Nie każda osada miała własny kościół; nie wszędzie też stały folwarki. Trudno jednak wyobrazić sobie miejscowość w nowożytnej Rzeczpospolitej, która byłaby pozbawiona karczmy: najważniejszej instytucji na dawnej wsi.
Karczmy upowszechniły się na polskich wsiach na długo przed tym, jak rzeczą zwyczajną wśród pospólstwa stało się picie alkoholu. Były potrzebne chłopom, ale przede wszystkim – przynosiły dochody szlachcicom.
Reklama
Dochodowy interes. Po co szlachcie były karczmy?
To za pośrednictwem karczmy dwór sprzedawał towary nieodzowne w każdym gospodarstwie: sól, bez której nie dało się konserwować żywności, gwoździe konieczne do naprawy narzędzi.
Wielu panów folwarcznych marzyło o zupełnym odcięciu swoich poddanych od wolnego rynku. Chłop pańszczyźniany miał jednocześnie pracować za darmo na polu szlachcica, płacić mu czynsze i daniny, jak i robić zakupy u dworu. Rzecz jasna ze stratą, bo ceny były celowo zawyżane.
Do sprzedaży tylko z rzadka dochodziło w zabudowaniach folwarcznych. Handel był co do zasady prowadzony karczmie.
Stopniowo instytucja ta zaczęła być wykorzystywana także do rozmyślnego rozpijania chłopów. Panowie kładli bowiem łapy na wszelkie produkcji alkoholu. W piwo, a następnie wódkę wolno było zaopatrywać się tylko w karczmie. A często wręcz trzeba było się zaopatrywać, bo chętnie ustanawiano obowiązkowe przydziały na każdą rodzinę.
Najważniejszy punkt we wsi
Karczem nie należy jednak demonizować. Stanowiły one dla chłopów miejsca rzadkiego odpoczynku, zabaw, spotkań. To w nich często koncentrowało się życie całej gromady.
Reklama
W sytuacji, gdy polskie wsie miały swoich reprezentantów, ale nie posiadały żadnych budynków urzędowych, karczma mogła być też miejscem oficjalnych zgromadzeń czy nawet odprawiania sądów. Większa grupa włościan była się przecież w stanie zebrać tylko pod gołym niebem lub właśnie w karczmie.
Jedna karczma na kilkanaście rodzin
Profesor Andrzej Wyczański twierdził, że już w XVI wieku karczmy stały w niemal wszystkich wioskach. Józef Burszta – autor pracy poświęconej ściśle temu zagadnieniu – zajął stanowisko nawet ostrzejsze. Jego zdaniem w stuleciach XVI i XVII „zasadą było istnienie karczmy w każdej, choćby najmniej licznej wsi”.
Dane zaczerpnięte z dokumentów prowadzą do zbliżonych wniosków. Dokładne liczby są znane dla czasów od połowy XVII stulecia. W latach 1651–1670 w Wielkopolsce własne karczmy miało 42% osad. Mniej niż połowa, ale statystyka uwzględnia olbrzymie zniszczenia, jakie przyniósł z sobą okres wojen, głodu i epidemii, z najazdem szwedzkim na czele.
Po potopie odbudowę często zaczynano… właśnie od karczmy. Mógł to być pierwszy budynek w spustoszonej do szczętu wiosce albo małym miasteczku. Ponad sto lat później, u samego schyłku polskiej państwowości, w tym samym regionie liczba karczm wzrosła nawet o trzy czwarte. Stały one z powrotem już w 71% wiosek.
Więcej od statystyk na temat budynków mówią te dotyczące ludzi. Karczmarze byli zdecydowanie najliczniejszą grupą wśród wszystkich, szeroko pojmowanych „zawodów przemysłowych” na polskiej prowincji. Średnio 5%, a w niektórych regionach nawet prawie 10% wiejskich rodzin stanowiły rodziny szynkarskie. To zaś oznacza, że jedna karczma przypadała często na zaledwie kilkanaście domostw.
Jak wyglądała typowa karczma?
Nie była budynkiem dużym, okazałym. Raczej zwykłą chatą, powiększoną o dodatkową, przestronną jak na wiejskie warunki, izbę.
Pomieszczenie było lepiej doświetlone od typowego chłopskiego wnętrza. Miało dwa, niekiedy nawet cztery okna. Stał w nim duży stół, po bokach zaś ławy. Bywalcy siadali wspólnie, jeden obok drugiego, w sporym ścisku. Tylko w większych przybytkach stawiano dwa stoły.
