W 1440 roku na tron węgierski wyniesiono zaledwie 16-letniego syna Jagiełły, Władysława III. Młody monarcha uwikłał się najpierw w trwającą dwa lata wojnę domową ze zwolennikami wdowy po władcy Czech i Węgier Albrechcie II, a następnie stanął do walki z imperium osmańskim. Mimo początkowych sukcesów wojna zakończyła się całkowitą klęską w stoczonej 10 listopada 1444 roku bitwie pod Warną. Oto jak do tego doszło.
Wojna domowa na Węgrzech okazała się katastrofą dla polskiego skarbu. Rycerstwo chętnie szło za Karpaty, jednak zgodnie z obowiązującym prawem należało płacić ochotnikom, co zrujnowało finanse państwa.
Reklama
Osmańskie zagrożenie
Aby sprostać obciążeniom, hojnie bowiem oddawano w zastaw posiadłości królewskie, które często przepadały bezpowrotnie – w ten sposób powstała niejedna magnacka fortuna. W efekcie kłopoty finansowe państwa dotkliwie dawały o sobie znać jeszcze przez wiele lat. Niektórzy badacze twierdzą nawet, że polski skarb królewski już nigdy nie powrócił do równowagi, a utrata stałych dochodów monarszych tragicznie zaważyła na losach naszego kraju.
Na domiar złego Węgry były coraz bardziej zagrożone przez Turków, ale w Europie brakowało chętnych do nowej krucjaty. Doskonale bowiem pamiętano, że ostatnia z nich – podjęta przez Zygmunta Luksemburskiego w 1396 roku – zakończyła się katastrofalną klęską pod Nikopolis. Od tego czasu rycerstwo z zachodu kontynentu właściwie przestało się interesować walką z niewiernymi. W ten sposób Bałkany pozostawiono swojemu losowi.
Kampania roku 1422
W 1442 roku Turcy dokonali trzech najazdów na Węgry. Zostali odparci, a wódz Madziarów, János Hunyady, wkroczył nawet na Wołoszczyznę, gdzie osadził własnego kandydata na tronie hospodara. Ostudziło to nieco zapędy Osmanów, a wśród węgierskich magnatów zaczęły się podnosić głosy, że nadszedł czas, by raz na zawsze skończyć z zagrożeniem ze strony wyznawców Prorok. Przy okazji planowano też rozciągnięcie dominacji madziarskiej na Bułgarię i Serbię, co zapewniłoby państwu bezpieczeństwo.
Był to pomysł absurdalny, gdyż Węgry nie miały możliwości pokonania Turcji. Hunyady odnosił sukcesy nad wojskami lokalnych paszów (gubernatorów), a nie nad armią sułtańską. Zresztą dotychczasowe najazdy osmańskie miały bardziej charakter rabunkowy niż zdobywczy i nie zagrażały istnieniu państwa.
Niestety, coraz większe wpływy w Budzie uzyskiwał legat papieski, Giuliano Cesarini, opętany wizją ogólnochrześcijańskiej krucjaty. Nie zwracał uwagi na realia polityczne, a nawet na fakt, że posiadający silną flotę Wenecjanie i Genueńczycy woleli robić z Osmanami interesy, niż umierać za wiarę.
Źle to rokowało na przyszłość, gdyż właściwie tylko flota włoskich republik mogła zablokować cieśniny czarnomorskie i odciąć główne siły tureckie od Europy. Zresztą nawet papieże głoszący konieczność współdziałania chrześcijan bardziej interesowali się wydarzeniami w Italii, wszak należeli do najpotężniejszych świeckich władców.
Reklama
Niczym Ryszarda Lwie Serce
Nie zmienia to jednak faktu, że w styczniu 1443 roku sejm węgierski uchwalił podatki na wyprawę na Turków. W tej sytuacji papież Eugeniusz IV wystosował wezwanie do chrześcijańskich władców Europy, ale został on niemal zupełnie zignorowany. Mimo to Cesarini, jak na rasowego fanatyka przystało, okłamywał Madziarów, że pomoc wojskowa i pieniądze z zachodniej Europy niebawem nadejdą.
