Ciało Kazimierza Wielkiego nie leżało jeszcze w grobie nawet rok, gdy doszło do aktu najohydniejszego świętokradztwa. Krypta króla w katedrze na Wawelu została naruszona, zaś jego zwłoki –zbezczeszczone.
Złodziej zdarł z głowy nieboszczyka złoconą koronę udekorowaną kamieniami szlachetnymi i zwieńczoną pięcioma symbolicznymi liliami. Rozwarł gnijące, stężałe palce Kazimierza Wielkiego i wyciągnął z trupiego uścisku pięknie zdobione berło o sześciobocznym trzonie. Zabrał też złożone w drugiej dłoni jabłko królewskie – złocone, o gładkiej powierzchni, zwieńczone równoramiennym greckim krzyżem.
Reklama
Wszystkie te przedmioty wyniósł z katedry, by następnie wyminąć straże i opuścić Wawel z ostatnimi symbolami władzy Kazimierza Wielkiego.
Nie schwytano go na miejscu. Ktoś jednak musiał być świadkiem rabunku, bo grobowe insygnia szybko namierzono, a sprawcę zidentyfikowano. Zbrodniarzem okazał się duchowny i jeden z do niedawna najważniejszych ludzi w kraju. Bliski doradca zmarłego monarchy i jego podkanclerzy Janko z Czarnkowa.
Od syna wójta, do najbliższego doradcy Kazimierza Wielkiego
O mężczyźnie tym jeszcze rok wcześniej można było powiedzieć, że stanowił uosobienie człowieka sukcesu.
Urodził się jako syn mało znaczącego wójta, ale intelektem i ogładą prześcigał innych szlachciców. Studiował prawo i już koło trzydziestki zaczął robić świetną karierę w niemieckim kościele. Zakręcił się wokół biskupa Schwerin, a kiedy ten wyjechał do Awinionu, w jego zastępstwie zarządzał nawet przez parę miesięcy całą prowincją kościelną.
Reklama
Zdobywał coraz to nowsze godności, tak na zachód od Odry, jak i w Polsce. Wreszcie, z początkiem lat sześćdziesiątych XIV wieku, przeniósł się do Krakowa i dzięki wzorowemu życiorysowi łatwo zdobył posadę w wawelskiej kancelarii. A następnie umiejętnie zaangażował się w personalne gierki i zdołał wygryźć jednego z przełożonych. W efekcie dołączył do wąskiego grona najważniejszych ludzi w państwie.
Jako podkanclerzy zbił spory majątek. Był człowiekiem szanowanym przez dworzan, a szczególnie – przez samego króla. Towarzyszył Kazimierzowi Wielkiemu aż do ostatnich chwil.
To właśnie on w 1370 roku pośredniczył między niknącym w oczach monarchą a gronem bezradnych łapiduchów krążących nad jego łożem niczym sępy. On też wysłuchał ostatniej woli króla, a może nawet – osobiście spisał jego testament. Na tym jednak bajeczna kariera Janka z Czarnkowa się skończyła.
Zmiana na szczycie
Nowa polska regentka, siostra zmarłego i królowa węgierska Elżbieta Łokietkówna, nie ufała urzędnikowi, on zaś nie ukrywał, że nie podoba mu się to, w jakim kierunku zmierzają sprawy w kraju. Pracę stracił już w ramach pierwszej fali czystek, na przełomie 1370 i 1371 roku.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Zachował jednak dochodowe kościelne urzędy, a także – respekt otoczenia, wart niekiedy więcej od czystego złota. Nikt nie mógł się spodziewać, że człowiek tak dobrze umocowany, tak zamożny i przywiązany do własnej renomy posunie się do zbezczeszczenia grobu. I to grobu tego samego władcy, któremu był ponoć bezgranicznie lojalny.
Wina Janka z Czarnkowa nie ulegała jednak wątpliwości. Elżbieta dostała do ręki zeznania bezsprzecznie wskazujące na niego jako na złoczyńcę i świętokradcę, który latem 1371 roku otworzył kryptę Kazimierza. Oburzona i zniesmaczona, wysłała za byłym urzędnikiem swoich najlepszych ludzi.
Reklama
Kazała mężczyznę namierzyć, aresztować i w kajdanach doprowadzić przed swoje oblicze. Poszukiwania okazały się zadziwiająco łatwe. Duchowny nie ukrywał się i nie próbował uciekać. Zupełnie otwarcie bawił na dworze… samego arcybiskupa gnieźnieńskiego, Jarosława Bogorii.
Przyjaciel na najwyższym stołku
Szedł w zaparte, twierdząc, że jest niewinny i że doszło do oczywistego nieporozumienia. Emisariuszy królowej jego tłumaczenia niewiele obchodziły. Dłonie już mieli na rękojeściach mieczy, a w zanadrzu trzymali łańcuchy. Do pojmania przestępcy jednak nie doszło. Niespodziewanie za zbrodniarzem wstawił się goszczący go metropolita.
