Austriaccy urzędnicy postanowili zdusić polskie powstanie polskimi rękami. Rozpuścili wśród włościan plotkę, że panowie szykują się do pogromu swoich poddanych. Wieloletnia nienawiść wsi do dworu mogła wreszcie znaleźć ujście.
Klęska powstania listopadowego nie oznaczała, że Polacy zrezygnowali z walki o odzyskanie niepodległego państwa. Przebywający na Zachodzie emigranci związani z Towarzystwem Demokratycznym Polskim snuli w latach 40. XIX wieku plany kolejnej insurekcji.
Reklama
Przygotowania to powstania
Ich emisariusze docierali w kraju do patriotycznej inteligencji, mieszczan, szlachty i ziemian, budując struktury konspiracyjne, mające uaktywnić się podczas przyszłego powstania. Zaplanowano, że wystąpienie zacznie się jednocześnie w Galicji i zaborze pruskim, a po ich opanowaniu siły insurekcyjne uderzą na Królestwo Polskie.
Natchnieni romantycznymi ideami spiskowcy przewidywali, że tym razem zryw będzie mieć charakter ogólnonarodowy, a do walki uda się włączyć chłopów, bo tylko z ich udziałem można było myśleć o pokonaniu zaborczych armii. Dlatego kierownictwo powstania miało szybko ogłosić zniesienie pańszczyzny i nadanie chłopom ziemi – dwa postulaty najbardziej atrakcyjne dla ludności wieśniaczej.
Wybuch insurekcji wyznaczono na noc z 21 na 22 lutego 1846 roku, na siedzibę przyszłego Rządu Narodowego wybrano Kraków. Nic jednak nie poszło po myśli organizatorów akcji.
Najpierw Prusacy i Austriacy dokonali wielu aresztowań spiskowców w Wielkopolsce i Galicji. Potem fatalnie popsuła się pogoda: po styczniowej odwilży nastały silny mróz i zawieje śnieżne. Wreszcie w noc powstania okazało się, że do walki przystąpiły w Galicji tylko nieliczne i słabo uzbrojone oddziały.
Choroba nie zwalnia z pańszczyzny
Habsburskie władze dzięki inwigilacji spiskowców od dawna wiedziały o szykowanym powstaniu. Galicyjscy urzędnicy postanowili wykorzystać przeciw niemu polskich chłopów. Między włościanami a szlachtą od stuleci jątrzył się przecież konflikt spowodowany nieludzkim wyzyskiem pańszczyźnianym stosowanym przez dwory.
W typowym majątku chłopi musieli pracować „na pańskim” od kwietnia do końca września przez 12 godzin dziennie, a od października do końca marca przez osiem godzin. W czasie żniw czas pracy można było wydłużyć, a choroba nie zwalniała od obowiązku pańszczyzny.
Reklama
Dochodziły do tego rozmaite inne ciężary: czynsz, daniny w naturze, dziesięcina dla Kościoła. Wsie spierały się z dziedzicami o pastwiska, lasy i grunty orne. W tych sporach administracja austriacka zwykle stawała po stronie włościan, pokazując im, że państwo bierze chłopa pod opiekę, a gnębi go polski szlachcic.
Austriacy napuszczają chłopów na szlachtę
Korzystając z takiego właśnie nastawienia wsi galicyjska administracja austriacka już od początku 1846 roku zaczęła rozpuszczać pogłoski, że właściciele szykują się do pogromu swoich poddanych. Gdy więc chłopi dostrzegli, że w dworach rzeczywiście coś się dzieje i że w kierunku miast ruszają uzbrojone grupki szlachty i oficjalistów, uznali że szykuje się pogrom.
18 lutego 1846 roku do Tarnowa dotarli okoliczni włościanie z wieścią, że panowie „idą na Tarnów”. Miejscowy starosta Joseph Breinl nagrodził ich pieniędzmi, następnie zaś rozesłał po wsiach gońców z zarządzeniem, by gromady chłopskie nie przyłączały się do buntowników, tylko chwytały ich i odstawiały do Tarnowa.
I rzeczywiście: od 19 lutego włościanie zaczęli zbierać się w gromady i napadać na oddziały powstańcze. Bojowników rozbrajano, bito lub zabijano, a następnie odprowadzano do siedziby cyrkułu tarnowskiego.
Reklama
Do miasta zajeżdżały wozy, na których leżały pokrwawione i pokaleczone ciała powstańców. Za pojazdami ciągnął się ślad posoki. A zodowolony starosta Breinl wypłacił chłopom w charakterze nagrody kolejne pieniądze.