Chociaż obiecane posiłki nie pojawiały się (tylko z Polski przybyło nieco rycerstwa), we wrześniu 25-tysięczna armia węgierska opuściła Budę. Oficjalnie dowodził nią król, a w rzeczywistości Hunyady. Skierowano się na Adrianopol, stolicę Osmanów i symbol ich panowania na Bałkanach.
W połowie października wojska dotarły do Belgradu i pod koniec miesiąca doszło do pierwszych starć z Turkami. Hunyady odnosił kolejne zwycięstwa – miał ułatwioną sytuację, gdyż jego przeciwnikiem były jedynie lokalne siły osmańskie. Do najważniejszego starcia doszło w okolicach Niszu, a po zwycięstwie Węgrzy opanowali Sofię. Droga na Adrianopol wymagała jednak sforsowania dobrze umocnionych przełęczy górskich, co w zimowych warunkach było niemożliwe.
Wobec tego Madziarzy zawrócili w kierunku Belgradu, a na przełomie roku jeszcze dwukrotnie rozbili muzułmanów. W połowie lutego Władysław wrócił do Budy, gdzie powitano go jak triumfatora. Czekały już na niego poselstwa z całej Europy, gdyż wiadomości o wyolbrzymionych sukcesach króla rozeszły się szeroko. Uznano go za zbawcę chrześcijaństwa, rycerskiego obrońcę krzyża i za nowe wcielenie Ryszarda Lwie Serce.
Reklama
„Wielbiwszy wojenne czyny Władysława – relacjonował Jan Długosz – namawiali go i błagali jak najusilniej, aby niezwłocznie przedsięwziął drugą wyprawę przeciw Turkom, zapewniając, że mu lądem i morzem będą dostarczać pomocy”.
Obietnice posiłków
Uczciwie trzeba przyznać, że Turków faktycznie odepchnięto od Dunaju i odbito zajętą przez nich Serbię. Cesarini nie mógł zmarnować takiej okazji i roztaczał przed Władysławem wizję zbawcy chrześcijaństwa, charyzmatycznego przywódcy krzyżowców, którzy pod jego wodzą usuną niewiernych z Europy.
Słowa kardynała padały na podatny grunt – król nie miał jeszcze 20 lat i sukcesy mocno zawróciły mu w głowie. Tym bardziej że wielu europejskich polityków faktycznie zaczęło składać różnego rodzaju obietnice. Niestety – jak to często bywa – zobowiązania a realna pomoc to zupełnie różne sprawy…
„Zwłaszcza papież Eugeniusz – informował kronikarz Filip Kallimach – Wenecjanie i Genueńczycy z Filipem, księciem Burgundii, na czele wychwalali odniesione zwycięstwo i namawiali do rozpoczęcia nowej wyprawy, obiecując dostarczyć posiłki”.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Na kwietniowym sejmie węgierskim posłowie w ogóle nie chcieli rozważać dalszej wojny z Osmanami. Turków wyparto z granic państwa, co zostało uznane za wystarczające osiągnięcie. Uchwalono jednak podatki na wojnę – ale raczej w formie zabezpieczenia na wypadek ataku tureckiego.
Królestwo wymagało ważnych decyzji w sprawach wewnętrznych, zaś polscy wysłannicy domagali się, by Władysław przybył do kraju i rozwiązał problemy, jakie narosły w ciągu czterech lat jego nieobecności. Nie zwracano też uwagi na naciski Cesariniego, który za wszelką cenę chciał wznowienia walk.
Reklama
Podpisanie traktatu w Szegedzie
Mimo niechęci Węgrów Władysław złożył jednak Cesariniemu uroczystą przysięgę, że latem zaatakuje Osmanów, chociaż jednocześnie podjęto rozmowy z Turkami na temat zawarcia rozejmu. Wysłannicy sułtana zabiegali zresztą o to już od stycznia i 10 dni po obietnicy danej Cesariniemu do Adrianopola wyruszyło węgierskie poselstwo. Wysłannicy króla dysponowali szerokimi pełnomocnictwami i bez większych problemów doszli do porozumienia z przedstawicielami padyszacha.
Turcja zrzekła się opanowanych wcześniej terenów serbskich i albańskich, dwudziestu twierdz nad Dunajem, a do tego miała jeszcze zwolnić wszystkich jeńców i zapłacić wysokie odszkodowanie. Traktat obowiązywałby przez 10 lat, a oficjalnie podpisano go 1 sierpnia w Szegedzie.
