Relacja z transportu do Auschwitz-Birkenau. „Tatko, dokąd nas wiozą?”

Strona główna » II wojna światowa » Relacja z transportu do Auschwitz-Birkenau. „Tatko, dokąd nas wiozą?”

Eva Schloss, żydowska nastolatka ukrywająca się podczas wojny w Amsterdamie, wpadła w łapy Gestapo 11 maja 1944 roku. Już tydzień później wysłano ją w koszmarną drogę do najgorszego miejsca na ziemi: obozu Auschwitz-Birkenau. Oto jej wspomnienia z nieludzkiego transportu.

Ludzie [przebywający w obozie przejściowym] imali się różnych sposobów, żeby nie znaleźć się na liście transportowej. Niektórzy upatrywali swojej nietykalności w posiadanych kwalifikacjach i w związanych z nimi pełnionych w obozie funkcjach, ale dla większości ostatnią deską ratunku było uruchomienie osobistych znajomości, które mogły ochronić zainteresowaną osobę i jej rodzinę.


Reklama


Tatko już zdołał rozpoznać pewnych Żydów, z którymi utrzymywał znajomości przed wojną; jednym z nich był George Hirsch, który pracował w głównym obozowym biurze zarządu. Tatko oznajmił nam: „jeśli zdołam, to skontaktuję się tutaj z ludźmi, by załatwić nam wszystkim jakieś stosowne funkcje, które wywindują nas na bezpieczny pułap”.

Gdyby okoliczności dały mu więcej czasu, może by i udało mu się coś dla nas wskórać, ale tym razem szczęście nam nie dopisało. Byliśmy w obozie Westerbork dopiero od dwóch dni, a jednak to nie ochroniło nas przed najgorszą z możliwych wieści: znaleźliśmy się na liście osób, które miały opuścić to miejsce w najbliższym transporcie.

Obóz przejściowy Westerbork w północno-wschodniej Holandii na zdjęciu lotniczym.

„Pojawiła się konieczność dopełnienia listy”

W lecie 1944 roku można było nadal zaobserwować stopniową tendencję redukowania częstotliwości transportów, gdyż do tego czasu prawie wszyscy Żydzi przebywający na terenie Holandii zostali osadzeni w obozach, deportowani, bądź zamordowani.

Tak się tragicznie złożyło, że moment naszego przybycia zbiegł się w czasie z planowaną deportacją Romów i, jako że ich liczba okazała się niewystarczająca, pojawiła się konieczność dopełnienia listy transportowej.


Reklama


„Nie zapomnij ortopedycznych wkładek i bielizny”

To był piątek. Wczesnym rankiem zbudził nas głos strażniczki obozowej. Wyczytała listę nazwisk osób wyznaczonych do transportu. „…Fritzi Geiringer, Eva Geiringer…”.

Spojrzałam na mamę szeroko otwartymi oczyma. Byłam tak wstrząśnięta, że nie mogłam nawet wstać na równe nogi, a widziałam, że Mamci aż trzęsły się ręce.

Tekst stanowi fragment książki After Auschwitz – autobiografii przyrodniej siostry Anny Frank.

We wnętrzu baraku atmosfera stawała się wprost niewyobrażalnie napięta, lecz równocześnie ten stan przenicowany był poczuciem ulgi emanującym z tych, którym tym razem się udało – nam ten stan ducha był obcy.

Mamcia wzięła głęboki oddech i bardzo starała wziąć się w garść. „Teraz, Evi, żebyśmy tylko wzięły wszystko, co mamy zabrać. Nie zapomnij ortopedycznych wkładek i bielizny”. Starała się mówić normalnym tonem, ale ja czułam nutę lęku w jej głosie, a do tego robiła wszystko, żeby uniknąć mojego wzroku.


Reklama


Reszta kobiet z naszego baraku obdarowała nas na podróż dodatkowymi racjami jedzenia, dały nam koce i buty. Potem wyszłyśmy na zewnątrz, gdzie jak rzeka, bez końca, przemieszczał się tłum ludzi; byli tu mężczyźni, kobiety, osoby w podeszłym wieku kroczące ramię w ramię z dziećmi kurczowo trzymającymi się maminych spódnic.

