Pertraktacje między polską elitą a litewskim wodzem Jagiełłą, podjęte w roku 1385, wydawały się powtórką aż nazbyt dobrze znanej historii. Do ostatniej chwili liczono się z tym, że ceremonia chrztu i koronacja nie dojdą do skutku, a wszystkie starania okażą się farsą. Mimo to podjęto próbę i ktoś musiał za nią ręczyć.
Do chrztu nie można było przystępować w biegu, bez głębokiego namysłu i duchowej formacji. A przynajmniej nie u zarania chrześcijaństwa. Kanony z III wieku przypisywane świętemu Hipolitowi nakazywały, by neofitów kształcić w wierze przez trzy lata, a wyjątki robić tylko dla tych, którzy przejawiali szczególną gorliwość.
Reklama
Inne dokumenty kościelne zalecały przygotowanie znacznie dłuższe. Niekiedy katechumenat trwał nawet lat kilkanaście. Dzielił się na etapy, wymagał sumiennej nauki i złożonych rytuałów. Kandydat na chrześcijanina musiał poznać dokładnie Pismo Święte, zgłębić doktrynę Kościoła, nauczyć się rozpoznawać oznaki działania Opatrzności. Musiał też zrobić odpowiednie wrażenie na członkach wspólnoty.
Poddawano go próbom, dopuszczano do mszy tylko warunkowo i kazano opuszczać ją przed Eucharystią. Przede wszystkim zaś stale badano jego postępy i weryfikowano intencje.
W okresie gdy chrześcijaństwo stanowiło religię na poły niejawną, budzącą nieufność, a niekiedy wręcz prześladowaną, rygory chroniły wyznawców przed zdradą i infiltracją. Gdy Kościół stał się podporą władzy w Cesarstwie Rzymskim, te same reguły miały tamować dopływ obłudników, myślących o własnych korzyściach, a nie o Bogu.
Poręczyciele nawrócenia
Już sama mozolność i długotrwałość nauki stanowiły istotne gwarancje. Ale obowiązywał też dodatkowy, nawet ważniejszy środek bezpieczeństwa. Każdy neofita musiał mieć sponsora, poręczyciela, który najpierw wprowadzał go do wspólnoty, a następnie czuwał nad jego nauką.
Reklama
Wspierał katechumena przez wszystkie lata przygotowań, ręczył za szczerość jego wiary własnym autorytetem. A na koniec potwierdzał przed Kościołem i Bogiem, że kandydat żyje moralnie i jest zdolny wytrwać w powziętej decyzji. Dopiero za sprawą tej poręki katechumen mógł dostąpić łaski chrztu.
Pozycja sponsorów była tak znacząca, że szybko zaczęto ją zrównywać z rolą rodziców. Ten, kto poręczał za nowego chrześcijanina, stawał się więc jego ojcem chrzestnym bądź matką chrzestną. I choć Kościół na przestrzeni wieków zmienił się nie do poznania, a chrzty dorosłych stały się niemalże ewenementem, to wciąż wymagano, by każdy nowy wyznawca miał chrzestnego, a z reguły – dwóch lub nawet trzech chrzestnych. W przypadku księcia Jagiełły wiązał się z tym niemały ból głowy.
Niepewni partnerzy
Litewscy dynaści mieli już spore doświadczenie w przyjmowaniu wiary. I równie duże w jej rychłym porzucaniu.
Od przeszło stulecia wodzili za nos papieży i katolickich królów, każdemu obiecując swą rychłą konwersję. Wielu podpisało stosowne dokumenty, niektórzy zaprzysięgli decyzję, paru dobrowolnie lub pod przymusem przyjęło wiarę. Mało który jednak w niej wytrwał. Polityczne interesy niemal zawsze skłaniały Litwinów, by wracać do pogaństwa.
Oszukaj mnie raz, a będzie na ciebie. Oszukaj mnie pięćdziesiąt razy… a i tak naiwnie dam się nabrać?
Reklama
Wielu polskim panom pertraktacje z bałwochwalczym wodzem Jagiełłą, podjęte w roku 1385, wydawały się powtórką aż nazbyt dobrze znanej historii. Do ostatniej chwili liczono się z tym, że ceremonia nie dojdzie do skutku, a wszystkie starania okażą się farsą. Mimo to podjęto próbę i ktoś musiał za nią ręczyć.
Trzy dni zamiast trzech lat
Jagiełły nie poddano testom, nie wysłano na wieloletnie nauki, nie wystawiono na osąd wyznawców. Nikt nie kazał mu przychodzić na mszę i wymykać się w połowie liturgii. Nikt też nie przepytywał księcia na wyrywki z Pisma Świętego. Pouczono go o zasadach wiary, ale cały oficjalny katechumenat zamiast trzech lat potrwał… prawdopodobnie niespełna trzy doby.