Wiarołomstwo Władysława
Trzy dni później król jednak zerwał porozumienie i ogłosił nową wyprawę przeciwko Osmanom. Cesarini przekonał go bowiem, że przysięga złożona poganom jest nieważna, chociaż wielu współpracowników Władysława uznało pogwałcenie traktatu za skandal.
Na szczególną uwagę zasługuje postawa królewskiego kapelana, Grzegorza z Sanoka. Przyszły arcybiskup lwowski i prekursor renesansu w Polsce uważał, że słowo dane niewiernym ma taką samą moc obowiązującą jak w przypadku chrześcijan. Nie zawahał się porównać zerwania układu do świętokradztwa.
Postępowanie króla wydaje się całkowicie niezrozumiałe, bowiem Władysław odrzucił traktat bardzo korzystny dla Węgier. Dlaczego zatem negocjował z Turkami, a jednocześnie przysięgał legatowi papieskiemu? Brak stanowczości? A może przebiegłość, gdyż od samego początku nie zamierzał dotrzymać warunków pokoju?
Być może jednak duży wpływ na jego decyzję miały informacje, że floty papieska i wenecka wyruszyły w stronę cieśnin czarnomorskich, a w Bizancjum rozpoczęto przygotowania wojenne. Armia sułtana walczyła wtedy w Anatolii i była odcięta od Europy, co gwarantowało łatwe zwycięstwo. A może po prostu zadecydowały młodzieńcze rojenia o sławie?
Reklama
Jedną z przyczyn dziwnej uległości Władysława wobec żądań Cesariniego mógł być fakt, że król nigdy nie potrafił przeciw-stawić się presji, jaką wywierały na niego silniejsze jednostki. W chwili śmierci ojca miał zaledwie 10 lat i od razu znalazł się pod przemożnym wpływem [biskupa krakowskiego Zbigniewa] Oleśnickiego.
Biskup za niego myślał i decydował, a rola władcy ograniczała się właściwie wyłącznie do zatwierdzania decyzji dostojnika. Na Węgrzech Oleśnickiego nie było, ale za to pojawił się Cesarini, który wszedł w rolę zaufanego doradcy i mentora. Warneńczyk był od lat przyzwyczajony do akceptowania poglądów dominującej indywidualności i z upływem czasu nic się w tej kwestii nie zmieniło. (…)
Osamotnieni Węgrzy
Zerwanie traktatu przez Węgrów wywołało wściekłość na dworze sułtańskim. Armia turecka walczyła wówczas w Anatolii – w tej sytuacji zaskoczony Murad II obrzucał Władysława najgorszymi wyzwiskami i groził straszliwą zemstą. Mimo to sytuacja wydawała się korzystna dla chrześcijan, gdyż flota papieska wraz z Wenecjanami i Genueńczykami blokowała przeprawę do Europy.
Niestety, okazało się, że dla kupców z Italii liczył się jednak tylko zysk. Gdy armia sułtańska stanęła nad Bosforem, Genueńczycy w zamian za solidną opłatę… przewieźli ją na europejski brzeg.
Reklama
Przeciwko wyznawcom Proroka nie wystąpił także cesarz bizantyjski Jan VIII Paleolog, który podobno był cichym udziałowcem Genueńczyków. Na tym przedsięwzięciu miał też zarobić kardynał Franciszek Condolmieri, bratanek Eugeniusza IV, dowodzący papieskimi galerami! Inna sprawa, że Turcy nie targowali się i bez oporu zapłacili po jednym dukacie (około 260 euro) za każdego żołnierza przewiezionego do Europy. Biorąc pod uwagę, że pod Warną ich wojska liczyły około 60 tysięcy ludzi, to Genueńczycy i ich wspólnicy sporo zarobili na tym interesie.
Wydaje się, że do układu nie dopuszczono jednak Wenecjan, bowiem na wiadomość o udanej przeprawie Turków flota z lagun odpłynęła na północ. Węgrom przesłano propozycję spotkania w okolicach Warny, co wyjaśnia dziwny kierunek ofensywy wojsk królewskich – zamiast bowiem maszerować na Adrianopol, zmierzały ku wybrzeżom Morza Czarnego.