Pilnowano, by wszyscy oni, nieustannie obijając się nawzajem o siebie, zmierzali w kierunku kolejowej bocznicy. Nagle, obok nas, jak spod ziemi, wyrośli Tatko i Heinz; trzymaliśmy się razem, by nie zgubić się i być w pociągu blisko siebie.

„Może wiozą nas do obozu pracy w Niemczech”

„Evi, trzymaj się mnie”, powiedział Tatko. „Wszystko będzie dobrze”.

„Tatko, dokąd nas wiozą?”, zapytałam, i to głosem tak drżącym i cieniutkim, że słysząc sama siebie, odniosłam wrażenie, jakbym znowu była małą dziewczynką.

„Nie wiem, może wiozą nas do obozu pracy w Niemczech. Dobra passa nazistów się skończyła, przegrywają i potrzebują siły roboczej do pracy w fabrykach”, usłyszałam głos Tatki.

Stacja kolejowa w obozie przejściowym Westerbork. Fotografia z lat 1942-1944.

Posuwaliśmy się w żółwim tempie, noga za nogą, razem z tłumem, a Tatko pouczał nas jak przetrwać w obozie koncentracyjnym. Mówił, że najważniejsze, to wykorzystać każdą chwilę odpoczynku – ile tylko się da, i nie zapominać o „nieustannym myciu rąk, żeby ustrzec się przed zarazkami i chorobą”. Ta ostatnia uwaga wywołała znaczące uśmiechy półgębkiem, które wymieniliśmy z Heinzem.

„Ale Tatko tak to mówi, jakby mieli nas po przyjeździe rozdzielić”, szepnęłam do Heinza, „przecież tego bym nie zniosła!”


Reklama


Heinz sprawiał wrażenie, jakby za chwilę miał się rozpłakać. „Tego się obawiam”, odpowiedział, po czym dodał: „Tak było z innymi rodzinami”.

„Szarpanina, nieustanne popychanie”

Kiedy znalazłam się bliżej pociągu, zauważyłam, że wielu spośród ludzi stłoczonych w bydlęcych wagonach na przedzie składu to Romowie.

Transport, w którym i my opuściliśmy Westerbork ściśnięci jak śledzie, wyruszył 19 maja 1944 roku i wiózł 699 osób w osiemnastu wagonach. W całym transporcie było 453 Żydów, z czego 41 stanowiły dzieci. Jeśli chodzi o Romów, to było ich 246, z czego połowa to były jeszcze dzieci.

Więźniowie obozu przejściowego Westerbork zmuszani do wejścia do wagonów towarowych. Fotografia z roku 1942.

Pośród szarpaniny i nieustannego popychania zostaliśmy w końcu zapakowani do jednego z wagonów, w którym już panował tłok. Przecisnęliśmy się do jednego z kątów, gdzie Tatko trzymał mnie, a Mamcia oplotła ramionami Heinza; mieliśmy też nasze bagaże, które również wciśnięto do wagonu, zaraz, jak tylko wsiedliśmy.

„Jesteśmy stłoczeni jak śledzie”

Obozowicze z naszych baraków stali wzdłuż bocznicy, gromkim głosem wykrzykując słowa, które miały nas podnieść na duchu.

Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.

Przez następną godzinę nic się nie zmieniło – wciąż staliśmy w tym samym miejscu. Później dowiedziałam się, że w wagonie było ponad stu ludzi; jednak i bez tej wiedzy nie miałam wątpliwości, że jesteśmy stłoczeni jak śledzie, bez skrawka podłogi, gdzie można by się przesunąć czy usiąść.

Spojrzałam w górę i ujrzałam dwa malutkie zakratowane okienka, niewiele poniżej dachu wagonu, a w kącie stały jakieś dwa baniaki. Nadszedł moment odjazdu – na terenie przylegającym do bocznicy zrobiło się gwarniej i ruchliwiej, bo żołnierze przystąpili do zatrzaskiwania drzwi z łoskotem.


