Piękna i inteligentna dwórka królowej, Maria Kazimiera d’Arquien, wpadła w oko Janowi Sobieskiemu w roku 1655, gdy miała zaledwie 14 lat. Przyszły król twierdził, że już wtedy pragnął uczynić z niej swoją żonę. Pannę wydano jednak za… jego sąsiada, Jana Sobiepana Zamoyskiego. Małżeństwo okazało się tragicznym nieporozumieniem, Marysieńka była stale nieszczęśliwa, a Jan dostrzegł okazję dla siebie. Nie myślał już jednak o ślubie, ale o potajemnych schadzkach miłosnych.
Nawet jeśli jest prawdą, że przez pewien czas świata młody chorąży Jan Sobieski nie widział poza panną d’Arquien, to tęsknota za straconą miłością nie przeszkadzała mu szukać ukojenia w ramionach innych kobiet. I to bardzo wielu kobiet.
Reklama
„Nie tylko Jan Sobiepan Zamoyski posiadał swój haremik” — komentuje historyk Michał Komaszyński. Już podczas podróży po Francji nastoletni wówczas Sobieski uwiódł żonę pewnego drobnego urzędnika, a ponoć nawet spłodził nieślubnego syna. Potem zakochał się na zabój w córce swojego nauczyciela, którą trzeba było pospiesznie usunąć z rodzinnej rezydencji i wydać za mąż dla uniknięcia skandalu.
Gdy wreszcie młody i rozpasany Sobieski się usamodzielnił, zaczął ściągać do swego domostwa uciekinierki z ogarniętej wojną Ukrainy. Przygarniał zdesperowane Czerkieski czy Wołoszki. A to, czego oczekiwał od nich w zamian za schronienie, rychło zapewniło mu „nie byle jaką reputację”.
Niewinne koleżeństwo z sąsiadem
O wyjątkowej słabości chorążego koronnego do kobiet dobrze wiedziała Maria Kazimiera Zamoyska. Jako kobieta zamężna i nieoficjalna księżna miała dobre powody, by trzymać się z daleka od człowieka otoczonego renomą lubieżnika, zwłaszcza, że ten adorował ją już przed paroma laty.
Pani Zamościa była jednak przybita, osamotniona i pozbawiona złudzeń. W mężowskiej rezydencji nikt się z nią nie liczył ani nie dbał o jej względy, a sam Sobiepan nawet nie zaprzątał sobie nią głowy. Marysieńka usilnie pragnęła, by ktoś znów zwrócił na nią uwagę i choćby na dystans dotrzymywał jej towarzystwa. Zapewne z taką właśnie myślą zaczęła słać listy do człowieka, który całkiem niedawno starał się zdobyć jej rękę.
Reklama
Ordynatowa i wojewodzina nie potrzebowała nawet żadnego pretekstu. Jan Sobieski był przyjacielem pana Zamościa. Ponieważ zaś jego starostwo jaworowskie graniczyło z ziemiami ordynacji, Maria Kazimiera mogła tłumaczyć — przed mężem i przed samą sobą — że tylko stara się o utrzymanie dobrosąsiedzkich relacji.
Liczyła na sympatię, może nawet na subtelne zaloty, jak za czasów, gdy była piękną dwórką, o której marzyły zastępy możnych panów. Chorąży koronny, przyzwyczajony do łatwych zdobyczy, oczekiwał jednak znacznie więcej niż tylko niewinnego flirtu. Szybko zaproponował korespondentce miłosną schadzkę i zaczął namawiać ją do zdrady małżeńskiej.
Tych żądań nie mogę wysłuchać!
„Mam do Waści żal, że zażądałeś Waść czegoś, czego nie mogę Waści użyczyć bez obrazy. Jeślibyś się Waść sam nad tym uczciwie zastanowił, to musiałbyś Waść przyznać, że Waść postępujesz niesłusznie” — pisała wojewodzina w listopadzie 1659 roku, już w najwcześniejszym zachowanym liście do rozwiązłego sąsiada.
Błagała Sobieskiego, by ten nie stawiał dłużej „żądań, których ona nie może wysłuchać”. Nie zerwała jednak ani nie powściągnęła korespondencji. Przeciwnie. Nie próbowała nawet rozwiać wszelkich nadziei chorążego.
Reklama
Zaznaczyła, że „przykro jej odmawiać”, a do listu dołączyła prezent w postaci szkaplerza, który obdarowany miał trzymać na ręce ruszając do walki z bezbożnymi wrogami.
Wiadomo też, że już wcześniej pani Zamoyska przymierzała się do wręczenia staroście jaworowskiemu swego portretu. Były to gesty dość typowe w toku miłosnych umizgów. Ale już niekoniecznie w kontaktach między nawet najlepszymi sąsiadami.
„Szczególna do dam uprzejmość”
Listy Marii Kazimiery były częste i bardzo wylewne. Przekłady tych, które przetrwały do naszych czasów, zajmują po kilka stron.