Reklama
O prywatnych siedziskach gdzieś z boku nie mogło raczej być mowy. Karczma stanowiła przecież miejsce spotkań. We wnętrzu znajdował się jeszcze szynkwas, z glinianymi dzbanami i drewnianymi a czasem też blaszanymi kwaterkami, kubkami.
W mroźnych miesiącach grzano się przy piecu, który zapewniał jednocześnie światło. Latem po zmroku posługiwano się świecami woskowymi lub kagankami. Karczmarz, jego żona i dzieci mieszkali zaraz za ścianą, w sąsiedniej izbie. Każdy wiejski wyszynk był przedsięwzięciem rodzinnym.
W karczmie dało się coś zjeść, choć dania były zwykle podłe, a wybór bardzo ograniczony.
Szlachcic Stanisław Opaliński narzekał, że często był zmuszony podczas podróży „spożywać potrawy nieczyste, przez innych niedojedzone czy odgrzewaną kapustę, którą podają przeklęci karczmarze”. A on przecież stawał raczej w zajazdach na gościńcach, gdzie w ogóle myślano o przyjmowaniu gości, nie zaś w prostych wiejskich chatach z szynkwasem.
Rodzinny interes
Karczmarz mógł być jednym z chłopów pańszczyźnianych, którego pan wyznaczył do takiej roli lub który odziedziczył karczmę po przodkach. Szlachcice woleli jednak szukać ludzi z zewnątrz – pozbawionych oparcia w gromadzie, traktowanych jak obcy, gotowych posłusznie spełniać każdy nakaz dworu. Długo byli to jak gdyby funkcjonariusze zwierzchności.
Reklama
W XVIII wieku rozpowszechniło się jednak oddawanie karczm w dzierżawę, arendę. Człowiek, który w ten sposób przejmował wiejski wyszynk działał na własny rachunek, ale był zobowiązany dystrybuować dworskie towary oraz płacić co roku sumy dzierżawne.
Te ostatnie były tak wysokie (nawet za „najnędzniejszą karczmę”, jak komentował Gdańszczanin Jan Jerzy Forster) że wprost wymuszały oszukiwanie i okradanie chłopów.
Żydowscy arendarze
Na południu i wschodzie kraju szlachcice szczególnie chętnie oddawali karczmy w ręce Żydów –najwygodniejszych dla nich, bo pochodzących całkowicie spoza stanu chłopskiego. Tendencja taka nie stała się jednak powszechna.
W połowie XVIII stulecia najwyżej co czwarty szynkarz na polskich wsiach był Żydem. Ponieważ jednak Izraelici wyróżniali się strojem, kulturą i językiem, toteż najbardziej zwracali na siebie uwagę. Krytycy sytuacji panującej na prowincji chętnie zrzucali na nich całą winę za niedolę chłopów i insynuowali, że można ich spotkać w każdej osadzie.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Nie było to prawdą w odniesieniu do całej Rzeczpospolitej i stanowiło zupełny absurd, gdy mówiono o ziemiach środkowej czy zachodniej Polski. Przykładowo w Wielkopolsce nawet ponad 95% karczmarzy wywodziło się z rodzimej ludności. Niemców było 3–4%, Żydów zaś – mniej niż pół procenta.
***
O tym jak wyglądało życie na polskiej wsi, czym naprawdę była pańszczyzna i jak chłopi nad Wisłą stali się niewolnikami przeczytacie w mojej nowej książce pt. Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa (Wydawnictwo Poznańskie 2021). Do kupienia na Empik.com.
Cała prawda o życiu polskich chłopów pańszczyźnianych
Bibliografia
- Besala J., Alkoholowe dzieje Polski. Czasy Piastów i Rzeczypospolitej szlacheckiej, Zysk i S-ka 2015.
- Burszta J., Wieś i karczma. Rola karczmy w życiu wsi pańszczyźnianej, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza 1950.
- Guldon Z., Kowalski W., Jewish Settlement in the Polish Commonwealth in the Second Half of the Eighteenth Century, t. 18 (2005).
- Polska stanisławowska w oczach cudzoziemców, t. 2, red. W. Zawadzki, Państwowy Instytut Wydawniczy 1963.
- Szczepaniak M., Karczma, wieś, dwór. Rola propinacji na wsi wielkopolskiej od połowy XVII do schyłku XVIII wieku, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza 1977.
- Wyczański A., Wieś polskiego odrodzenia, Książka i Wiedza 1969.
- Żytkowicz L., Okres gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej (XVI–XVIII w.) [w:] Historia chłopów polskich, t. I: Do upadku Rzeczypospolitej szlacheckiej, red. S. Inglot, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza 1970.