Po przegranej wojnie z VI koalicją antyfrancuską Napoleon został w kwietniu 1814 roku zmuszony do abdykacji, a następnie internowany na niewielkiej śródziemnomorskiej wyspie Elbie. Na przełomie lutego i marca następnego roku Bonaparte postanowił jednak wrócić do Francji i jeszcze raz sięgnąć po władze. Chociaż ogłaszał, że nie chce wojny, to przedstawiciele mocarstw, obradujący w Wiedniu nad nowym porządkiem w Europie, od razu zdecydowali się stanąć z nim do walki.
Powrót Napoleona był czymś niezwykłym, ale dla Francji byłoby lepiej, gdyby cesarz pozostał na Elbie. Zaskakiwać może fakt, że Napoleon w ogóle mógł poważnie żywić nadzieję, iż mocarstwa sprzymierzone, które przez ponad dekadę podejmowały niesłychanie kosztowne wysiłki, aby go pokonać, zwyczajnie pogodzą się z jego powrotem.
Reklama
„Wróg i burzyciel spokoju świata”
Członkowie koalicji mogli być podzieleni, czasami nawet bardzo głęboko, ale za nic w świecie nie zapomnieliby, jakim utrapieniem było dla nich cesarstwo napoleońskie. Metternich otrzymał wiadomość o ucieczce Napoleona o wpół do ósmej rano 7 marca 1815 roku. Natychmiast przekazał ją cesarzowi Franciszkowi, ten zaś polecił poinformować o tym również cara Aleksandra i króla Fryderyka Wilhelma.
Do wpół do dziewiątej austriacki minister spotkał się z władcami Rosji i Prus, a ci zgodzili się rozpocząć mobilizację swoich wojsk. Jak to ujął Metternich: „W ten sposób wojna była przesądzona w niecałą godzinę”.
Napoleon próbował zapewniać sprzymierzonych o swoich pokojowych intencjach, ale jak można się było spodziewać, zastał wszystkie kanały dyplomatyczne zamknięte, gdyż żadne z mocarstw nie było gotowe rozważyć jego propozycji. Zamiast tego wieść o jego powrocie zelektryzowała sprzymierzonych. Pełnomocnicy ośmiu czołowych państw kongresu wiedeńskiego zadeklarowali poparcie dla Ludwika XVIII i potępili Napoleona jako „wroga i burzyciela spokoju świata”, który złamawszy pokój paryski z 1814 roku, sam wyjął się spod prawa.
Reszta Europy w ogromnej większości poparła sprzymierzonych, chociaż marszałek Joachim Murat, pragnąc nie tylko zachować swą neapolitańską koronę, ale być może coś jeszcze do niej dodać, opowiedział się za cesarzem. Poczynania Murata były istotne, bo jeśli Napoleon żywił jakiekolwiek nadzieje na zmianę stanowiska Austrii, to zostały one rozwiane, gdy Murat najechał Państwo Kościelne oraz wezwał Włochów do powstania i uznania go za nowego króla.
Powstanie VII koalicji antyfrancuskiej
25 marca, ledwie pięć dni po wkroczeniu Napoleona do Paryża, kraje sprzymierzone pracowały już nad rozwiązaniem praktycznych spraw związanych z utworzeniem siódmej koalicji antyfrancuskiej. Wszyscy sojusznicy zobowiązali się wystawić armie i nie składać broni, dopóki Napoleon nie będzie ostatecznie pokonany i „absolutnie niezdolny do wywoływania dalszych niepokojów”, jak to określono w traktacie koalicyjnym.
Plany sprzymierzonych przewidywały, iż licząca prawie 120 tysięcy ludzi armia pruska pod wodzą Blüchera i armia brytyjsko-sojusznicza w sile około 100 tysięcy żołnierzy pod dowództwem księcia Wellingtona wkroczą do Belgii, aby zagrozić północnej Francji, natomiast armia austriacka, w sumie ponad 200 tysięcy ludzi pod wodzą Schwarzenberga, zajmie pozycje nad górnym Renem.
Reklama
Tymczasem rosyjski feldmarszałek Barclay de Tolly miał ruszyć na czele 150 tysięcy żołnierzy ku środkowemu Renowi, a 75 -tysięczna armia austriacko-włoska generała Johanna Frimonta wejść do południowo -wschodniej Francji. Wielka Brytania, odgrywająca zawsze rolę antynapoleońskiego bankiera, obiecała przekazać 5 milionów funtów szterlingów do dyspozycji koalicji.