Reklama


W naszym wagonie drzwi zostały powoli i ociężale zasunięte, a kiedy już wszystko wewnątrz spowiła ciemność, słyszałam głośny brzęk rygla. Przez niemałą chwilę i pośród telepań pociąg leniwie ruszał ze stacji, a kiedy już jechał, odnosiło się wrażenie, że właśnie rozpoczęła się nasza wyprawa na dno piekieł.

„Nie mogę oddychać!”

Przez następne trzy dni i trzy noce wytyczonym szlakiem pociąg leniwie przemierzał terytorium Europy.

Eva Schloss jako nastolatka. Fotografia ze zbiorów rodzinnych.

Wewnątrz mroki skrywały obecność nas, ludzi, stłoczonych jak zwierzęta wiezione na rzeź; jeden z dwóch baniaków służył nam za cuchnącą toaletę, w drugim znajdowała się woda do picia. Raz na dzień pociąg gwałtownie hamował, po czym wrzeszczący na całe gardło strażnicy odsuwali drzwi wagonu i wrzucali kilka kawałków chleba.

Po chwili oślepiającego blasku, który wdzierał się do wnętrza, znów powracaliśmy do rzeczywistości ukrytej w półmroku, gdzie zdani byliśmy na funkcjonowanie po omacku. Słychać było płacz, modlitwy; niektórzy ledwie trzymali się na nogach, wycieńczeni przez bezlitosny żar lata. Jedna kobieta w ciąży nie wytrzymała naporu panicznego strachu i wpadła w histerię.


Reklama


Tatko robił, co tylko mógł, abyśmy nie ulegli tej psychozie lęku, ale po kilku godzinach Heinz zaczął się skarżyć: „Nie mogę oddychać!”. W skwarze i dławiącym zaduchu słychać było jego świszczący oddech i astmatyczny kaszel.

„Spokojnie, tylko spokojnie”, powtarzał Tatko, chcąc powstrzymywać atak paniki. „Spróbujmy przecisnąć cię między ludźmi tak, żebyś mógł zaczerpnąć świeżego powietrza”.

Tekst stanowi fragment książki After Auschwitz – autobiografii przyrodniej siostry Anny Frank.

U samej góry wagonu na bocznej ścianie znajdował się prześwit; Tatkowi udało się jakoś przepchnąć Heinza przez stłoczoną masę pasażerów, żeby choć przez chwilę zaczerpnął świeżego powietrza i uspokoił się.

Mamcia była tak głęboko wstrząśnięta całą sytuacją, że jedynie przyglądała się rozwojowi wydarzeń, w całkowitym milczeniu.

„Myślisz, że to ciągle Niemcy?”

Czasami postoje trwały trochę dłużej: na kolejowej bocznicy, w jakimś bliżej nieokreślonym miejscu kontynentu, który wciąż miał pretensje do bycia forpocztą ludzkiej cywilizacji, stał sznur bydlęcych wagonów po brzegi napakowanych setkami ludzi, po których pot lał się strugami; ludzi, którym zbierało się na wymioty, ludzi wystawionych na razy słońca tak prażącego, że aż czuło się żar w trzewiach.

Niestety, nam było pisane kontynuować tę podróż, bo w końcu lokomotywa wydała świst i powoli ruszyła z miejsca, nieodwołalnie wlokąc nas w kierunku miejsca przeznaczenia.


Reklama


„Myślisz, że to ciągle Niemcy?”, spytał Heinz, kiedy podróż wlokła się w nieskończoność. Byliśmy już tak długo w drodze, że niemożliwe stawało się, abyśmy dalej znajdowali się w Niemczech. Po chwili, Tatko odpowiedział: „Sam nie wiem, Heinz”.

Chwilę potem, Heinz zwrócił się do mnie: „Evi, pamiętasz te obrazy, które malowałem, jak ukrywaliśmy się w domu pani Katee-Walda?”. „Oczywiście, że pamiętałam”.

Eva Schloss ze swoją mamą i starszym bratem Heinzem. Fotografia ze zbiorów rodzinnych.