12 lutego 1386 roku Jagiełło ze świtą przybył do Krakowa. Obsypał Jadwigę Andegaweńską prezentami, uzyskał od niej ostateczne potwierdzenie gotowości do zawarcia związku, a następnie wziął udział w rytuale odwołania dawnych, nieskonsumowanych zaślubin z Wilhelmem Habsburgiem.
Pomiędzy negocjacjami, ceremoniami i oficjalnymi spotkaniami wygospodarowano może kilka godzin na instruktaż religijny. Czy to wystarczyło? Porękę mieli złożyć rodzice chrzestni, rzekomo w pełni świadomi moralności gościa i jego duchowej formacji.
Reklama
Matka chrzestna króla
Tożsamość matki chrzestnej jest znana. Została nią pani na Pilczy i Łańcucie, Jadwiga z Melsztyńskich.
Była to prawdopodobnie najbogatsza samodzielna kobiet w kraju. Jako córka najbliższego doradcy Kazimierza Wielkiego i wdowa po Ottonie z Pilczy, jednym z kluczowych ludzi okresu regencji Elżbiety Łokietkówny, posiadała wpływy i pozycję, pozwalające jej występować w tak eksponowanej roli. Była zresztą nawet właścicielką prywatnego domu – czy może pałacyku? – na Wawelu, obok rezydencji królewskiej.
Wyjątkowa rola
Co do ojca chrzestnego, potrzebny był człowiek o nawet wyższej randze i prestiżu. Te były nieodzowne nie tylko ze względów politycznych ale również… rodzinnych.
Prawo i niemal tysiącletni obyczaj nie pozostawiały wątpliwości. Już u samego zarania średniowiecza upowszechniło się przekonanie, że między chrześniakiem i jego chrzestnym tworzy się więź duchowa; że ich dusze zostają wręcz złączone przez Wszechmogącego. Tę niezwykłą bliskość uważano za nawet „głębszą i bardziej doniosłą niż pokrewieństwo krwi”.
Chrzestny monarchy stawał się istotnie jego ojcem. Zawsze było to wyjątkowe wyróżnienie. A co dopiero w przypadku, gdy wiarę przyjmował dorosły wódz. Człowiek uchodzący za barbarzyńcę oraz zatwardziałego poganina. I mający przed sobą całe lata trudnej walki o to, by uznano go za szczerego wyznawcę i autentycznego członka Kościoła.
Odpowiedniego ojca chrzestnego szukano wśród ludzi z samego świecznika. Najlepiej urodzonych, noszących najwspanialsze tytuły. Do dzisiaj nie wiadomo jednak kogo wybrano na męskiego patrona nawrócenia Jagiełły.
Reklama
Tajemnicza tożsamość ojca chrzestnego Jagiełły
Zaproszenie powędrowało do wielkiego mistrza krzyżackiego, ale ten, rzecz jasna, odmówił. Nie mógł inaczej. Akceptując nawrócenie Jagiełły, jednocześnie podważałby sens dalszego istnienia zakonu krucjatowego nad Bałtykiem.
Być może sondowano też obsadzenie w tej roli Władysława Opolczyka, dawnego namiestnika królestwa za panowania Ludwika Węgierskiego. Dynasta ze Śląska, a z nadania poprzedniego suwerena także pan ziemi wieluńskiej i dobrzyńskiej, sam marzył o monarszej władzy, kiedy zaś jego kandydaturę utrącono, przyjął tytuł oficjalnego opiekuna Korony.
Opolczyk na pewno brał udział w pertraktacjach z Litwinem. Udowodniono jednak, że na chrzest i wesele Jagiełły w ogóle się nie pofatygował. Gdy na Wawelu rozgrywały się wydarzenia kluczowe dla przyszłości Polski, on przebywał dziewięćdziesiąt kilometrów dalej i załatwiał prywatne interesy.
W grę wchodzi jeszcze książę Mazowsza Siemowit IV, który niewiele wcześniej próbował… porwać Andegawenkę, zmusić ją do ślubu i w ten sposób przejąć władzę nad krajem. W odróżnieniu od Opolczyka zdążył przełknąć gorycz porażki i wziął udział w powitaniu konkurenta. Może więc on?
***
.
O protoplaście dynastii Jagiellonów i jego żonach piszę znacznie szerzej w książce pt. Damy Władysława Jagiełły (Wydawnictwo Literackie 2021). Artykuł, który przeczytałeś powstał właśnie na jej podstawie. Pełna bibliografia tematu znajduje się w książce.