Najwyższy dostojnik kościelny w kraju ręczył za Janka i nie godził się na żaden rozbój w swoim domu. Zapanował impas. Wysłannicy Elżbiety wiedzieli, że nie wolno im wracać na Wawel z pustymi rękoma. Z drugiej strony nie mogli też jednak pogwałcić nietykalności arcybiskupa. Klincz trwał tak długo, aż na ustępstwo zgodził się sam były podkanclerzy.
Stwierdził on, że jako lojalny poddany uda się do królowej – tyle że swobodnie i z własnej woli, a nie jako więzień. Nie było wyjścia, uczestnicy pościgu musieli przyjąć warunki butnego zbiega. W drodze do Krakowa podjęli wprawdzie jeszcze jedną próbę pojmania oskarżonego, wtedy jednak za byłym podkanclerzym opowiedziała się grupa popierających go szlachciców.
Reklama
Trzeba było ponownie ustąpić. W efekcie człowiek odpowiedzialny za splądrowanie monarszej krypty wjechał do stolicy na własnym rumaku, z dumą i pewnością siebie.
„Obrócić na pobożne cele”
Jeśli mina mu zrzedła, to dopiero gdy wkroczył na Wawel. Elżbietę Łokietkównę niewiele obchodziło, co sądzi arcybiskup i jak dobrze ustosunkowanych kolegów ma Janko. Byłego podkanclerzego umieszczono pod strażą, a z jego służących zaczęto wyciągać zeznania w sprawie ohydnego rabunku.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Rządy Elżbiety Łokietkówny w Polsce. Co dobrego zrobiła dla kraju i poddanych?Królowa chciała wiedzieć, dlaczego Janko dopuścił się swojego czynu. Przede wszystkim jednak – chciała wywrzeć pomstę na tym robaku, który rozgrzebał kości jej brata. Arcybiskup sprzeciwił się jej, ale przecież nie on jeden rządził w polskim Kościele. Monarchini – przyzwyczajona, po latach zakulisowych rządów na Węgrzech, że samo jej słowo jest prawem – nie wyobrażała sobie nawet, że pozostali hierarchowie zignorują tak odrażającą zbrodnię dokonaną ręką kapłana.
O ukaranie Janka z Czarnkowa zwróciła się do urzędującego wraz z nią na Wawelu biskupa Floriana. I nie mogła uwierzyć własnym uszom, gdy krakowski ordynariusz… odmówił wszczęcia procesu. Na dodatek ogłosił, że Janko z Czarnkowa to tylko niewinna ofiara nagonki.
Stwierdzenie to wypowiedział z kamienną twarzą, i to mimo że były podkanclerzy… otwarcie przyznał się przed królową do kradzieży i wyznał, że wyniósł insygnia, by „obrócić je na pobożne cele”!
Bez prawa do apelacji
Janko opuścił Kraków tak samo, jak do niego przybył. Z dumnie podniesionym czołem i swobodnymi rękoma. Szybko wrócił do Wielkopolski, pod skrzydła arcybiskupa Jarosława.
Reklama
Nie ma wątpliwości co do tego, że czuł się zupełnie bezkarny. Dotarłszy na miejsce, wezwał swoich oskarżycieli, by ci… stawili się przed obliczem arcybiskupiego sądu. Zupełnie jakby to oni, a nie on sam, dopuścili się występku! Proces nie był ani transparenty ani uczciwy. To była jedna wielka farsa.
Ludzie królowej domagali się, by Janka postawiono przed inkwizycją. Arcybiskup odmówił, po czym… uwolnił podsądnego od wszelkich zarzutów i to „raz na zawsze”. A więc: bez prawa do jakiejkolwiek apelacji.
Dyspozycyjni sędziowie
Tego było już za wiele. Otwarty bunt polskiego Kościoła podważał autorytet królowej i stawiał pod znakiem zapytania jej władzę. Biskupi okazali jej wzgardę i oczywistą niesubordynację, zupełnie jakby nie wierzyli, że polecenia płynące od kobiety niosą za sobą jakąkolwiek wartość.
Nie mogąc liczyć na duchownych, Elżbieta Łokietkówna nakazała wezwać Janka przed świecki trybunał. Decyzję w jego sprawie oddano w ręce sędziów, o których z góry było wiadomo, że nie przeciwstawią się monarchini.
Reklama
10 czerwca 1372 roku w Poznaniu zapadł wyrok skazujący. Janka uznano winnym obrazy majestatu, skonfiskowano mu prywatne dobra, a wreszcie – uznano go za infamisa i skazano na banicję, a więc dożywotnie wygnanie z kraju.
