpisanie rozkazu złożenia broni w określonym miejscu i czasie. Rozkaz rozplakatowano po kilku godzinach. (…)
Propozycja nie do odrzucenia
[Następnie] Filipkowski i Pohoski zostali zaproszeni na rozmowę do gen. Gruszki [z NKWD]. Natychmiast udali się do niego, wierząc, że uda im się coś wskórać. Podpułkownik Pohoski pisał:Przyjął nas równie uprzejmie jak poprzednio. […] Uśmiechnął się wyrozumiale i powiedział: «Tu sowiecka ziemia i sowiecki naród, nie macie czego tu szukać».
Dodał po chwili, że jest przecież Polska Armia, którą dowodzi «wasz» generał Żymierski, czemu do niego nie pojechać i nie porozmawiać? «On potrzebuje polskich dywizji, a my nie. Damy wam samolot do Żytomierza».
Reklama
„Janka” obiecał odpowiedzieć na propozycję [przyłączenia lwowskich sił AK do komunistycznej Armii Ludowej] następnego dnia. (…) Filipkowski wysłał odpowiednią depeszę do Komendy Głównej, w której informował o przebiegu wydarzeń i rozwiązaniu oddziałów AK na terenie Obszaru Południowo-Wschodniego. Krótko potem do Warszawy wysłano następną depeszę o sytuacji politycznej i przewidywaniach co do losów ziem południowo-wschodnich.
Porozumiawszy się z Okręgowym Delegatem Rządu, Adamem Ostrowskim, zwołano posiedzenie Rady Polskiej Ziem Południowo-Wschodnich RP. Rada obradowała całą noc z 27 na 28 lipca i wyraziła zgodę na wyjazd dowództwa AK do Żytomierza na rozmowy z Żymierskim.
Co istotne, zgody takiej Filipkowski nie otrzymał od Komendanta Głównego Armii Krajowej. Dalsze jego działania miały zatem charakter samowolny i były podyktowane brakiem dobrego wyjścia z trudnej sytuacji.
„Są pijani i nie słuchają”
Żołnierze Armii Czerwonej odnosili się do ludności miasta dość chłodno. W źródłach można spotkać liczne wzmianki o pijaństwie i rozbojach „wyzwolicieli”. Siostra Maria Szczepańska wspominała o „zdobywaniu” jednego z niebronionych zresztą budynków klasztornych przy ul. Zamkowej:
Rosjanie z granatami rozbiegli się po całym domu. W kaplicy zimowej jeden chciał rzucić granatem do figury Niepokalanej. Ja biegnę za oficerem i błagam o ratunek przed żołnierzami. Oficer zabrał im granaty z rąk, lecz oni sięgnęli do toreb po następne.
Oficer mówi: «Nie dam rady, bo są pijani i nie słuchają». Splądrowali cały parter i piętro. Zamknięte drzwi wyłamywali kopniakami. Zabrali znalezione zegarki na rękę i budziki, a także schowane w szafie u siostry Bialik męskie ubranie.
Podobne sytuacje były na porządku dziennym. Występujące oddziały AK pokryły miasto dużą liczbą biało-czerwonych flag.
Flaga zatknięta na kominie browaru przy ul. Kleparowskiej była bezskutecznie ostrzeliwana przez Sowietów, próbujących ją zestrzelić. Dominowała nad północno-zachodnią częścią miasta jeszcze dwa tygodnie po zakończeniu bitwy o miasto . Można powiedzieć, że przeżyła ostatnie dni przynajmniej częściowo wolnego polskiego Lwowa.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Czy Filipkowski miał złudzenia?
Po latach oczekiwania na otwartą walkę z niemieckim okupantem ludność polska przyjęła z euforią kilkudniowy okres wolności, który nastał po zdobyciu Lwowa przez Armię Czerwoną i AK. Tym większy był wstrząs, który nastąpił później.
Rozbrojenie i rozwiązanie sił Polskiego Państwa Podziemnego, a następnie aresztowania znacznej części dowództwa Okręgu AK Lwów rozpoczęte wieczorem 31 lipca 1944 roku wstrząsnęły strukturami polskiego podziemia i doprowadziły do kryzysu w jego łonie.
Reklama
Doprawdy, trudno jednoznacznie rozstrzygnąć, czy rzeczywiście generał Filipkowski miał choćby cień nadziei na możliwość pozytywnego zakończenia rozmów, w których strona polska nie dysponowała właściwie żadnymi argumentami.
Znane są przecież jego meldunki i zawarte w nich przewidywania rozwoju sytuacji po zakończeniu walki z Niemcami, pochodzące sprzed zaledwie kilku tygodni. Przytomnie oceniał wówczas sytuację i trafnie przewidywał, co stanie się z AK po zakończeniu wspólnej walki z Niemcami.
Czy zatem decydując się na rozmowy, które nie mogły dać pozytywnego rezultatu, wierzył w ogóle w ich sens? A może liczył na możliwie najlepsze warunki przetrwania okresu końca wojny dla swoich podkomendnych? Prawdopodobnie tajemnicę wyjazdu do Żytomierza Filipkowski zabrał ze sobą do grobu.
„Trochę mnie to zdziwiło”
Pozbywszy się niepotrzebnych sojuszników, sowieckie władze niezwłocznie przystąpiły do ponownego instalowania się w terenie, często dosłownie przejmując rządy w budynkach funkcjonujących już jako lokalne siedziby polskiej władzy i niezwłocznie usuwając ślady polskiej administracji.