Heinz wrócił do tematu: „Ukryłem je pod podłogą, pod deskami, zaraz obok okna na poddaszu. Na wypadek, gdybym nie wrócił, to pamiętaj, że są tam schowane”.

„Nie mów tak!”, zaoponowałam.

„Po prostu ci mówię. Mam nadzieję, że pójdziemy tam razem i znajdziemy je”, wyjaśnił Heinz.


Reklama


„Te postoje były perfidnie przemyślane”

Kiedy zbliżaliśmy się do miejsca przeznaczenia, pociąg zatrzymywał się coraz częściej; strażnicy SS raz po raz z hukiem otwierali drzwi i z wrzaskiem żądali, aby im oddawać biżuterię i zegarki. Te postoje były perfidnie przemyślane, a chodziło o to, żebyśmy wyzbyli się wszelkich wartościowych rzeczy zanim dotrzemy do celu.

Początkowo wielu pasażerów nie miało najmniejszej ochoty pozbywać się precjozów, ale wystarczyło kilka zatrzymań, żeby nikomu nie została żadna obrączka, bransoletka czy zegarek.

Rampa kolejowa w obozie Auschwitz-Birkenau. Fotografia wykonana w maju 1944 roku – tym samym miesiącu, w którym do obozu trafiła Eva Schloss.

Gdy drzwi wagonu otwarto po raz ostatni, przed naszymi oczyma zamajaczyło najgorsze ze wszystkich, najbardziej przerażających miejsc, w jakie pociąg mógł nas dowieźć – równinny teren w południowo-zachodniej Polsce, pokryty cuchnącymi mokradłami.

Tak, przybyliśmy do Auschwitz, ośrodka śmierci, wielkości małego miasta, gdzie zatrudniono wielotysięczny personel, pracujący na rzecz udoskonalania skuteczności dzieła masowej zagłady i bezwzględnej eksterminacji narodu żydowskiego.

„Nie zrobiliśmy kroku do przodu”

Żyję już długo i widziałam niejeden epokowy przełom w dziedzinie nowych technologii. W czasach mojego wczesnego dzieciństwa posiadanie samochodu należało do rzadkości, ale jeszcze zanim zdążyła mi stuknąć czterdziestka, ludzie zdołali wylądować na Księżycu.

Wynaleźliśmy lekarstwa na wiele chorób, skonstruowaliśmy broń nuklearną, złamaliśmy tajemnicę ludzkiego kodu genetycznego, serfujemy po Internecie i wdrażamy genetycznie modyfikowaną żywność. Na Zachodzie, przynajmniej większość, z nas cieszy się poziomem zamożności, o jakim pokoleniu moich dziadków nawet by się nie śniło.


Reklama


No cóż, jeśli chodzi o rozwój naszego człowieczeństwa, mimo bogactwa doświadczeń całej ludzkości, na przestrzeni tysiąca lat nie zrobiliśmy istotnego kroku do przodu.

W końcowych wpisach widniejących w Dzienniku Anne Frank, poczynionych na krótko przed pojmaniem, można znaleźć świadectwo jej niezachwianej wiary w to, że ludzie są z gruntu dobrzy – a jednak ja wciąż zadaję sobie pytanie, czy gdyby Anne miała szczęście ocaleć po swojej gehennie w Auschwitz, a potem Bergen-Belsen, to powtórzyłaby te same słowa?

Przeczytaj też relację Evy Schloss z jej aresztowania. Wpadła w łapy Gestapo dokładnie w dniu piętnastych urodzin.

Źródło

Powyższy tekst stanowi fragment książki Evy Schloss pt. After Auschwitz. Przejmujące świadectwo przetrwania przyrodniej siostry Anne FrankUkazała się ona nakładem wydawnictwa Obiektyw w 2020 roku.

Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej.

Przejmujące świadectwo przetrwania przyrodniej siostry Anne Frank

Autor
Eva Schloss
2 komentarze

 

Dołącz do dyskusji

Jeśli nie chcesz, nie musisz podawać swojego adresu email, nazwy ani adresu strony www. Możesz komentować całkowicie anonimowo.


Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.