Zasiadał na stołku u stóp trumny, wypowiadał tajemniczą formułę, spożywał chleb położony na klatce piersiowej nieboszczyka, a następnie odchodził… obciążony przewinami zmarłego. Dopiero po wizycie zjadacza grzechów można było bez obaw pochować zwłoki. Dlaczego?
W czasach, gdy powszechnie wierzono, że kara za popełnione na ziemi niegodziwości czeka człowieka dopiero w życiu wiecznym, ogromną wagę przywiązywano do ochrony przed konsekwencjami nieodpuszczonych lub zatajonych grzechów. Przez stulecia ludzie tworzyli rozmaite – mniej lub bardziej dziwaczne – rytuały, które miały im to umożliwić. Jeden był szczególnie makabryczny.
Reklama
Ostatnia wieczerza
Nie wiadomo, kiedy dokładnie w Europie pojawił się zwyczaj zjadania grzechów. Większość badaczy folkloru i rytuałów pogrzebowych wiąże go z Walią, skąd miał się rozprzestrzenić na całą Wielką Brytanię. Encyclopædia Britannica podaje jednak, że podobne ceremonie praktykowano w czasach nowożytnych również w innych częściach Starego Kontynentu, m.in. w Holandii, Bawarii czy na Bałkanach.
W Anglii praktyka była szczególnie popularna w czasach wiktoriańskich (skądinąd ówcześni ludzie ogólnie byli ponadprzeciętnie zainteresowani rytuałami pogrzebowymi i – obok zjadania grzechów – stosowali szereg innych makabrycznych obyczajów, m.in. fotografowali się ze zmarłymi członkami rodziny, którym na powiekach wymalowywano oczy, aby wyglądały na otwarte).
W niektórych rejonach Wielkiej Brytanii tradycja zjadania grzechów przetrwała aż do początków XX wieku (wówczas to zmarł mężczyzna uważany za ostatniego „profesjonalnego” zjadacza).
Sama ceremonia miała ściśle określony przebieg – ściągnięty do nieboszczyka zjadacz grzechów zasiadał u stóp trumny, a następnie wypowiadał specjalną formułę, która miała oczyścić duszę zmarłego z obciążających ją grzechów. Po tym zabierał się do jedzenia.
Pożegnanie chlebem i solą
Tradycyjnie „pośmiertna uczta” wystawiana dla zjadacza grzechów składała się z chleba (niekiedy z samej skórki) oraz piwa bądź wina do popicia. Niekiedy dodatkowo serwowano sól – choć nie zawsze rodzina mogła sobie na nią pozwolić.
Wcześniej chleb układano na piersi umierającego, by „przejął” grzechy, z których ten nie zdążył się wyspowiadać i których nie odpokutował (szczególnie w przypadku nagłej śmierci). Alkohol należało podać zjadaczowi ponad ciałem konającego.
Reklama
Wierzono, że spożywając skromny posiłek, zjadacz przejmuje na siebie te przewiny i obciąża nimi własną duszę, by zmarły mógł bez przeszkód wstąpić do królestwa niebieskiego. W późniejszym okresie zatrudnienie zjadacza grzechów traktowano również jako formę prewencji – miała zabezpieczyć żywych przed niespodziewanymi „odwiedzinami” krewnych zza grobu.
We współczesnych, popkulturowych wyobrażeniach „ostatnia wieczerza” za nieżyjącego grzesznika jest jednak przedstawiana zgoła inaczej. Zdecydowanie bardziej wystawnie – i wstrząsająco.
Tak opisuje pokarmy przygotowane na taką ceremonię Megan Campisi w swojej powieści Zjadaczka grzechów:
Na wieku trumny rozłożono kilka rzeczy, które znam: ziarna gorczycy za kłamstwo, chrząstki za gniew, gorzkie zioła za pomijanie modlitw. Są także pokarmy, których odniesienia do grzechów nie znam: coś, co wygląda jak suszony owoc dzikiej jabłoni, nadziewany grzybami.
Reklama
Z boku jest jednak grzech, o którym coś wiem, ponieważ szeptano o tym przerażające historie. Głowa jagnięcia ugotowana w mleku jego matki. Zgwałcenie dziecka.