Ostatnia szarża Władysława
Madziarzy nie mieli jednak wyboru, zbliżała się armia sułtańska, a oni posiadali jeszcze słabsze siły niż podczas poprzedniej kampanii. Nie napłynęły obiecane posiłki wojskowe i finansowe, niewielu było też ochotników z Polski, gdyż większość nie zdołała przybyć na czas. Nie pojawiły się też kontyngenty z Albanii i Bizancjum, dotarły tylko sojusznicze oddziały z Serbii, Mołdawii i Wołoszczyzny. Co gorsza, Węgrzy praktycznie nie dysponowali piechotą, która mogłaby podjąć walkę z oddziałami janczarów.
Gdy pod Warną Władysław stanął naprzeciwko sił sułtana, okazało się, że Turcy mają trzykrotnie silniejszą armię. Doskonale wiedzieli o tym Wenecjanie i zrezygnowali z udzielenia Węgrom pomocy – kupcy z lagun uznali sprawę Władysława za przegraną i nie zamierzali tracić własnej krwi. Oddziały weneckie w ogóle nie zeszły na ląd i flota z Rialto odpłynęła z powrotem w cieśniny czarnomorskie. Władysław został zdradzony praktycznie przez wszystkich sojuszników.
Reklama
Do decydującej bitwy doszło 10 listopada 1444 roku, po stronie węgierskiej dowodził Hunyady. Na przedzie swojego szyku Turcy nieśli lancę (czy też pikę), do której przybito tekst traktatu złamanego przez Władysława – chodziło o osłabienie morale chrześcijan. Jednak dopiero inny, znacznie bardziej makabryczny rekwizyt, miał przynieść pożądany efekt.
Przez dłuższy czas losy starcia były nierozstrzygnięte, wydawało się nawet, że bitwa zakończy się sukcesem Węgrów. Niestety, w decydującym momencie 20-letni Władysław, nie konsultując z Hunyadym decyzji, ruszył do szarży na czele przybocznego hufca złożonego z 500 rycerzy. Chciał złamać czworobok janczarów w centralnej części szyku osmańskiego.
Szaleńczy atak zakończył się tak, jak musiał się zakończyć: oddział królewski wybito do nogi, a Władysława nikt już więcej nie widział żywego. Turcy wbili jego głowę na pikę i obnosili swą zdobycz po polu bitwy. Na ten widok wojska chrześcijańskie wpadły w panikę i Hunyady z trudem wyprowadził ich pozostałości. Podczas ucieczki zginął też legat Cesarini.
Głowa króla na pice
Tak naprawdę nikt nie widział śmierci władcy, a przynajmniej żaden z pozostałych przy życiu chrześcijan. Nie wiadomo też, czy Turcy faktycznie posłużyli się królewską głową – odpowiedniego materiału nie brakowało przecież na polu bitwy.
Reklama
Islamskie kroniki podawały, że władca został zrzucony z konia, a janczar Khizr Kodża odrąbał mu głowę, którą następnie zaniesiono sułtanowi. Ten polecił ją zidentyfikować polskim jeńcom i dopiero wówczas obsadzono głowę na pice, która znów trafiła na pierwszą linię walk.
Cała historia wygląda jednak na konfabulację – czy bowiem szeregowy janczar mógł wiedzieć, jak wyglądał król Węgier i Polski? Wątpliwe też, by rozpoznał jego herb, zresztą w zamieszaniu bitewnym było to raczej niemożliwe. Tarcze zwalonych z koni wojowników leżały w nieładzie i nie wiadomo, która do kogo należała. Poza tym te makabryczne wydarzenia musiały trochę trwać, zatem cała relacja wygląda mocno podejrzanie.
Tym bardziej że sami Turcy mieli poważne wątpliwości, czy rzeczywiście pozbawili życia króla Władysława. Po bitwie zwrócili się do dowódcy floty weneckiej stacjonującej w cieśninach z prośbą o przysłanie człowieka, który mógłby zidentyfikować upiorne trofeum. Wenecjaninowi pokazano głowę o długich, jasnych włosach, a przecież król był brunetem.
