Strażnicy z obozu koncentracyjnego okrzyknęli go „Bestią”. Rzeczywiście walczył jak dzikie zwierze. Wiedział, że przegrana może równać się śmierci. Nie miał innego wyjścia, jak tylko zwyciężać dla uciechy prawdziwych potworów.
Pochodzący z Bełchatowa Hercka Haft trafił do Auschwitz jako zaledwie szesnastolatek. Początkowo pracował w obozowym krematorium. Było to koszmarne zajęcie, pozostawiające głębokie wyrwy w psychice nastolatka.
Jego syn, Alan Scott Haft, pisze szczerze na kartach książki Harry Haft. Historia boksera z Bełchatowa. Od piekła Auschwitz do walki z Rockym Marciano:
Po raz pierwszy pożałował, że okazał się dostatecznie silny, żeby pracować, a tym samym pozostać przy życiu. Więź, jaką odczuwał z pomordowanymi, sprawiała, że czuł się zarazem martwy i żywy. Nie mógł powstrzymać się od liczenia wrzucanych do pieca zwłok. Woń palonego mięsa towarzyszyła mu nieustannie, nawet po powrocie do baraków.
Reklama
Brylanty z Auschwitz
W końcu nadszedł dzień, w którym powiedział: dość. W normalnych okolicznościach taka niesubordynacja oznaczała pewną śmierć. Do chłopaka uśmiechnęło się jednak szczęście. Pewien wysokiej rangi esesman uznał, że Hercka może mu się przydać… do szybkiego wzbogacenia się.
Niemiec zadbał o to, aby nastolatek został przydzielony do komanda zajmującego się przeszukiwaniem odzieży mordowanych w obozie ludzi. Wręczył mu przy tym pustą butelkę po whisky. Hercka miał ją schować pod siennikiem i codziennie wrzucać do niej znalezione w trakcje pracy brylanty. Niemiec jasno dał przy tym do zrozumienia, że jeżeli nasz bohater chce przeżyć to musi go słuchać.
Początkowo wszystko szło dobrze, a butelka szybko się napełniała, ale pewnego dnia strażnicy odkryli pojemnik z ceną zawartością. Nastolatek został wywleczony z baraku i poddany wprost niewyobrażalnym torturom. Nie wydał jednak mocodawcy.
Lojalność o dziwo została nagrodzona. Esesman miał powiedzieć strażnikom, że Haft jest „jego człowiekiem”. „Jest mi potrzebny. Przynieście go do mnie” – rozkazał.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Ten Polak miał dziesiątki okazji, by zabić komendanta Auschwitz. Po latach tłumaczył dlaczego nie podciął mu gardłaZaświadczysz, że nie byłem taki jak inni
Hercka był straszliwie poturbowany, ale żył. A jego „anioł stróż” zapewnił mu przeniesienie do podobozu w Jaworznie, gdzie na chłopaka czekała praca w kopalni. Zdający sobie sprawę z nadchodzącej klęski nazista (którego nazwiska Hercka po latach już nie pamiętał i nazywał go Schneider) miał oczywiście w tym swój interes. Jak tłumaczył:
Po wojnie będę miał problemy. Rosjanie i Amerykanie będą szukali wysokich niemieckich oficerów. Kiedy dostanę się do nie woli, tatuaż zdradzi im moją tożsamość i będę musiał za wszystko zapłacić. […]
Kiedy rozejdzie się wieść o tym… o was… będą nas ścigać. […] Uratowałem ci życie i jesteś mi coś winien. Możesz zaświadczyć, że nie byłem taki jak inni.
Chłopak oczywiście ochoczo potwierdził, że będzie świadkiem Schneidera. Ten z kolei zadbał, aby na Herckę czekały znacznie lepsze warunki bytowe niż na innych więźniów. W efekcie nasz bohater, otrzymujący dodatkowe racje żywnościowe, a zarazem ciężko pracujący przy wydobyciu węgla, zbudował sobie imponująca posturę. Także to postanowił wykorzystać „anioł stróż” z trupią główką na czapce.
Pewnego dnia, jak czytamy w cytowanej już książce Harry Haft. Historia boksera z Bełchatowa. Od piekła Auschwitz do walki z Rockym Marciano Schneider zakomunikował nastolatkowi:
Dostarczysz rozrywki moim kolegom: oficerom i szeregowym żołnierzom. Zostaniesz bokserem. W niedziele będziemy urządzali walki. Zaczynamy za tydzień przed kwaterą oficerów.
