Tak wygląda selekcja do GROM-u. Relacja weterana elitarnej jednostki

Strona główna » Historia najnowsza » Tak wygląda selekcja do GROM-u. Relacja weterana elitarnej jednostki

W selekcji do GROM-u biorą udział tylko najlepsi z najlepszych, a i tak przechodzi ją jedynie niewielki procent kandydatów. Kilkanaście lat temu ta sztuka udała się Krzysztofowi Puwalskiemu. Oto co musiał zrobić, aby dostać się do najbardziej elitarnej jednostki Wojska Polskiego.

„Puwal” był związany z siłami specjalnymi od połowy lat 90. (tutaj przeczytasz, jak wyglądała jego pierwsza selekcja). Jako żołnierz 1. Pułku Specjalnego w Lublińcu brał udział między innymi w misji w Iraku. Po powrocie do kraju w 2004 roku zgłosił chęć dołączenia do GROM-u.


Reklama


Weteran w swoich wspomnieniach zatytułowanych Operator 594 podkreśla, że sama zgoda na wzięcie udziału w pierwszym etapie selekcji była wyróżnieniem.

Bo liczy się technika

Wielu chętnych odpadało już w tym momencie, bowiem „zaproszenia wysyłane są jedynie do tych kandydatów, którzy przeszli wewnętrzną weryfikację”. Jemu się udało i jesienią 2004 roku dopuszczono go do egzaminów sprawnościowych oraz testów psychologicznych, które przeprowadzono w legionowskim Centrum Szkolenia Policji.

Zgłaszając się do GROM-u Puwal miał za sobą między innymi misję w Iraku. Zdjęcie z książki Operator 594 (materiały prasowe).

Pierwszym zadaniem czekającym na marzących o wstąpieniu w szeregi GROM-u było podciąganie na drążku. Puwalski, który już od kilku miesięcy szlifował formę, był pewien, że z łatwością sprosta wyzwaniu. Z błędu niemal natychmiast wyprowadził go instruktor:

Zacząłem się szybko i swobodnie podciągać. Byłem bardzo zaskoczony, kiedy z jego ust usłyszałem: „Trzy, trzy, trzy, trzy, cztery, cztery, pięć, pięć” i tak dalej. Po chwili zrozumiałem, że instruktor przykłada olbrzymią wagę do techniki i wyprostowanych rąk po każdym podciągnięciu, przez co nie zalicza mi kolejnych powtórzeń.

Ostatecznie komandosowi z wieloletnim stażem zaliczono jedynie 15 powtórzeń. W innych konkurencjach poszło mu już znacznie lepiej. Poza brzuszkami, spięciami na poręczach, wejściem na linę oraz biegiem na sto metrów czekało go jeszcze pływanie, nurkowanie i „skok z pięciometrowej wieży do basenu”.

„Podbite oczy, kontuzje rąk i nóg”

To wciąż nie koniec. W ramach testów sprawnościowych przewidziano bieg na trzy kilometry oraz walkę wręcz. Jak czytamy w Operatorze 594 w związku z dużą liczbą kandydatów zostali oni podzieleni na dwie grupy. „Puwal” znalazł się w tej, „która zaczynała od walki wręcz”. Chociaż autor przez wiele lat trenował sporty walki, nie był przygotowany na to, co go czekało.


Reklama


Instruktorzy zadbali, aby każdy walczył z każdym. Wzrost czy waga nie miały znaczenia. Wszyscy chcieli pokazać się z jak najlepszej strony. Nic zatem dziwnego, że szybko pojawiły się:

(…) podbite oczy, kontuzje rąk i nóg, tryskała krew. Od razu było widać, kto się dobrze czuje w tym środowisku. Po ponad dwóch godzinach katorżniczej walki wręcz i wcześniejszych konkurencjach ledwo schodziłem po schodach.

Artykuł stanowi fragment książki Krzysztofa Puwalskiego pod tytułem Operator 594  (Bellona 2020).
Artykuł stanowi fragment książki Krzysztofa Puwalskiego pod tytułem Operator 594 (Bellona 2020).

Po takim wysiłku bieg na 3000 metrów okazał się prawdziwym wyzwaniem. Już po kilku okrążeniach na bieżni pod żołnierzem zaczęły uginać się nogi. „Czułem, że są jak z waty. Cały dzień ciężkich egzaminów, nocna podróż, a na koniec walka wręcz. To wszystko dawało mi się we znaki” – wspomina Krzysztof Puwalski.

Ostatecznie udało mu się ukończyć bieg w czasie poniżej 12 minut. Zdecydowanie nie był to jego rekord życiowy, ale w tych okolicznościach i tak stanowił powód do radości.

Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.

„Psychiki nie da się do końca wytrenować”

Po części sprawnościowej przyszedł czas na badania psychologiczne. Przez pięć godzin kandydatów poddawano testom „osobowości, na inteligencję, na prawdomówność, sprawdzających pracę w zespole”. Oczywiście wszystko pod presją czasu. Jak podkreśla Puwalski w swoich wspomnieniach:

Po tak długim i ciężkim dniu umysł też jest zmęczony, ale po to właśnie poddaje się uczestnika takiemu wysiłkowi. Sprawność fizyczną można wyćwiczyć na bieżni czy w hali sportowej, jednak psychiki nie da się do końca wytrenować.