Podobno zmianę koloru czupryny spowodowała konserwacja w miodzie. Dodatkowo Osmanowie tłumaczyli, że włosy ufarbowano (!) w celach estetycznych. Jeżeli więc Turkom tak bardzo zależało na identyfikacji, to podobne zabiegi wydają się absurdem.
Reklama
Pogłoski o ocaleniu króla
Nie znaleziono też ciała króla, chociaż Władysław miał ponoć sześć palców u stóp. Nie wiadomo jednak, ile było w tym prawdy, gdyż w podobny sposób miano zidentyfikować Henryka Pobożnego pod Legnicą. Inna sprawa, że trupy chrześcijan – było ich około 7 tysięcy i miejscami leżały ułożone w stosy – zostały odarte do naga przez zwycięzców. Nikt zresztą specjalnie się nie rozglądał za zwłokami Władysława, gdyż uważano go za wiarołomcę, zatem po śmierci nie należały mu się specjalne względy. Poza tym Osmanowie głosili, że posiadają już najważniejszą część jego ciała.
Skoro jednak nikt z chrześcijan nie widział zabitego Warneńczyka, a trofeum tureckie budziło wątpliwości, pojawiły się podejrzenia, że król przeżył bitwę. A ponieważ nie dostał się też do niewoli, uznano, że załamany klęską ukrył się przed światem. Takie pogłoski trafiały nie tylko do Budy i Krakowa, lecz także na inne europejskie dwory. Dlatego też brat monarchy, wielki książę litewski Kazimierz, nie spieszył się z wysunięciem swojej kandydatury do polskiego tronu.
„Wielu poważnych ludzi upewniało w listach – potwierdzał Długosz – że Władysław udał się to do Konstantynopola, to do Wenecji, do Wołoch, Siedmiogrodu, na koniec do Albanii i Raszki [Serbii], a im pożądańsze były te wieści, tym łatwiej zyskiwały wiarę”.
Jeszcze ponad 20 lat po bitwie zidentyfikowano króla w osobie jakiegoś hiszpańskiego pustelnika. Człowiek ten miał ponoć po sześć palców u stóp, pokutował za złamanie pokoju w Szegedzie i sprowadzenie klęski na swoją armię. Był z nim jednak pewien problem: wyglądał na dobre 30 lat więcej, niż miałby wówczas Warneńczyk.
Koronacja Kazimierza Jagiellończyka
Dwa lata po bitwie pod Warną papież Eugeniusz nadal uważał Władysława za żyjącego, a władze Florencji i król Neapolu gratulowali mu zwycięskiej (!) bitwy z niewiernymi. Pojawiały się też informacje, że Warneńczyk przebywał na którejś z portugalskich wysp, co miało mieć w przyszłości pewne konsekwencje…
Właściwie tylko Habsburgowie byli przekonani o śmierci władcy, mieli w tym zresztą osobisty interes – w ten sposób zwalniał się bowiem tron węgierski dla pogrobowego syna Albrechta.
Reklama
Natomiast w Polsce w ocalenie króla nie wierzył Zbigniew Oleśnicki, co tylko potwierdza, że biskup zawsze twardo stąpał po ziemi. W rok po bitwie wysłano z Krakowa dwóch rycerzy w celu oględzin pobojowiska i potwierdzenia śmierci króla. Oczywiście nic nie znaleźli, a rozmowy z okoliczną ludnością również nie przyniosły jednoznacznego wyjaśnienia.
Czas mijał i Kazimierz Jagiellończyk wreszcie zdecydował się wysunąć swoją kandydaturę do tronu polskiego. Zaczynał się spieszyć – bezkrólewie w Polsce trwało już trzeci rok, a zainteresowanie koroną wyrażali piastowscy książęta mazowieccy.
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Sławomira Kopra pt. Historyczne Archiwum X. Tajemnicze zgony znanych Polaków. Książka ukazał się nakładem Wydawnictwa Fronda.
Tajemnicze zgony znanych Polaków
Tytuł, lead, śródtytuły i tekst w nawiasie kwadratowych pochodzą od redakcji. W celu zachowania jednolitości tekstu usunięto przypisy, znajdujące się w wersji książkowej. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów i skrócony.
Ilustracja tytułowa: Śmierć Władysława III pod Warną według Stanisława Chlebowskiego (domena publiczna).