Opierając się na doświadczeniach swojej ostatniej kampanii, Napoleon doszedł do wniosku, że czekanie, aż armie sprzymierzonych przekroczą granice Francji, będzie miało katastrofalne skutki militarne i polityczne. W sytuacji, gdy kraj był podzielony i pełen obaw, a wróg zamierzał wystawić ponad 700 tysięcy żołnierzy, jedyną szansą Napoleona było szybkie, głośne zwycięstwo, które zjednoczyłoby społeczeństwo francuskie wokół jego osoby i doprowadziło do rozpadu koalicji.
Problem z marszałkami
W ciągu trzech miesięcy od swego powrotu cesarz wystawił armię liczącą ponad 250 tysięcy żołnierzy, lecz po oddelegowaniu sił niezbędnych do tłumienia buntów rojalistycznych oraz obrony południowej i południowo-wschodniej granicy zostało mu nie więcej niż 130 tysięcy ludzi, których mógł użyć do przeciwstawienia się inwazji sprzymierzonych nad Renem.
W odróżnieniu od roku 1814 teraz jednak miał do dyspozycji mnóstwo zaprawionych w boju weteranów (w tym zwolnionych jeńców), którzy aż się palili do tego, by jeszcze raz stanąć do walki pod cesarskim orłem. Liczba dostępnych oficerów, zwłaszcza generałów, była wszakże poważnie ograniczona. Większość dawnych podkomendnych stanęła przy nim, le sporo generałów trzymało się na uboczu lub odmówiło stawienia się na rozkaz Napoleona.
Reklama
Marszałkowie Masséna i Macdonald odmówili przyjęcia stanowisk dowódczych w jego armii, czterej kolejni zaś – Victor, Marmont, Augereau i Berthier – zostali skreśleni z listy marszałków za ucieczkę z Ludwikiem XVIII. Napoleon miał nadzieję, że Berthier, którego uważał za niezastąpionego, jeszcze do niego wróci, ale marszałek, wyczerpany i rozczarowany, wypadł 1 czerwca z okna w swoim domu w Bambergu i zginął.
Spośród pozostałych marszałków Suchet otrzymał dowództwo w Alpach, a Davout – chyba najzdolniejszy z marszałków napoleońskich – pozostał w Paryżu jako minister wojny, nad którą to decyzją do dzisiaj ubolewają liczni wielbiciele Napoleona. W rezultacie Napoleon ruszył na wojnę w towarzystwie marszałka Soulta, który nie miał doświadczenia w roli szefa sztabu, marszałka Neya, który dopiero z trudem dochodził do siebie po napięciach fizycznych i psychicznych ostatnich trzech lat wojaczki, oraz świeżo awansowanego marszałka Emmanuela Grouchy’ego, dobrego kawalerzysty, ale zupełnie niesprawdzonego w samodzielnym dowodzeniu.
Siły walczących stron
W chwili wybuchu wojny Napoleon miał 128 tysięcy ludzi skoncentrowanych w rejonie Beaumont w północnej Francji. Wiedział, że wojska austriackie i rosyjskie nie dotrą do wschodnich granic kraju przed lipcem. Jego najbliższym przeciwnikiem była armia pruska, której głową był Blücher, a mózgiem – Gneisenau. Była ona rozmieszczona w południowo -wschodniej części Niderlandów, a I Korpus pruski pod dowództwem generała hrabiego Wieprechta von Zietena (30 tysięcy ludzi) zajmował pozycje pod Charleroi przy granicy francuskiej.
Dalej na północny zachód znajdował się Wellington, dowodzący mieszanymi siłami 100 tysięcy Brytyjczyków, Holendrów, Belgów i Niemców i osłaniający rejon Brukseli. Zgodnie ze swoim planem operacyjnym Napoleon zamierzał wejść między armię pruską i brytyjską, aby następnie odepchnąć je od siebie i pobić oddzielnie. Koncentracja armii francuskiej została zaplanowana i przeprowadzona tak skutecznie, że ani Blücher, ani Wellington nie zdawali sobie sprawy, że 14 czerwca 1815 roku Francuzi rozpoczęli ofensywę.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Armia francuska była podzielona na dwa skrzydła (dowodzone przez Neya i Grouchy’ego) oraz odwód (Gwardia Cesarska pod dowództwem Napoleona). Taki szyk doskonale pasował do celów strategicznych i operacyjnych Napoleona, ale wymagał efektywnej i terminowej pracy sztabowej, aby skoordynować poczynania obu skrzydeł, jak również wyraźnego zrozumienia zamiarów cesarza przez Neya i Grouchy’ego.
