Od 1919 do 1939 roku w Polsce powstały 292 długometrażowe filmy fabularne, które były dziełem aż 144 firm. Żadna wytwórnia filmowa nad Wisłą nie przetrwała jednak całego okresu międzywojnia.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości sztuka filmowa trafiła 7 lutego 1919 roku pod auspicje Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, którym kierował wówczas przyszły prezydent Stanisław Wojciechowski.
Reklama
W odrodzonej Rzeczpospolitej było blisko 700 kin i ta liczba nadal rosła. W 1929 roku doliczono się łącznie 727 kinematografów. Dane za 1937 rok, zawarte w Małym roczniku statystycznym, mówią już o 769 kinach a za 1938 – o 807.
Film w służbie państwowej propagandy
Dziesiąta muza została rychło zaprzęgnięta do patriotycznej agitacji. Jednym z przykładów jej wykorzystania był nakręcony w 1921 roku, na zlecenie Wydziału Propagandy Ministerstwa Spraw Wojskowych, Cud nad Wisłą.
W kolejnych latach sięgano po klasyki polskiej literatury, albo tworzono scenariusze skrojone w odpowiednim tonie, w których jeden dzielny żołnierz był w stanie pokonać cały wrogi oddział, ratując Polskę i dziewczynę.
Potencjał kina rozumiało doskonale wojsko, wykorzystujące aparaty kinematograficzne w pracy oświatowej i ideologicznej. W 1933 roku na wyposażeniu armii było 166 kinematografów. U schyłku dekady – już 300.
Reklama
Jedna wytwórnia, jeden film
Edward Zajiček, historyk rodzimej kinematografii, pisze, że od 1919 do 1939 roku w Polsce powstały 292 długometrażowe filmy fabularne, które były dziełem aż 144 firm.
Żadna wytwórnia nie przetrwała całego okresu międzywojnia. Przeszło 90 firm produkcyjnych dokonało swojego żywota po wypuszczeniu tylko jednego filmu.
Najlepszy inwestor
Tworzenie długich metraży było przedsięwzięciem ryzykownym, a wytrawni producenci, znający prawidła branży, jak diabeł święconej wody wystrzegali się inwestowania w projekty własnych pieniędzy.
Najczęściej środki zbierano od wszechwładnych “kiniarzy”, jak przed wojną nazywano właścicieli kin, którzy decydowali o tym, jakie produkcje będą pokazywane w należących do nich placówkach.
Reklama
Byli gotowi zapłacić od kilku do nawet kilkudziesięciu tysięcy ówczesnych złotych za pierwszeństwo pokazania obrazu w konkretnym mieście i za to, by w produkcji pojawił się konkretny aktor lub aktorka, których uwielbiali stali goście danego przybytku.
Studio w pośpiechu, plener zbyt drogi
Produkcje realizowano najczęściej w wynajętym studiu filmowym, które dostępne było na kilka, kilkanaście dni. Zdjęcia w plenerze były koszmarnie drogie, a przez to też niezwykle rzadkie. Jeżeli film wymagał na przykład zachodu słońca czy sceny nad jeziorem lub morzem, kadry kupowało się od montażystów innych produkcji, którzy przezornie zachowywali ścinki, jakie nie znalazły się w ostatecznej wersji.
Terminarz typowego studia filmowego zawsze pękał w szwach, a ekipy ustawiały się w kolejkach do filmowania i obróbki materiału. Pracowano na pełnych obrotach, czasami kręcąc bez przerwy przez wiele godzin. Trzeba było przy tym mocno zwracać uwagę, by w kadrze nie znalazły się niepowołane osoby lub przedmioty.
O tak zwanych dokrętkach, czyli dogrywaniu brakujących scen po czasie, zwykle nie było mowy, bo studio zajmował już kto inny. Aby zaspokajać gusta żądnej coraz to nowych premier publiczności, filmy powstawały w szaleńczym tempie. Zdarzało się, że od rozpoczęcia zdjęć do daty premiery mijało zaledwie kilka tygodni.
57 milionów biletów
Na tysiąc mieszkańców przypadało w Polsce średnio ponad 30 foteli kinowych. Zgodnie z danymi Głównego Urzędu Statystycznego w 1934 roku sprzedano 39,45 mln biletów. W 1938 – już 57,16 mln.
W miastach powyżej 100 000 mieszkańców u schyłku epoki działało 27% polskich kin, były to jednak placówki z największą liczbą foteli (w jednym kinie były średnio aż 533 miejsca). Efekt był taki, że w największych metropoliach sprzedawano niemal 76% wszystkich biletów w kraju. W samej tylko Warszawie – 26%.
Reklama
Polskie kino bardziej się opłaca
Najlepiej przemysł filmowy zarabiał na produkcjach rodzimych. Jak podaje Edward Zajiček, z każdej wydanej w kinie złotówki podatki i opłaty publiczne pochłaniały średnio 53 grosze w przypadku filmu zagranicznego i tylko 19 groszy w przypadku tytułu polskiego.
Dystrybutor filmu zagranicznego pobierał około 30% wpływów. Wyświetlając obraz rodzimy trzeba było zapłacić producentowi, który brał średnio 37%.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
W ostatecznym rozrachunku kino zarabiało przeszło dwa razy więcej wyświetlając obrazy nakręcone nad Wisłą i zapewne kiniarze chętnie wypełniliby afisz tylko nimi. Polski przemysł filmowy nie nadążał jednak z produkcją i tylko około 8% repertuaru stanowiły obrazy przygotowane w II Rzeczpospolitej.
****
Powyższy tekst przygotowałam na potrzeby książki Przedwojenna Polska w liczbach (Bellona 2020). To wspólna publikacja autorstwa członków zespołu portalu WielkaHISTORIA.pl, ukazująca jak naprawdę wyglądało życie w II RP.