Sroga zemsta
Tak zachęcany chłopski ruch rozszerzał się na kolejne cyrkuły: bocheński, jasielski, sądecki, wielicki. Uzbrojone w siekiery, kosy, widły i cepy gromady pijanych włościan rozbijały oddziały powstańcze, a gdy tych zabrakło zaczęły napadać na dwory.
Wiekowa nienawiść wobec właścicieli, poczucie krzywdy i niesprawiedliwości, podsycane jeszcze przez austriackich urzędników znalazły wreszcie ujście. Chłopska zemsta okazała się sroga.
W okrutny sposób zabijano dziedziców i ich rodziny, ekonomów, pisarzy, oficjalistów, a nawet księży, bo wystąpienie – ku zaskoczeniu wielu – miało także silnie antyreligijny charakter. Każdy kto chodził w surducie i nosił się na czarno był zagrożony.
Reklama
Wnętrzności z niego wygnietli
Śmierć zadawano siekierami, kosami, widłami i drągami, wcześniej bijąc i maltretując ofiary. Jak pisał Stefan Dembiński w pracy Rok 1846 w Dobrej w sądeckim pracownika kancelarii miejscowych dóbr Eliasza Tarasiewicza chłopi:
(…) na pole wyprowadzili, po twarzy bili, w powrozy od chomąt na ten cel ze stajni przyniesione wiązali, potem w kajdany okuli, do aresztu wprowadzili, do tapczana przykuli, […] czapkę przed sobą zdejmować na drodze i klękać rozkazywali i drągami bili tak, że niejaki Józef Palki, gospodarz ze wsi Włostawki, ugodziwszy nieszczęśliwego drągiem w głowę z wierzchu, całą skórę z tylnej części głowy zdarł, poczem krwią zbroczony, bez zmysłów na ziemię upadł.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Nie był to koniec cierpień Tarasiewicza, który ranny udał się do Limanowej po pomoc lekarską. Po drodze wpadł w ręce innej gromady chłopów:
W bok przebodziony, na drogę ku Bochni z wozem prowadzony był, gdy kilku zbójców na nim siedziało, tak że wnętrzności z niego wygnietli, bijąc wciąż i mordując. Między Wiśniczem a Bochnią domordowali go, wioząc swą ofiarę do cyrkułu.
Rauben, czyli rabować
W Chojniku koło Tarnowa domu bronił Aleksander Dembiński. Krzepki weteran powstania listopadowego:
(…) oswojony z bronią, odpierał dłuższy czas tłoczące się ku wejściu chłopstwo, i nie mogli się doń zbliżyć z przodu. Legł dopiero wówczas, gdy jeden z chłopów zaszedłszy z tyłu, nadział go na żelazne widły. Powstał krzyk radości, rzucono się na nieszczęśliwego, dobijając go cepami i kołami, niszcząc do niepoznania rysy twarzy.
Reklama
Ruch sami chłopi nazwali rabacją od niemieckiego rauben, czyli grabić, plądrować. Napadnięte dwory były demolowane: meble rąbano, książki wyrzucano w błoto lub palono, obrazy i ceramikę niszczono, jedzenie kradziono, a budynki puszczano z dymem. Tak napaść na rodzinny dwór w Dołędze koło Tarnowa opisała 17-letnia Marianna Pikuzińska:
Wyskoczyłyśmy wszystkie z łóżek, ledwie narzuciwszy cokolwiek na siebie, już nasze okna się trzęsą i rozlegają głosy: „Otwieraj, otwieraj!” Ledwie mama zaświeciła świecę, już drzwi siłą wyparte otworzyły się i jak wzburzona fala, gdy zrobi przerwę, cała masa ludu wpada do pokoju i wywijając pałkami, cepami, kosami, woła: „Gdzie broń? Gdzie Polacy? Będziemy rewidować”.
Jak szaleni latają po pokojach, jeden drugiego popycha, bo ledwie pomieścić się mogą. Każdy woła o świecę. Otwierają szafy, komody, wyrywają widłami posadzkę i zabierają wszystko, co który może. A my struchlałe tulimy się do siebie; dzieci pobudzone płaczą.
5 zł reńskich za żywego, 10 za martwego
Ranną i zabitą szlachtę nadal zwożono do siedzib cyrkułów, gdzie starostowie – przodowali w tym starosta tarnowski Joseph Breinl i bocheński Carl Berndt – wypłacali za dostarczonych żywcem 5 zł reńskich, a za martwych – 10. Zdarzało się, że gdy chłopi dowiadywali się o tych cenach, już na miejscu zabijali przywiezionych więźniów.