Niewykorzystana zwycięstwo pod Ligny
15 czerwca położenie strategiczne sprzyjało Francuzom, okazało się bowiem, że ich przeciwnicy powoli reagowali na wydarzenia. Wellington przebywał jeszcze w Brukseli, na słynnym balu u księżnej Richmond, gdy zaskoczyły go wieści o francuskiej ofensywie. Wstrząśnięty szybkością koncentracji i natarcia wroga, miał rzekomo wykrzyknąć: „Na Boga, Napoleon mnie oszukał!”.
Reklama
Tymczasem Blücher postanowił skoncentrować swoje siły wokół Ligny, przez co sam dał Francuzom szansę na zniszczenie Prusaków, nim zdołają nadejść wojska brytyjskie i ich sojusznicy. Napoleon poprowadził zatem swą Armię Północy do Belgii i 16 czerwca pobił Blüchera pod Ligny. Ta klęska kosztowała Prusaków jedną piątą z 80 tysięcy żołnierzy, a sam Blücher omal nie przypłacił jej życiem.
Rezultaty bitwy pod Ligny były jednak dalekie od zamierzeń Napoleona i do dzisiaj jest ona świetnym przykładem zwycięstwa taktycznego prowadzącego do strategicznej klęski. Prusacy może i zostali „haniebnie poturbowani”, jak zauważył Wellington, ale nadal stanowili groźną siłę, dowodzoną przez oficerów, którzy okazali się aż nadto zdolni do przeprowadzenia zwartego i uporządkowanego odwrotu. Co więcej, bitwa pod Ligny obnażyła kluczowe słabości Francuzów.
Kiedy Napoleon związał walką Prusaków, nakazał Neyowi pomaszerować na północny zachód i przełamać opór wszelkich sił wroga, jakie ewentualnie napotka na kluczowym skrzyżowaniu dróg koło niewielkiej wioski Quatre Bras, a następnie oskrzydlić prawą flankę Prusaków.
Cesarz planował najpierw pchnąć swój odwód, by wesprzeć prawe skrzydło przeciwko Prusakom, po czym skręcić na zachód, żeby połączyć się z Neyem i pomaszerować na Brukselę, gdzie zamierzał pobić armię brytyjską wraz z jej sojusznikami. Gdyby ten plan został odpowiednio zrealizowany, prawdopodobnie doprowadziłby do pokonania obu armii sprzymierzonych w pierwszym tygodniu wojny.
Reklama
Sprzeczne rozkazy
Wszystko jednak poszło nie tak. Soult nie zdołał stworzyć sprawnego sztabu i w rezultacie rozsyłał tak niejasne rozkazy, że mogła się z nimi równać tylko niezdolność Neya do zrozumienia strategii Napoleona. Ney posuwał się na Brukselę z niepotrzebną ostrożnością, choć gdyby się postarał, jeszcze o jedenastej rano mógłby z łatwością zająć Quatre Bras.
Tymczasem zwlekał aż do popołudnia, dzięki czemu zaskoczony początkowo Wellington zdołał pośpiesznie wysłać posiłki dla niewielkiej brygady niemieckiej z dywizji holendersko -belgijskiej, która broniła owego skrzyżowania. Kiedy Francuzi w końcu zaatakowali Quatre Bras, okazało się, że pozycje wroga są zbyt silne, żeby je zdobyć.
Zniecierpliwiony Ney zmienił więc rozkazy dla korpusu generała hrabiego Jeana -Baptiste’a Droueta d’Erlon, który pierwotnie był przydzielony do lewego skrzydła, ale został stamtąd odwołany przez Napoleona, potrzebującego go do zadania decydującego ciosu Prusakom pod Ligny.
