Kieszonkowcy, zwani doliniarzami byli prawdziwą zmorą przedwojennej Warszawy. Boleśnie przekonał się o tym sanacyjny minister spraw wewnętrznych generał Felicjan Sławoj Składkowski. W biały dzień, na pogrzebie kolegi zwinięto mu portfel. I to pod nosem setek mundurowych.
Całą historię opisał sam poszkodowany w wydanych pod koniec lat 50. minionego stulecia Kwiatuszkach administracyjnych. Przytacza ją również w swojej nowej książce Kasiarze, doliniarze i zwykłe rzezimieszki. Przestępczy półświatek II RP Iwona Kienzler.
Reklama
Pogrzeb, najlepsza okazja dla doliniarza
Do zdarzenia doszło 5 kwietnia 1935 roku w trakcie uroczystości pogrzebowych wiceministra spraw wojskowych generała Daniela Konarzewskiego. Wzięły w nim udział tłumy sanacyjnych notabli oraz zwykłych warszawiaków. Była to wprost idealna okazja do „pracy” dla doliniarzy, którzy jak podkreśla Iwona Kienzler:
(…) dosłownie uwielbiali wszelkiego rodzaju pogrzeby czy uroczystości państwowe. Mogli wtedy do woli buszować pośród zgromadzonych tłumnie ludzi. Doskonale zdawali sobie sprawę, że nawet jeżeli zostaną złapani, trudno będzie im udowodnić przestępstwo, gdyż szybko i łatwo pozbywali się skradzionej gotówki czy przedmiotów, korzystając z pomocy współpracowników.
Działali bowiem zazwyczaj w większej grupie, zwanej rakietą, której członkowie przekazywali sobie wzajemnie skradziony wcześniej łup. Dzięki temu kieszonkowiec nie musiał obawiać się rewizji i czuł się bezkarny.
Minister bez portfela
Jeden z rzezimieszków tego dnia obrał sobie na cel samego Składkowskiego, który piastował stanowisko ministra spraw wewnętrznych.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Więzienia w II RP na zdjęciach. W jakich warunkach naprawdę przetrzymywano polskich przestępców?Tak po latach sanacyjny polityk relacjonował tamte wydarzenia:
Ładny kawał — minister spraw wewnętrznych okradziony na oczach komisarza rządu oraz policji mundurowej i tajnej w sercu Warszawy! Robi się zamieszanie i normalna praca ministerstwa ulega gwałtownemu zakłóceniu.
Ja z przełożonego staję się nagle poszkodowanym! Zjawiają się naczelnicy wydziałów bezpieczeństwa ministerstwa i komisariatu rządu i szczegółowo, rzeczowo, fachowo przepytują mnie, patrząc na mnie jakby z wyrzutem, że narobiłem im takiego wstydu.
Reklama
Rzecz jasna w portfelu poza niewielką – jak twierdził Składkowski – sumą pieniędzy znajdowały się również wszystkie dokumenty ministra. Ich utrata była poważnym problemem. Co więcej, cała sprawa miała wymiar wizerunkowy.
Gdyby na ulicach się rozeszło, że człowiek odpowiadający za bezpieczeństwo obywateli nie potrafi upilnować własnej kieszeni, wstyd byłby „oczywisty, jasny i prosty jak świeca” – jak to ujął sam poszkodowany.
„Tata Tasiemka” na ratunek
W zaistniałej sytuacji na nogi postawiono niemal wszystkich mundurowych w stolicy. Ich wysiłki jednak nie przynosiły żadnych wymiernych efektów. Nikt nie chciał puścić farby na temat skradzionego portfela.
W tej sytuacji postanowiono zwrócił się o pomoc do trzęsącego warszawskim półświatkiem Łukasza „Taty Tasiemki” Siemiątkowskiego (więcej na jego temat przeczytacie w tym artykule). Ten wezwany na komisariat i wypytywany czy wie coś o sprawie, miał odpowiedzieć:
Słyszałem, słyszałem, takie nieszczęście, kto nie słyszał, cała Warszawa aż się trzęsie. Polskiego ministra portfela pozbawiać i to przed kościołem. To potośmy żandarmów carskich strzelali, żeby teraz jakiś łobuz, frajer głupi, władzę rabował w naszej stolicy?
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Upewniam pana komisarza, że to nikt z naszych fachowców. Któż by był taki głupi, żeby dla marnych pieniędzy wszystkim się narazić? Wiem, że panu bardzo przykro, ale czy mnie też przyjemnie tu do pana komisarza być zaproszonym?! Jeszcze kapusia z człowieka zrobią i uczciwego obywatela szpiclem ogłoszą.
Jednocześnie solennie zapewnił, że mimo niedogodności jakie go właśnie spotkały zawsze jest gotów „bezinteresownie pomóc władzy, a jeszcze w takiej sprawie!”.
„Panie miniszcze tsza lepi pilnować złodziejów”
Jeżeli wierzyć Składkowskiemu (pojawiają się bowiem głosy, że całą tę historię zmyślił) już następnego dnia listonosz doręczył mu przesyłkę, w której znajdował się portfel zawierający prywatne zdjęcia oraz dokumenty. Zniknęły tylko pieniądze.
Zamiast nich minister musiał zadowolić się karteczkę, na której ktoś nagryzmolił dużymi literami napis „PANIE MINISZCZE TSZA LEPI PILNOWAĆ ZŁODZIEJÓW”. Jakże słuszną poradę Składkowski miał parafować i przekazać „do wykonania naczelnikowi wydziału bezpieczeństwa, jako tam «przynależną»”.
Reklama
Czym zajmowali się klawiszowcy, doliniarze, lipkarze? Kto był najsłynniejszym kasiarzem II RP? Czy Tata Tasiemka to polski Al Capone? Tego wszystkiego dowiecie się z nowej książki Iwony Kienzler pod tytułem Kasiarze, doliniarze i zwykłe rzezimieszki. Przestępczy półświatek II RP.
Źródło:
Iwona Kienzler, Kasiarze, doliniarze i zwykłe rzezimieszki. Przestępczy półświatek II RP, Wydawnictwo Lira 2019.
Kup z rabatem na empik.com
Ilustracja tytułowa: Składkowski (w kółku) na pogrzebie Daniela Konarzewskiego