Zima w najuboższym regionie II RP. Przybysze z Warszawy byli przerażeni tym, jak chłopi radzili sobie z mrozem

Strona główna » Międzywojnie » Zima w najuboższym regionie II RP. Przybysze z Warszawy byli przerażeni tym, jak chłopi radzili sobie z mrozem

Na Polesiu, w najuboższym regionie przedwojennej Polski, zimą to nie mróz stanowił największe utrapienie. Przybysze z bardziej rozwiniętych województw kraju z przerażeniem obserwowali praktyki miejscowych chłopów.

Zaledwie 90 lat temu setki tysięcy mieszkańców Polesia żyły w warunkach, które zdecydowanie bardziej przypominały średniowiecze niż pierwszą połowę XX wieku (o tym jak wyglądały ich domy pisałem w osobnym artykule).


Reklama


Zatykali nawet kominy

Licha ziemia oraz rozległe bagna sprawiały, że był to najbiedniejszy i najsłabiej zaludniony region przedwojennej Polski. Do wielu wsi przez znaczną część roku można było dotrzeć jedynie łodziami, dopiero srogie mrozy pozwalały na tradycyjny transport. Zima ułatwiała komunikację na Polesiu, zarazem jednak miała wprost fatalny wpływ na higienę ludności.

O skali problemu możemy się przekonać sięgając po wydaną w 1931 roku broszurę Czesława Pietkiewicza pt. Higiena w życiu Poleszuków.

Poleszucy oświetlający chałupę łuczywem (domena publiczna).
Poleszucy siedzący przy oświetlającym chałupę łuczywi (domena publiczna).

Autor był jednym z największych znawców życia codziennego Poleszuków, które opisywał w licznych artykułach oraz książkach.

Poruszając kwestie związane z czystością chat poleskich chłopów Pietkiewicz podkreślał, że gdy na zewnątrz panowały wysokie temperatury prezentowała się ona znośnie. Sytuacja ulegała jednak diametralnej zmianie wraz z nastaniem chłodów. Według jego słów przeciętny Poleszuk bardzo lubił ciepło, w związku z tym:

(…) nie żałując fatygi i drzewa, spala go sporą ilość w piecu raz, a podczas silniejszych mrozów dwa razy dziennie. Kominy od pieca i „łucznika” [który służył do oświetlania wnętrza chaty – RK] zakrywa: pierwszy tzw. „wjuszką”, a drugi zatyka workiem, wypchanym słomą, zaś okna, na noc, od podwórza zawiesza słomianymi matkami, nawet i w tym razie, kiedy ma okiennice.


Reklama


Duszące wyziewy

Taki sposób postępowania sprawiał, że wnętrze chłopskiej chałupy zamieniało się niemal w saunę. Po otwarciu drzwi, „obmarzniętych ze strony zewnętrznej, a zawsze mokrych wewnątrz” buchała tak gęsta para, że przez dłuższą chwilę nie można było zobaczyć, co się działo w izbie. Jak pisał dalej Pietkiewicz:

Jeżeli ktoś się skarży na zawrót głowy lub trudność oddechu, to mu radzą wyjść i nałykać się świeżego powietrza. Na uwagę, żeby otworzyć drzwi, w celu przewietrzenia chaty, gospodarz odpowiada, że nie jest tak lekkomyślny, „durny”, aby się zgodził na wypuszczanie ciepła.

Poleska chata na zdjęciu z okresu międzywojennego (domena publiczna).
Poleska chata na zdjęciu z okresu międzywojennego (domena publiczna).

Drzwi otwierać starają się jak najrzadziej i jak najśpieszniej zamykać, na czym najwięcej cierpią dzieci, nie tylko wciąż napominane, ale i terroryzowane. Podczas długich wieczorów zimowych jedyne szczęście, to komin od łucznika otwarty i cokolwiek odświeżający powietrze.

Ale w nocy, skoro się zamknie i ta ostatnią klapa bezpieczeństwa, a lokal o pojemności nieodpowiedniej zostanie przepełniony siarkowodorem, śpiącej, nierzadko dość licznej, rodziny — oddychanie staje się niemożliwym.


Reklama


Gdy do tego dodamy wstrętny odór brudnych łach, powijaków, źle lub wcale niewypranych, oraz wyziewy z pomiotu kilkunastu kur, tłoczących się pod piecem, lub w klatce pod narami itp., to będziemy mieli ten stan powietrza, o którym Poleszuk mówi: „taki husty duch, chać topór na jom powieś”.

Czyli niemal dosłownie powietrze wewnątrz chaty stawało się tak gęste, że można było na nim powiesić siekierę.

Poleskie kobiety z dziećmi w strojach zimowych przed chatą (domena publiczna).
Poleskie kobiety z dziećmi w strojach zimowych przed chatą (domena publiczna).

Za dnia było nieco lepiej

W dzień sytuacja nieco się poprawiała. Część licznych domowników opuszczała chatę, a rozpalenie na kilka godzin w piecu znacznie obniżało wilgotność.

Dlatego też zgodnie z tym, co pisał autor Higieny w życiu Poleszuków, „pomimo zapachu wieprza, który kilka razy dziennie przychodził zjeść wydzieloną mu porcję, cielęcia i jagniąt, zanieczyszczających klepisko, powietrze w izbie jest znośniejsze”.

Prawda o życiu naszych pradziadków

Bibliografia

  • Czesław Pietkiewicz, Higiena w życiu Poleszuków, Nakładem Wydawnictwa Ludoznawczego 1931.
Autor
Rafał Kuzak

Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.