Kiedy marszałek dowiedział się, że Drouet z niewytłumaczalnych dla niego powodów zawrócił, wysłał mu rozkaz, aby ponownie ruszył na Quatre Bras. Te sprzeczne rozkazy sprawiły, że korpus Droueta spędził większość dnia, maszerując w tę i z powrotem między Quatre Bras i Ligny, i nie uczestniczył ani w jednej, ani w drugiej bitwie, co uniemożliwiło Francuzom odniesienie rozstrzygającego zwycięstwa.
Niezdecydowanie Napoleona
Niemniej szanse wojsk francuskich nadal wyglądały całkiem obiecująco, przynajmniej w perspektywie kilku następnych dni. Zważywszy na siłę swoich rezerw, Napoleon mógł albo dokończyć pogrom Prusaków, albo zwrócić się ku Wellingtonowi, którego siły były rozciągnięte między Brukselą i Quatre Bras. W kolejnych dwunastu godzinach Napoleon okazywał jednak nietypowe dla niego niezdecydowanie – nie zorganizował pościgu i następnego ranka stracił kontakt z Prusakami.
Nie był już tak zdyscyplinowany jak kiedyś. Teraz sypiał do późna, marnując cenne godziny poranne. W rezultacie dopiero w południe 17 czerwca nakazał Grouchy’emu podjąć pościg za Prusakami siłami 33 tysięcy ludzi. Jednocześnie całkowicie zignorował Neya, który nie otrzymał od niego nowych instrukcji, aby wznowić ataki i związać walką Wellingtona, choć ten mógł wtedy bez trudu zostać pokonany.
Reklama
Kiedy cesarz w końcu dołączył do Neya pod Quatre Bras, armia brytyjska wraz ze swymi sojusznikami zdążyła już oderwać się od Francuzów. Wellington wycofał się w kierunku wsi Mont -Saint -Jean i Waterloo, gdzie postanowił stanąć do walki, otrzymawszy od Blüchera zapewnienie, że co najmniej jeden korpus pruski przyjdzie mu z pomocą. Napoleon ruszył za uchodzącymi Brytyjczykami, ale pościg nie był zbyt energiczny. Obfite deszcze w nocy z 17 na 18 czerwca spowalniały marsz.
Bonaparte zlekceważył przeciwnika
18 czerwca 1815 roku blisko 140 tysięcy ludzi wyległo na pola między sennymi belgijskimi wsiami Mont-Saint-Jean, Belle Alliance, Hougoumont, Placenoit i Waterloo. Stawką tej konfrontacji miała być przyszłość Cesarstwa Francuskiego, jeśli nie całego kontynentu. Osobliwością owej bitwy było to, że w jej początkowej fazie dziesiątki tysięcy ludzi stłoczyły się na powierzchni niecałych ośmiu kilometrów kwadratowych. Front miał szerokość niespełna trzech kilometrów, w porównaniu z prawie dziesięcioma pod Austerlitz i Borodino.
Wellington, który doskonale dowodził w defensywie, wybrał swoją ulubioną pozycję: na wzniesieniu, którego przeciwstok zapewniał jego piechocie osłonę przed ogniem nieprzyjacielskiej artylerii. Bardzo starannie rozstawił przy tym wojska, przydzielając twarde dywizje brytyjskie do wzmocnienia mniej doświadczonych jednostek holendersko-belgijskich.
Napoleon z kolei nie docenił przeciwnika, ignorując rady weteranów wojny hiszpańskiej, którzy przestrzegali go przed brytyjskim dowódcą i siłą ognia jego piechoty. Na te przestrogi cesarz odparł lekceważąco, że „Wellington to kiepski generał, Anglicy są kiepskimi żołnierzami, a ta sprawa nie jest poważniejsza od zjedzenia śniadania”. Zamiast próbować obejść flankę wroga – jak pod Borodino – wybrał frontalny szturm, by przełamać szyk sprzymierzonych.
Reklama
Z powodu ulewnych deszczów ziemia była jednak zbyt grząska, co utrudniało ruchy wojsk i skuteczne bombardowanie artyleryjskie. Napoleon opóźniał więc atak francuski aż do wpół do jedenastej, nawet gdy nadeszły wiadomości o pojawieniu się na jego prawej flance Prusaków. Wcześniej cesarz lekceważył ich, sądząc, że nie są w stanie zrobić niczego przez co najmniej jeden dzień.