Reklama
Z kolei XIX-wieczny historyk Stanisław Schnür-Pepłowski pisał, że w Tarnowie płacono za trupa szlachcica pierwszego dnia rzezi 20 zł reńskich, drugiego dnia 10 złr, a trzeciego – 5 złr. Gdy później zaprzestano płacenia, chłopi porzucali zwłoki pomordowanych w przydrożnych rowach.
26 lutego do Gdowa dotarł z odległego o 30 kilometrów Krakowa oddział powstańczy pod dowództwem Walerego Rottermunda. Powstańcy zatrzymali się w karczmie przy rynku i nie wystawili wart. W tym czasie od strony Bochni nadciągnęło wojsko austriackie płk. Ludwika Benedecka oraz chłopi z okolicznych wsi.
W bitwie, do jakiej doszło, insurgenci zostali szybko rozbici, a rannych i jeńców wymordowali włościanie. 50 powstańców, którzy bronili się pod murem miejscowego cmentarza i tam złożyli broń, zabito „z okrucieństwem opisać się nie dającym”.
Siekierą po palcach
Chłopski ruch wyłonił przywódcę. Został nim niejaki Jakub Szela ze wsi Smarzowa pod Dębicą. Już wcześniej zasłynął jako lider wiejskiej społeczności w wieloletnich sporach sądowych z miejscowymi dziedzicami Boguszami. W 1806 roku, by uniknąć powrotu do służby wojskowej, sam odciął sobie siekierą dwa palce u lewej dłoni.
W lutym 1846 stanął na czele gromady, która zamordowała Boguszów i ograbiła ich dwór. Potem podporządkował sobie chłopów z sąsiednich wsi i zaczął kierować ruchawką na okolicznym terenie. Wystawiał przepustki, rozdawał pańskie zboże, ustanawiał pilnujące porządku warty. Kazał też opieczętować składy wódki i zabronił wycinania lasów.
Z czasem poczuł się coraz pewniej i zaczął występować wobec władz austriackich jako przywódca całego chłopstwa, odmawiając powrotu do odrabiania pańszczyzny. Szelę zaproszono na rozmowy do Tarnowa, gdzie obiecał, że chłopi wprawdzie wykonają wiosenne zasiewy, ale na pańskim pracować nie będą. Wobec tego Austriacy przystąpili do pacyfikowania ruchu, który zaczął wymykać się spod kontroli.
Do wsi wkraczały oddziały wojska, które rozbijały bandy, a chłostą i innymi karami przywracały posłuszeństwo. Szczególnie opornych wieszano. Szelę raz jeszcze wezwano do Tarnowa, gdzie 20 kwietnia został aresztowany. Przesiedlono go na Bukowinę, przydzielając gospodarstwo we wsi Glit. Mieszkał tam do końca życia, podobno otoczony niechęcią sąsiadów.
Krwawy bilans rabacji galicyjskiej
Oblicza się, że w rabacji zniszczono około 500 dworów, a liczbę ofiar szacuje się szeroko od tysiąca nawet do trzech tysięcy osób (kilka razy więcej zostało rannych). Największe rozmiary chłopskie wystąpienia przybrały w Tarnowskiem, gdzie zniszczono ok. 90% dworów, oraz w cyrkułach jasielskim, bocheńskim, sądeckim i wielickim. Bunt i rzeź na długo zaciążyły na relacjach między wsią i dworem, głęboko też zapadły w pamięć polskiego społeczeństwa.
Inspiracja
Inspiracją do opublikowania tego artykułu stała się książka Małgorzaty Fabianowskiej i Małgorzaty Nesteruk pt. Zagmatwane zabory. To kolejny tom, przeznaczonej dla młodzieży serii „Horrrendalna Historia Polski”.
Jej Autorki ściągają z piedestału bohaterów i pokazują ludzką twarz historii. Ich opowieści pełne ciekawostek, mało znanych faktów i anegdot budzą zainteresowanie, skłaniają do zadawania pytań i wyciągania wniosków.
Historia bez nudy
Bibliografia
- Kieniewicz S., Ruch chłopski w Galicji w 1846 roku, Wrocław 1951.
- Dembiński S., Rok 1846. Kronika dworów szlacheckich zebrana na pięćdziesięcioletnią rocznicę smutnych wypadków lutego, Jasło 1896.
- Schnür-Pepłowski S., Z przeszłości Galicyi (1772–1862). Lwów 1895.
- Szubert T., Jak(ó)b Szela (14) 15 lipca 1787 – 21 kwietnia 1860, Warszawa 2014.
- Rabacja na Powiślu. Dziennik Marianny Pikuzińskiej i relacje chłopskie o krwawych wydarzeniach 1846 r., Tarnów 2006.
3 komentarze