Reklama


Po zakończeniu pierwszego etapu selekcji do GROM-u kandydaci wrócili do swoich jednostek, gdzie z niecierpliwością oczekiwali na wyniki. Ci, którzy zdali musieli w Warszawie odbyć kolejną wielogodzinną rozmowę z psychologiem.

Zadawał on „różne pytania oraz dawał do rozwiązania liczne łamigłówki. Był uprzejmy, tajemniczy i bardzo wymagający”. Z jego twarzy nie dało się w ogóle wyczytać czy odpowiedzi były prawidłowe.

W Bieszczadach na kandydatów czekał siarczysty mróz i zaspy po pas. Zdjęcie z książki Operator 594 (materiały prasowe).

„Cały czas towarzyszy ci ból”

I tym razem „Puwal” zdał. Teraz miał nastąpić ostatni etap selekcji, czyli zimowy wyjazd w Bieszczady. Jego cel stanowiło „sprawdzenie kandydata na wielu płaszczyznach”. Dzięki wielogodzinnym marszom testowano „inteligencję, psychikę i determinację”.

Całość – stworzona pierwotnie na potrzeby brytyjskich wojsk specjalnych – została tak pomyślana, aby każdego dnia kandydata czekały coraz trudniejsze zadania:


Reklama


Musisz zmieścić się w bardzo wyśrubowanych limitach czasowych. Idziesz na olbrzymim deficycie kalorycznym, energetycznym oraz snu. Jesteś mokry, wyziębiony, głodny, a do tego cały czas towarzyszy ci ból.

Zanim chętni do znalezienia się w szeregach GROM-u trafili w góry zabrano ich jeszcze do jednostki ratowniczej straży pożarnej na Bemowie w Warszawie. Tam – jak pisze autor Operatora 594 „czekał nas test wysokościowy. Instruktorzy przygotowali dwa stanowiska. Wejście na wieżę po drabince speleo oraz zjazd kolejką amerykańską”.

Etap górski selekcji do GROM-u

Następnego dnia Bieszczady przywitały kandydatów siarczystym mrozem i zaspami sięgającymi do pasa, które trzeba było pokonywać w drodze na kolejne szczyty. Jak podkreśla weteran sił specjalnych warunki oraz presja instruktorów sprawiały, że:

(…) coraz więcej kandydatów odpadało. W nocy praktycznie nie spaliśmy, ciągle budzeni petardami i flashbangami. Zmienialiśmy miejsce biwakowania, biegaliśmy z plecakiem, rozkładaliśmy obozowisko, po czym kładliśmy się spać i znowu pobudka.

Krótki odpoczynek w czasie górskiego etapu selekcji. Zdjęcie z książki Operator 594 (materiały prasowe).

O ile na tym etapie wszyscy uczestnicy selekcji pracowali zespołowo, to od trzeciego dnia każdy musiał liczyć tylko na siebie w odnajdywaniu wyznaczonych przez instruktorów punktów. I tak przez kilka następnych dób.

Zdarzało się, że uczestnicy przez wiele godzin nie widzieli żywej duszy na swoim szlaku. Dodatkowo – w związku z porą roku – „większość marszów odbywała się przy ograniczonej widoczności”.

Najlepsi z najlepszych

To rzecz jasna jeszcze bardziej utrudniało wypełnienie stawianych przed kandydatami zadań. Musiało jednak tak być, w końcu – jak podkreśla Puwalski:

Aby operatorzy GROM-u mogli pokonać terrorystów gotowych na wszystko, ratować życie uprowadzonym zakładnikom i zdobywać ważne obiekty strategiczne, muszą być najlepsi. Takich ludzi jest mało.

Szczęśliwa dwudziestka wraz z instruktorami. Zdjęcie i podpis z książki Operator 594 (materiały prasowe).

Jednym z nich był właśnie autor Operatora 594. Puwalski znalazł się w grupie zaledwie 20 spośród ponad 200 kandydatów, którym wtedy udało się dotrwać do końca selekcji. Ale jak podkreśla były komandos:

To nie oznacza, że ci, którzy odpadli, byli słabi. Wielu z nich znałem osobiście i wiedziałem, że są dobrymi żołnierzami i funkcjonariuszami z bogatym doświadczeniem, a nie przypadkowymi ludźmi z ulicy. Część z nich włożyła potem jeszcze więcej wysiłku w przygotowania i przeszła selekcję przy kolejnej próbie.

Przeczytaj również o tym, jak 25 lat temu wyglądał trening polskich komandosów

22 lata w Siłach Specjalnych w tym 12 lat w GROM-ie

Bibliografia

Autor
Rafał Kuzak
Dołącz do dyskusji

Jeśli nie chcesz, nie musisz podawać swojego adresu email, nazwy ani adresu strony www. Możesz komentować całkowicie anonimowo.


Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.