Napoleon nie zabłysnął
Liczył również na to, że Grouchy zdoła wykonać powierzone mu zadanie i uniemożliwić Blücherowi dotarcie na pole bitwy. Wiele atramentu wylano, obwiniając Grouchy’ego o to, że nie pomaszerował „w stronę huku armat”, a sam Napoleon pozostawił wzgardliwą ocenę postawy marszałka. Skutki braku inicjatywy Grouchy’ego, który rekompensował to niewolniczym trzymaniem się rozkazów, gdy bardziej odpowiednia byłaby improwizacja, zostały jednak spotęgowane błędami i nieprecyzyjnymi rozkazami samego Napoleona.
Po południu Francuzi przeszli do natarcia, przypuszczając kilka szturmów, żeby przełamać front przeciwnika. Brytyjczycy oraz ich holenderscy, belgijscy i niemieccy sprzymierzeńcy utrzymywali jednak pozycje, odpierając ataki dzięki połączeniu żelaznej determinacji i potężnej koncentracji ognia.
Postawa Napoleona w tej bitwie nie olśniewała. Taktyczne kierowanie walką powierzył on Neyowi, ten zaś błędnie odczytał ruchy wroga i przeprowadził imponującą, ale całkowicie niepraktyczną szarżę kawalerii przeciwko piechocie brytyjskiej, która sformowała czworoboki i odparła atak.
Reklama
Równie nieefektywnie Napoleon kierował walką pod Hougoumont, gdzie pierwotnie zamierzał przeprowadzić tylko atak pomocniczy, aby ściągnąć tam odwody przeciwnika, lecz ostatecznie użył na tym odcinku ponad trzydziestu batalionów (blisko 14 tysięcy ludzi), które usiłowały przebić się przez brytyjską obronę. Mimo to późnym popołudniem Wellington był w trudnym położeniu, gdyż zdobycie przez Francuzów La Haye Sainte zagroziło przerwaniem centrum szyku sprzymierzonych.
„Gwardia się cofa!”
I właśnie w tym kluczowym momencie na pole bitwy zaczęli napływać Prusacy. Pozostawiwszy jeden korpus pod Wavre, by związać walką Grouchy’ego, Blücher poprowadził resztę swojej armii – w sumie około 50 tysięcy ludzi – na pomoc Wellingtonowi. Przybycie Prusaków wzmocniło morale wyczerpanych Brytyjczyków i ich sprzymierzeńców, jednocześnie zmuszając Napoleona do użycia rezerw, które w przeciwnym razie mógłby pchnąć do ataku na centrum Wellingtona.
W ostatniej, rozpaczliwej próbie przechylenia szali zwycięstwa na swoją stronę Napoleon posłał do ataku na broniony przez Brytyjczyków grzbiet elitarną Gwardię Cesarską, lecz nawet ci owiani sławą weterani nie byli w stanie przełamać obrony Wellingtona, gdy powitał ich grad kul i kartaczy. Gwardia zachwiała się i cofnęła, a przez szeregi armii francuskiej przebiegł okrzyk, jakiego nie słyszano na polach bitew w ciągu poprzednich piętnastu lat: La Garde recule! („Gwardia się cofa!”).
Dla Francuzów wszystko już było stracone: wybuchła panika i tysiące żołnierzy Napoleona zaczęły uciekać z pierwszej linii. Do zmroku obie strony utraciły blisko 65 tysięcy poległych, rannych i zaginionych. Dwie trzecie z tej liczby stanowili Francuzi.
Reklama
Waterloo było całkowitą klęską Francuzów, zarówno na szczeblu taktycznym, jak i operacyjnym. Na tym pierwszym Napoleon przekazał w gruncie rzeczy dowodzenie swoim podwładnym, zwłaszcza marszałkowi Neyowi, który nie mógł zdziałać nic więcej poza przypuszczeniem frontalnych ataków. Na drugim niepowodzenie zostało – w zależności od punktu widzenia – spowodowane lub spotęgowane poczynaniami Grouchy’ego po bitwie pod Ligny.