Z kontekstu wynika, że Sobieski, obecny blisko dworu i w centrum życia towarzyskiego, zgodził się donosić sąsiadce o wszystkim, co dzieje się w Warszawie i pałacu ogrodowym. Zadanie znudziło mu się jednak, nawet zanim wojewodzina odrzuciła jego awanse.
„Nie mogę się powstrzymać, żeby Waści nie napisać, jak bardzo jestem zdziwiona, że Waść nie dbasz o to, żebym miała wiadomości o mojej dobrej pani” — narzekała Marysieńka. Z wyrachowaniem próbowała odwołać się do honoru i grać na męskiej dumie sąsiada.
Reklama
Ja się nie oburzam, bo wiem, że Waść nie masz powodu, żeby pilniej dzielić się nowinami ze mną niż z kimkolwiek innym.
Odwołuję się tylko do względów, jakie kawalerowie mają na ogół dla osób mojej płci, a ponieważ wiem, że Waść znany jesteś ze szczególnej dla dam uprzejmości, jako jedna z tych dam ośmielam się żywić nadzieję, że Waść zechcesz okazać mi łaskę i raczysz przysyłać mi świeże wiadomości o Królestwu Ichmości.
„Co z oczu, to z myśli”
Pretensje na niewiele się zdały. Sobieski robił, co mógł, by wyplątać się ze złożonych zobowiązań. Maria Kazimiera natomiast wciąż oburzała się, że jest ignorowana.
„Postanowiłam przestać odtąd do Waści pisywać. Jeszcze tylko jedno Waści powiem, że u mnie nie jest karczma, gdzie się wpada tylko na godzinę” — stwierdziła stanowczo w kwietniu 1660 roku. Ale wbrew deklaracji ciągle słała nowe epistoły. W czerwcu znów wyrażała „zdziwienie”, że „tak długo nie dostaje od waści odpowiedzi”.
To list rzadko cytowany, choć o mocno zaskakującej treści. Może rozmyślnie, a może odruchowo ordynatowa wysunęła w nim dokładnie te same argumenty, których kilkanaście miesięcy wcześniej używała przeciwko mężowi.
„Nie mylę się, kiedy powiadam, że co z oczu, to z myśli” — pisała Sobieskiemu. A przecież tego właśnie zwrotu użyła, by zarzucić Sobiepanowi, że przestał darzyć ją uczuciem. Chorąży koronny czytał też żale sąsiadki, że… pewnie inna kobieta „zajęła jej miejsce”; takie same słowa Marysieńska skierowała do Zamoyskiego, by przekazać, że wie o jego romansach.
„Nikt na świecie nie ośmieliłby się tak potraktować kobiety”
W innej wiadomości ordynatowa stwierdziła: „Oboje wiemy, że Waść nie dbasz o moje łaski, nie powinieneś zresztą o nie dbać”. I rzeczywiście Sobieski ignorował prezenty, pretensje, prośby i dopytywania sąsiadki. Jak stwierdził Leszek Kukulski, wydawca listów Marii Kazimiery, adresat „odrzucił okazywaną mu życzliwość, bo dowody tej życzliwości nie były takie, jakich oczekiwał”.
Reklama
Latem 1660 roku chorąży zajechał do Zamościa i urządził rzekomej przyjaciółce „ordynarną, karczemną awanturę”. Nie wiadomo, co było jej zarzewiem. Faktem jest, że Sobieski zachował się jak ostatni gbur, po czym obrażony opuścił miasto. Marysieńka była do żywego dotknięta. Tym razem pisała do przyjaciela Sobieskiego, Jana Sapiehy, że została okrutnie zelżona i że chorąży potraktował ją tak, jak „nikt na świecie nie ośmieliłby się potraktować kobiety”.
Wojewodzina posunęła się nawet do oskarżeń… o próbę otrucia. Prosiła o przekazanie Sobieskiemu, że brzoskwinie, które od niego dostała, odeśle Ludwice Marii. „Jeśli są zatrute, jego złość ugodzi nie we mnie, ale w Królową Jej Mość, która je będzie jadła” — stwierdziła.
Nawet ta scysja nie przerwała na dobre kontaktów. Sobieski niechętnie przeprosił, a na zgodę wysłał sąsiadce ulubionego karła, Muszkę. Marysieńka nie pielęgnowała zaś urazy. Widocznie bardzo zależało jej na tym, by nadal korespondować z krewkim oficerem.
Chorąży był obcesowy i niewdzięczny, ale nawet kłótnie wydawały się ordynatowej lepsze od mrozu, jaki zapanował w jej relacjach z mężem. Sobiepan tak mało zważał na ślubną, że obfita, na poły potajemna korespondencja z przystojnym sąsiadem nawet nie wzbudziła jego zainteresowania, nie mówiąc o zazdrości.
***
Tekst powstał w oparciu o moją nową książkę poświęconą niezwykłym kobietom XVII stulecia i wpływowi, jaki wywarły na tę epokę przepychu i upadku. Jedną z głównych bohaterek historii jest właśnie Ludwika Maria Gonzaga. Damy srebrnego wieku kupicie na Empik.com.