Wyrok w poważaniu
Oskarżony nie tylko nie skorzystał z prawa do obrony, ale nawet – nie raczył się stawić przed obliczem trybunału. Niewiele robił też sobie z wyroku, bo ani nie wyjechał od razu z kraju, ani tym bardziej nie gotował się do stałej emigracji. Gdy wreszcie przekroczył granicę, to raczej z myślą o wakacjach niż wieczystym wypędzeniu.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Ostatnia żona Kazimierza Wielkiego. Co się z nią stało po śmierci króla?Odwiedził Wrocław i Pragę, a następnie osiadł na parę miesięcy w położonym nieopodal polskiej granicy Lubuszu, gdzie z wielką serdecznością ugościł go miejscowy biskup. W lecie 1373 roku był już z powrotem w Gnieźnie. Ani się nie ukrywał, ani nie przepraszał. Otwarcie i za zgodą arcybiskupa zajął pełniony dawniej urząd archidiakona.
Elżbieta Łokietkówna próbowała odebrać mu tę godność, ale petycje słane do Awinionu nie przynosiły efektów. Oczywiście królowa mogła wysłać za zbiegiem łowców, a nawet nakazać jego egzekucję. Karą za przerwanie banicji była przecież śmierć.
Władczyni nie zrobiła jednak nic takiego. Można by pomyśleć, że skapitulowała. W rzeczywistości jednak – postąpiła zgodnie z najlepszym politycznym wyczuciem.
Więcej, niż chęć zysku
Zdarzały się przypadki, gdy krypty władców plądrowano dla zysku. Elżbieta wiedziała o tym aż nazbyt dobrze. Przed laty do grobu jej własnego męża, króla Węgier Karola Roberta, włamał się chciwy kustosz katedry. Naiwnie liczył na łatwe spieniężenie pośmiertnych ozdób i na spory zastrzyk gotówki.
Reklama
Przestępstwo dokonane przez Janka z Czarnkowa na pierwszy rzut oka zdawało się powielać ten sam schemat. Dyskretne dochodzenie wyjawiło jednak o wiele szerzej zakrojony spisek. Były podkanclerzy nie pragnął pieniędzy, ale – nowego króla.
Nie godził się z tym, że (w myśl dawnego układu dynastycznego) polski tron przeszedł w ręce dynastii Andegawenów, a realną władzę objęła siostra zmarłego monarchy. Tym bardziej nie akceptował najbardziej kontrowersyjnej decyzji Elżbiety Łokietkówny: obalenia tych zapisów testamentu Kazimierza Wielkiego, które godziły w węgierskie interesy.
Janko z Czarnkowa marzył o osadzeniu na tronie kandydata, który doceniłby jego talenty i który godnie nawiązałby do wizji zmarłego Kazimierza. W jego opinii istniał tylko jeden taki człowiek: wnuk (i adoptowany syn) „ostatniego Piasta” – książę słupski Kaźko. Właśnie jemu planował przekazać skradzione insygnia grobowe, a następnie doprowadzić do koronacji mężczyzny przy ich użyciu.
Elżbieta Łokietkówna była zmuszona przyznać, że szaleńczy plan miał sympatyków nawet na najwyższych stołkach. Kryzysu, w który przynajmniej pośrednio byli zamieszani najważniejsi hierarchowie nie dało się stłumić siłą. Należało działać z o wiele większym wyczuciem…
Reklama
***
O tym, jak skończył się ten grubymi nićmi szyty spisek i jak ułożyły się dalsze losy Janka z Czarnkowa pisałem w książce pt. Damy polskiego imperium (Wydawnictwo Znak 2017).
Bibliografia
- Balzer O., O następstwie tronu w Polsce. Studya historyczno-prawne. Część I: Sprawa następstwa po Kazimierzu Wielkim na tle piastowskiego prawa dziedziczenia, Akademia Umiejętności, Kraków 1897.
- Bieniak J., Jan (Janek) z Czarnkowa. Niedokończona kronika polska z XIV wieku, „Studia Źródłoznawcze”, t. 47 (2009).
- Dąbrowski J., Elżbieta Łokietkówna 1305–1380, Universitas, Kraków 2007.
- Dąbrowski J., Ostatnie lata Ludwika Wielkiego 1370–1382, Universitas, Kraków 2009.
- Gzella J., Małopolska elita władzy w okresie rządów Ludwika Węgierskiego w Polsce w latach 1370–1382, Uniwersytet Mikołaja Kopernika, Toruń 1994.
- Marzec A., New King and New Elites. The Reign of Louis the Great in Poland 1370–1382 [w:] Hungaro-Polonica Young Scholars on Medieval Polish-Hungarian Relations, red. D. Bagi, G. Barabás, Z. Máté, Történészcéh Egyesület, Pécs 2016.
- Matuszewski J., Przywileje i polityka podatkowa Ludwika Węgierskiego w Polsce, Uniwersytet Łódzki, Łódź 1983.
- Sroka S.A., Elżbieta [w:] Piastowie. Leksykon biograficzny, red. K. Ożóg, S. Szczur, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1999.
- Sroka S.A., Elżbieta Łokietkówna, Wydawnictwo Homini, 2000.
- Żmigrodzki Z., Realizacja planów dynastycznych Ludwika w Polsce, „Kwartalnik Historyczny”, t. 45 (1931).