Nawet wygrana Napoleona niewiele by zmieniła
Pod tym względem Waterloo słusznie sławione jest jako kres przewagi francuskiej w Europie, ale niezależnie od tego, jak bardzo może to urazić brytyjską dumę narodową, należy stwierdzić, że to nie ta bitwa zdecydowała o losach stulecia. Przyszłość Europy została przesądzona już na pofałdowanych wzgórzach pod Lipskiem, a przypieczętowana między balami i zabawami w Wiedniu.
I chociaż może to zabrzmieć jak rodzaj determinizmu historycznego, faktem jest, że na poziomie strategicznym Napoleon przegrał tę wojnę, zanim jeszcze w ogóle padł pierwszy strzał. Trudno bowiem wyobrazić sobie jakikolwiek obrót wydarzeń, w którym mocarstwa sprzymierzone pogodziłyby się z jego władzą we Francji.
Austria, jedyne mocarstwo, o którego względy cesarz Francuzów miałby szansę zabiegać, była zdeterminowana doprowadzić do jego upadku. Już 9 kwietnia 1815 roku Metternich stwierdził: „Mocarstwa nie chcą Napoleona Bonapartego. Będą prowadzić wojnę przeciwko niemu do ostatka”.
Reklama
W czerwcu 1815 roku koalicja zawiązana przeciwko Francji obejmowała już Wielką Brytanię, Rosję, Austrię, Prusy, Holandię, Hanower, Portugalię, Królestwo Sardynii, Królestwo Obojga Sycylii, Szwecję, Hiszpanię, Konfederację Szwajcarską oraz księstwa Nassau, Brunszwiku i Toskanii. Nie była to koalicja, którą Napoleon mógłby pobić w bitwie.
Nawet gdyby początek tamtej kampanii okazał się dla niego zwycięski, cesarz nie był w stanie zmienić twardych faktów, w tym determinacji mocarstw, aby go pokonać. Jeśli nie pod Waterloo, to poniósłby klęskę pod jakąś inną wioską w Nadrenii lub północno-wschodniej Francji. Napoleon powinien zostać na Elbie.
Druga abdykacja
Oznaczałoby to znacznie mniej dramatyczny koniec jego niezwykłego życia, a Francja lepiej by na tym wyszła. Nie sposób nie współczuć francuskim weteranom, którzy po zakończeniu wojny jednym tchem opowiadali „historie o jego geniuszu i pomstowali na jego rządy. Jego oficerowie przeklinali go jako cesarza i wielbili [jako generała] w polu. […] Wszędzie mówiono o Napoleonie bon general, mais mauvais souverain [dobry generał, ale zły władca]”.
Mimo katastrofy pod Waterloo Napoleon nie stracił do końca woli walki. Wróciwszy 21 czerwca do Paryża, wierzył, że „nie wszystko jest stracone”, i rozważał zmobilizowanie kolejnej 300-tysięcznej armii w celu kontynuowania wojny. Chociaż mógł mieć pretensje do Grouchy’ego, z zadowoleniem przyjął wieść o pomyślnym odwrocie marszałka spod Wavre, co uchroniło go przed utratą blisko 30 tysięcy żołnierzy.
Reklama
Współpracownicy Napoleona wzywali go nawet do przejęcia pełni władzy i ogłoszenia się dyktatorem. Niezależnie jednak od tego, jakie plany mógł wtedy snuć, zostały one pokrzyżowane przez tych, którzy w pełni zrozumieli, że wojna jest przegrana i że należy podjąć natychmiastowe działania, aby złagodzić skutki klęski.
Minister policji Joseph Fouché okazał się kluczowym liderem zakulisowych intryg, które doprowadziły do utworzenia specjalnego komitetu. Zażądał on od Napoleona ustąpienia z tronu i powołania rządu tymczasowego, który przejąłby władzę w kraju. Żądania te poparły obie izby ustawodawcze.
22 czerwca Napoleon ponownie abdykował na rzecz swego syna, czteroletniego Napoleona II, króla Rzymu. Fouché, który stał się „faktycznym regentem i centralnym punktem wszystkich intryg”, jak to określił jeden z ówcześnie żyjących, nalegał na restaurację dynastii burbońskiej.
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Aleksandra Mikaberidze’a pt. Wojny napoleońskie. Historia globalna. Tom 2. Jej polska edycja ukazała się w 2023 roku nakładem Domu Wydawniczego Rebis. Przekład: Tomasz Fiedorek.