Na początku 1519 roku nadarzyła się okazja zupełnie wyjątkowa w historii Polski. Po raz pierwszy – i zarazem ostatni – w dziejach wysłannicy polskiego króla mieli wziąć udział w najważniejszych wyborach nowożytnego świata: elekcji władcy Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego.
Schorowany cesarz Maksymilian I Habsburg właśnie wyzionął ducha. I choć zdążył wskazać swojego następcę, to nie starczyło mu czasu, by ten wybór przypieczętować decyzją elektorów. Sejm Rzeszy we Frankfurcie zebrał się już po jego śmierci.
Reklama
Głównym kandydatem był wnuk starego cesarza, król Hiszpanii Karol Habsburg. To właśnie jego chciał nominować Maksymilian. Wysoko oceniano także szanse francuskiego władcy, Franciszka I Walezjusza. Żadna ze stron nie dysponowała jednak gwarantowaną większością głosów. I w tym właśnie miejscu do gry wkraczali Polacy.
Kluczowy głos
Król Zygmunt Stary był oficjalnym opiekunem swojego bratanka zasiadającego na tronach węgierskim i czeskim. Ludwik II Jagiellończyk miał dopiero 13 lat, dlatego podczas kluczowej elekcji to król Polski reprezentował interesy korony czeskiej, wchodzącej w skład cesarstwa.
Głos, który kontrolował, mógł wystarczyć do przechylenia szali na jedną ze stron. Mógł nawet posłużyć do stworzenia trzeciej opcji.
Trzecia opcja
Nie brakowało wpływowych władców i polityków, którzy w tym burzliwym okresie promowali kandydaturę samego Jagiellona na kolejnego cesarza.
Opowiadał się za tym papież Leon X. Opowiadali się też opływający w bogactwa Wenecjanie, wspólnie z Ojcem Świętym oferujący dwieście tysięcy dukatów na wsparcie polskich starań o koronę Rzeszy. Nawet król Francji przebąkiwał, że już wolałby widzieć na niemieckim tronie Zygmunta niż kolejnego Habsburga.
Realne szanse wyboru polskiego monarchy na władcę Niemiec i ideowego przywódcę Europy były oczywiście niewielkie. Nie o to jednak tak naprawdę chodziło.
Unikalna okazja
Zygmunt znajdował się w idealnej pozycji przetargowej, zarówno w relacjach z Francuzami, jak i Habsburgami. Za jednym zamachem mógł załatwić wszystkie problemy polskiej dyplomacji.
Walezjusze obiecywali sojusz wojskowy i górę florenów za wsparcie swojej sprawy. Karol – o niczym nie marzący bardziej niż o dziedzictwie swego dziada – sprzedałby duszę, byle zostać cesarzem. Zygmunt, znany z ugodowego charakteru i unikania konfrontacji, podszedł jednak do sprawy w typowy dla siebie sposób. Zdał się na wolę bożą, rezygnując z jakichkolwiek intryg i gier politycznych.
Reklama
Cesarzem został w efekcie Karol, a polscy posłowie wrócili do Krakowa z pustymi rękoma. Po fakcie okazało się, że ich głosy naprawdę mogły zmienić bieg dziejów.
Wystarczyło, by w pierwszej rundzie głosowania wstrzymali się od poparcia Habsburga, a cesarzem zostałby prawdopodobnie elektor saski, Fryderyk Mądry. Szanse Wiednia na zdobycie hegemonii nad Europą rozmyłyby się niczym mgła.
„Miłośnik sprawiedliwości”
Nowy władca Niemiec nie zamierzał oczywiście odwdzięczać się Jagiellonowi za jego naiwność.
Od kilku miesięcy polska dyplomacja zajmowała się sprawą spuścizny po zmarłej królowej neapolitańskiej, Joannie IV. Na spadkobierczynię swojego olbrzymiego majątku wybrała ona Izabelę Aragońską, a w dalszej perspektywie – żonę Zygmunta Starego, Bonę Sforzę. Karol I, jako suweren Neapolu, wstrzymywał się jednak z zatwierdzeniem niekorzystnego dla Habsburgów testamentu.
Przed wyborami we Frankfurcie powiedział polskiemu dyplomacie, Janowi Dantyszkowi, że nie ma czasu zająć się tą sprawą, a poza tym „bez doradców nic nie może postanowić”.
Reklama
Gdy został już cesarzem, nie musiał dłużej zwlekać. Doprowadził do anulowania zapisów poczynionych na rzecz Izabeli, a w liście do polskiego króla wyraził przekonanie, że ten „jako miłośnik sprawiedliwości uzna wyrok za słuszny”.
W 1524 roku, po śmierci księżnej Izabeli, podobny manewr zastosował wobec jej bezpośrednich włości, zajmując należne Bonie księstwa Bari i Rossano.
Źródło
Powyższy tekst powstał w oparciu o moją publikację poświęconą burzliwym czasom Bony Sforzy i jej męża pt. Damy złotego wieku. Bibliografia znajduje się w książce.
3 komentarze