Reklama
Żołnierz AK Kazimierz Jankowski wspominał o sytuacji, do której doszło w budynku na rogu ul. Zamarstynowskiej i Balonowej:
[…] zaczęliśmy [oddział AK – przyp. D.M.] się umacniać. Nie trwało to długo. Podjechał samochód rosyjski, wysiadło trzech enkawudzistów, a jeden z nich zaczął przybijać do budynku, w którym już urzędowałem, tabliczkę z napisem: «Czetwiortyje/piatyje?/Oddzielenie Lwiwskoji Milicji» [chodzi o 4. (5.?) Rejonowy Oddział Milicji Zarządu NKWD m. Lwowa – przyp. D.M.].
Trochę mnie to zdziwiło – mój wartownik stoi, a oni tak bez pardonu przybijają tabliczkę na budynku kwatery AK.
Powrót do podziemia
Przypuszczalnie w pierwszych dniach aresztowań w ręce NKGB, NKWD i SMIERSZ-a wpadło kilkadziesiąt osób reprezentujących głównie kadrę dowódczą AK, a komendy Okręgu Lwowskiego oraz podokręgów Stanisławów i Tarnopol praktycznie przestały istnieć.
Postawa aresztowanych dowódców była przynajmniej w pierwszych dniach po zatrzymaniu dość powściągliwa, co pozwoliło wielu szeregowym żołnierzom ukryć się i zataić swoją przynależność organizacyjną, na ile to było jeszcze możliwe.
Reklama
Na wieść o aresztowaniu dowództwa Okręgu posterunek AK w Dzielnicy Północnej, o którym pisał Kazimierz Jankowski, został natychmiast zlikwidowany, a akowcy wrócili do podziemia. Inni często nie mieli tyle szczęścia.
Rozbrojeni, pozbawieni wskazówek powstańcy lwowscy starali się przede wszystkim ukryć i przetrwać, zrywając związki z konspiracją, próbowali znaleźć się poza strefą represji sowieckich służb bezpieczeństwa.
Wyjeżdżali na zachód, opuszczając Lwów i ziemie zagarnięte przez Sowietów, zmieniali otoczenie, starali się odciąć od dawnych kontaktów i znajomych, mając w pamięci doświadczenia z okresu pierwszej okupacji sowieckiej. Jak się jednak okazało, zerwanie z działalnością w podziemiu nie uchroniło wielu z nich przed aresztowaniem, śledztwem i pobytem w łagrach.
Smutny dzień dla Lwowa
28 lipca był smutnym dniem dla Lwowa. Nie było już biało-czerwonych flag spływających z okien, podniosłego nastroju zwycięstwa i radości z odzyskanej wolności. Były za to długie kolumny żołnierzy AK składających broń przed „sojuszniczą” armią.
Filipkowski wydał rozkaz rozwiązujący oddziały AK – wywieszono go wraz z pożegnaniem i podziękowaniem za dotychczasową walkę. (…)
„Janka” i sztab AK odlecieli do Żytomierza 31 lipca, a więc dzień później, niż to było ustalone. Przed odlotem Filipkowski zdążył się spotkać z przedstawicielem armii Berlinga, który towarzyszył mu w samolocie. Wcześniej wysłał do Komendy Głównej swoją ostatnią depeszę, informując o wyjeździe na rozmowy z Żymierskim. „Janka” pisał do „Bora”, że dopuszcza możliwość współpracy z ludowym Wojskiem Polskim pod warunkiem zawarcia porozumienia PKWN z Mikołajczykiem.
W nocy z 2 na 3 sierpnia delegacja AK (płk Filipkowski, ppłk Czerwiński, por. Zygmunt Łanowski „Damian”, płk Studziński, ppłk Pohoski) została aresztowana i osadzona w więzieniu śledczym w Kijowie. Po gruntownych przesłuchaniach oficerowie ci zostali internowani i wywiezieni do obozu pod Riazaniem. Do Polski w jej nowych granicach, już bez Lwowa, o który walczyli, wrócili dopiero po wojnie.
Generał zaprasza do siebie
W tym czasie, 31 lipca, we Lwowie na życzenie władz sowieckich zwołano na godz. 21 odprawę pozostałych w mieście oficerów AK: komendantów dzielnic, ich zastępców, dowódców kompanii i zgrupowań.
Reklama
Na miejscu odprawy, przy ul. Kochanowskiego, stawiło się ok. 25–30 oficerów, wśród nich m.in. kpt. Dragan Sotirović „Draża” i kpt. Karol Borkowetz „Zen”. Gen. Iwanow, mający przewodniczyć odprawie, spóźniał się. Zamiast niego zjawił się inny oficer i oznajmił, że Iwanow jest zajęty, toteż zaprasza wszystkich do siebie.
Podstawionymi samochodami zabrano Polaków do budynków sądu przy ul. Batorego, tam rozbrojono, aresztowano i wysłano prosto do więzienia przy ul. Łąckiego.
Około godz. 23 aresztowano w mieszkaniu Okręgowego Delegata Rządu, Adama Ostrowskiego „Tomasza Niedzielę”. Jednocześnie rozbrojono i aresztowano wartowników strzegących kwatery Komendy AK przy ul. Kochanowskiego, gdzie przez najbliższe dni NKWD urządziło kocioł dla członków podziemia, aresztując dalszych kilkanaście osób.
Oficerów aresztowanych na „odprawie” poddano przesłuchaniom. Nazwano ich „zbrodniarzami–faszystami polskimi”.
Przeczytaj też o tym, dlaczego Brytyjczycy i Amerykanie zgodzili się oddać Lwów Stalinowi.
Reklama
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Damiana Karola Markowskiego pt. Lwów 1944 (Bellona 2021). Nowa pozycja z serii Historyczne Bitwy do kupienia w księgarni wydawcy.
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.