Społeczny margines
Na potrzeby cytowanej książki autorka stworzyła cały katalog przewin wraz z odpowiadającymi im pozycjami w „menu”, jednak w rzeczywistości mało kogo byłoby stać na zorganizowanie tak kosztownego posiłku. Tym bardziej, że prawdziwi zjadacze służyli przede wszystkim najbiedniejszym (bogaci mogli bowiem dosłownie odkupić swoje grzechy sowitym datkiem na rzecz Kościoła).
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Wprawdzie zjadacze grzechów za swoje „usługi” otrzymywali zapłatę, lecz była ona zazwyczaj bardzo skromna – na przykład Bertram S. Puckle, autor wydanej przed stuleciem pracy Funeral Customs. Their Origin and Development, wspominał o sześciu pensach. Inne źródła mówią o szylingu. To też niewiele: w przeliczeniu na współczesne pieniądze wynagrodzenie zjadacza za jedną ceremonię wynosiło kilka funtów.
Trudno się zatem dziwić, że wielu zjadaczy grzechów żyło na granicy ubóstwa – sporą grupę wśród nich stanowili też bezdomni. Życia nie ułatwiał im fakt, iż byli traktowani jak pariasi. Puckle opisywał:
Zjadacz grzechów, wzgardzany przez przesądnych wieśniaków jako nieczysty, musiał zerwać wszelkie więzi społeczne; z reguły mieszkał samotnie na odludziu, a ci, których przypadkiem spotykał, unikali go niczym trędowatego.
Uważano, że utrzymuje kontakty z siłami nieczystymi, oddaje się czarnoksięstwu i bezbożnym praktykom. Zwracano się do niego jedynie w obliczu śmierci, a kiedy już wypełnił swoje zadanie, palono drewniane naczynia, z których jadł za grzechy zmarłego.
I choć z dzisiejszej perspektywy takie postępowanie może się wydawać przesadną ostrożnością, należy pamiętać, że kilkaset lat temu święcie wierzono, że zjadacz grzechów, przejmując zbrodnie innych, dobrowolnie skazuje swoją duszę na potępienie.
Nieśmiertelna tradycja
Cóż, z pewnością nie była to wymarzona praca, zwłaszcza jeśli uwzględnić jej duchową cenę. Zawód wiązał się jednak również z bardziej przyziemnymi zagrożeniami. Aby zabezpieczyć się przed potencjalnym negatywnym wpływem „grzesznej” treści żołądka zjadacza, żałobnicy tuż po odprawieniu rytuału wyganiali go z domu. Zdarzało się, że stosowali przy tym przemoc i „wystawiali” go za drzwi kopniakami.
Dopiero z biegiem lat stosunek do zjadaczy grzechów złagodniał. Uznawany za ostatniego angielskiego przedstawiciela tego zawodu Richard Munslow nie był już nędzarzem i społecznym wyrzutkiem, ale szanowanym w swoim otoczeniu farmerem. Zmarły w 1906 roku mężczyzna karmił się przewinami innych ze współczucia dla grzeszników.
Tradycja zjadania cudzych grzechów bynajmniej nie zginęła wraz z jego śmiercią. Do dziś elementy makabrycznego skądinąd rytuału przetrwały choćby w postaci pokarmów spożywanych na stypie. Chodzi tu przede wszystkim o rozmaite ciasta i desery, które mają osłodzić zmarłemu życie wieczne.
I tak na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej żałobnikom serwuje się posłodzoną miodem chałwę, w Mongolii – zamoczoną w mleku kostkę cukru, a we Włoszech specjalne ciasteczka nazywane „ossi di morto”. Współcześnie więc każdy uczestnik pogrzebu może niechcący zostać zjadaczem grzechów…
Inspiracja
Inspirację do napisania tego artykułu stanowiła powieść Megan Campisi Zjadaczka grzechów. Ukazała się ona w Polsce nakładem wydawnictwa Świat Książki.
Polecamy
Bibliografia
- B. S. Puckle, Funeral Customs. Their Origin and Development, Library of Alexandria 1926.
- Sin-eater, Encyclopædia Britannica (11 edycja), red. H. Chisholm, Cambridge University Press 1911, s. 146–147.
- Sin-eater grave restored at Ratlinghope Church, BBC (dostęp: 1.09.2020).