Reklama
Pierwsza walka
Zasady były proste. Na prowizorycznym ringu walczono do czasu aż jeden z przeciwników nie będzie w stanie kontynuować pojedynku. Nagrodą były dodatkowe racje żywnościowe. Starcia miały być prowadzone na gołe pięści, jednak Hercka otrzymał od Schneidera cienkie, skórzane rękawiczki. Niemiec poradził mu, aby z nich skorzystał, bowiem tego popołudnia czekały go trzy lub cztery walki. Alan Scott Haft tak opisuje to co potem się wydarzyło:
Żołnierze zajmowali miejsca na złożonych z trzech czy czterech rzędów krzeseł trybunach. Jedli, pili, rozmawiali i śmiali się jak podczas prawdziwego sportowego widowiska. Kilku żydowskich więźniów grało na instrumentach strunowych jakąś melodię […].
Kiedy na ring przyprowadzono jego pierwszego przeciwnika, wstrząśnięty Harry ujrzał przed sobą żywy ludzki szkielet. Walka bynajmniej nie miała być sprawiedliwa. Osiemnastoletni Hercka był mocno zbudowany i silny […]. W oczach drugiego zawodnika malował się strach i nie ulegało wątpliwości, że mężczyzna nie zgłosił się na ochotnika. Chłopak przypomniał sobie, jak jego niemiecki opiekun mówił, że walka skończy się, kiedy jeden z zawodników nie będzie w stanie jej kontynuować i zrozumiał, co to oznaczało.
Popatrzył na obserwujących ring żołnierzy. Panował wśród nich nastrój upiornej wesołości. Czekali na spektakl. Harry miał dostarczyć rozrywki tym chorym draniom. Mieli się dobrze bawić, patrząc, jak jeden Żyd zabija drugiego.
Hercka wiedząc, że niesubordynacja oznacza śmierć szybko znokautował przeciwnika. Tego dnia stoczył jeszcze cztery zwycięskie walki. Jak podkreśla w swojej książce syn boksera:
Z każdą walką lepiej mu szło „zabawianie” oficerów SS. Im bardziej był brutalny, tym lepiej bawili się jego kibice. Nauczył się przeciągać pojedynek, zanim wykończył przeciwnika. W ten sposób podniecenie na widowni sięgało nieludzkiego zenitu.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
„Bestia z Jaworzna”
Schneider był bardzo zadowolony ze swojego „zawodnika”, Jednocześnie uspokajał jego sumienie tłumacząc mu, że los przeciwników „i tak był przesądzony”. Przez następne miesiące Hercka walczył w każde niedzielne popołudnie zyskując sobie wśród esesmanów przydomek „Żydowskiej (sic!) Bestii z Jaworzna”.
Jego „sława” dotarła do samego Berlina. Pewnego dnia do obozu przybyła grupa generałów ze stolicy III Rzeszy. Przywieźli oni własnego „czempiona”, który:
[…] okazał się francuskim Żydem mniej więcej dziesięć lat starszym i dobre piętnaście centymetrów wyższym od niego, musiał więc mierzyć około metra dziewięćdziesięciu. Widać było, że jest dobrze odżywiony. Miał długie, muskularne ramiona.
Tym razem walkę podzielono na trzyminutowe rundy z minutowymi przerwami, a Hercka musiał boksować bez rękawic. Starcie z (jak ogłoszono) byłym mistrzem Francji wagi ciężkiej było piekielnie trudne. Dobrze wyszkolony przeciwnik mocno dał się we znaki naszemu bohaterowi.
Pojedynek się przeciągał, a Herckę dosłownie zalewała krew z porozcinanych łuków brwiowych. Jak jednak możemy przeczytać w książce Harry Haft. Historia boksera z Bełchatowa. Od piekła Auschwitz do walki z Rockym Marciano pięściarz w końcu:
[…] zwabił Francuza do narożnika, obrócił i złapał w pułapkę. W ataku furii miotał cios za ciosem.
Przeciwnik zaczął się chwiać niczym gigantyczne drzewo pod ostrzem topora i wreszcie padł na ziemię. Harry nie przestawał go tłuc, dopóki twarz Francuza nie zmieniła się w krwawą miazgę.
Reklama
Zwyciężył, obozowi strażnicy zaś „wiwatowali jak szaleni”. Nie wiadomo dokładnie, jaki los spotkał jego przeciwnika, jednak „Harry’emu zdawało się, że pośród hałasu i szaleństwa tłumu usłyszał dwa wystrzały, ale nie był pewien”.
Była to zdecydowanie najtrudniejsza z 77 walk, jakie Hercka stoczył w Jaworznie. Jego „karierę” przerwała ewakuacja obozu przed nadciągająca Armią Czerwoną. O tym co czekało go później przeczytacie w tym artykule.
***
Bibliografia
- Alan Scott Haft, Harry Haft. Historia boksera z Bełchatowa. Od piekła Auschwitz do walki z Rockym Marciano, Wydawnictwo Otwarte 2019.