Czy polska ludność naprawdę powszechnie i dobrowolnie wspierała antykomunistyczną partyzantkę? Czy chłopi z entuzjazmem żywili i zaopatrywali żołnierzy wyklętych? „To mit” – tłumaczy prof. Mariusz Mazur. Nawet członkowie podziemia przyznawali, że dla zdobycia zapasów posuwali się do przemocy i zastraszania.
„W pozaprofesjonalnej pop-historii istotne znaczenie odgrywa (…) mit dotyczący bezwarunkowego i stałego poparcia społecznego dla podziemia”- pisze profesor Mariusz Mazur w nowej książce pt. Antykomunistycznego podziemia portret zbiorowy 1945-1956
Reklama
No waśnie: mit. Rzeczywistość była oczywiście o wiele bardziej złożona i zróżnicowana od legendy.
Podejście do powojennej, antykomunistycznej partyzantki zmieniało wraz z upływem miesięcy. Nigdy nie działało w niej zbyt wielu Polaków, W początkowym okresie tak zwani żołnierze wyklęci mogli jednak liczyć na spore poparcie cywilów.
Strach przed represjami ze strony władz oraz pragnienie, by wreszcie zapanował spokój, sprawiały, że stopniowo ubywało chętnych do dobrowolnej pomocy partyzantom. Jak pisze profesor Mazur:
<strong>Przeczytaj też:</strong> Tortury dla nieletnich, sędziowie, którzy nie skończyli podstawówki. Jeden z najgorszych stalinowskich sądów w Polsce(…) łatwiej było wyżywić grupę stuosobową w 1945 r. niż kilkunastoosobową dwa lata później. W drugiej połowie 1947 r. w poszczególnych jednostkach konspiratorzy niekiedy narzekali na głód i niedostatek. Pojawiały się nawet przypadki rabowania własności oddziału.
W takiej sytuacji członkowie podziemia coraz częściej sięgali po argument siły, aby zdobyć od okolicznej ludności potrzebne im zapasy.
Po dobroci nic nie dali
Profesor Mazur przytacza relacje bezpośrednich uczestników takich działań.
Reklama
Piotr Zwolak „Junior”, który służył w oddziale Hieronima Dekutowskiego „Zapory”, pisał:
Byliśmy głodni, a trafiła nam się uboga kwatera. Gospodarz mówi, że tam dalej jest bogaty dom. Zostałem wydelegowany przez kolegów, aby postarać się o coś do jedzenia. (…)
Wszedłem do dużej, schludnej izby pełnej zapachu świeżo upieczonego ciasta. Było poukładane na kanapie i przykryte czystym obrusem. Na półkach garnki z mlekiem i śmietaną.
Właścicielami tych smakołyków okazało się starsze małżeństwo, które jednak ani myślało po dobroci dzielić się z partyzantami. Twierdzili, że „sami nie mają za dużo”. To do żywego oburzyło „Juniora”.
Podchodzę do kanapy i odkrywam prześcieradło. Aż mi ślinka poszła na widok pierogów, strucli, bułek. Klnę pod nosem. — My się poniewieramy, aby takiego chama komuniści nie zapędzili do kołchozu, a on żałuje nam chleba i mleka. Przecież wie, kim jesteśmy (…).
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Celowo proszę choć o jeden placek i garnek śmietany. (…) Chłop jednak nie ustąpił. Chyba dlatego, że grzecznie prosiłem. Kobieta również hardo odpowiada, że nic nie dadzą.
Siłą zabrali znacznie więcej
Po tym jak Zwolak wrócił z pustymi rękoma koledzy z oddziału wyśmiali jego uprzejmość i postanowili pokazać mu jak się to robi.
Reklama
Tym razem bierzemy dwie kobiałki, prześcieradło i we czterech idziemy do tej samej chaty. W domu nic się nie zmieniło. Patrzą tylko wrogo. (…) jest kiełbasa, boczek, a nawet bańka po mleku pełna bimbru.
Ładujemy wszystko do naszych koszy. Baba lamentuje a chłop próbuje coś wytargować. Proszą teraz, aby im coś zostawić. Dostał więc lufą pistoletu w łeb i od razu się uspokoił. Dodatkowo zabieramy dwa garnki zsiadłego mleka i garnek śmietany.
Sami sobie ją zagęścimy
Z kolei Jerzy Karwowski „Newada” po latach opisywał, jak to pewna kobieta jednocześnie stwierdziła, że nie ma nic do jedzenia dla partyzantów i odruchowo… zaczęła przygotowywać patelnię do smażenia.
Nalała na nią wody, po czym uświadomiła sobie, jakie musi to robić wrażenie. Zamarła w bezruchu. Zaskoczonym „leśnym”, którzy zapytali ją co planuje pichcić odparła:
Reklama
– Stoję i proszę Boga, żeby woda zgęstniała.
– To my poszukamy i może ją zagęścimy – powiedział »Ciemny«.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Zabijali nawet kobiety i dzieci. Jak polscy partyzanci tłumaczyli to, co robili Ukraińcom?Otworzył drzwiczki do piwnicy, a kobieta ręce załamuje i w krzyk. (…) Słyszałem, że nasi wzięli wtedy całego świniaka z beczki jako sankcję. Myślę, że jak następnym razem przyszli partyzanci, to już nie modliła się nad patelnią, tylko dała, co miała”.
Zabili go, bo bronił swojego mienia
Tak było w przypadku polskich mieszkańców wsi. Gdy chodziło o Ukraińców czy Białorusinów sprawy przybierały często znacznie bardziej dramatyczny obrót. Profesor Mazur przytacza historię pewnego ukraińskiego chłopa, który nie chcąc oddać partyzantom konia i wozu sięgnął po broń, zmuszając ich do ucieczki.
Dwa tygodnie później członkowie podziemia wzięli na nim krwawy odwet, mordując gospodarza i zabierając przy okazji również to, czego im uprzednio odmówiono.
Lubelski historyk podsumowuje w swojej książce sprawę w następujący sposób:
Rekwizycję/kradzież konspiratorzy uznali za działanie prawomocne, legalne, obronę przed nią zaś za akt niepodporządkowania penalizowany najwyższym wymiarem kary.
Taki sposób myślenia i postępowania ujawnia szerszy problem — poczucie dominacji niepodlegającej kontroli wpływa na instrumentalizowanie innych, a w tym wypadku wywołało oczekiwanie bezwzględnego posłuszeństwa i bezwolności oraz szczodrego wsparcia.
Reklama
Na cele organizacyjne można
Podobnie było w przypadku Romualda Rajsa „Burego”, o którym cytowany wyżej Jerzy Karwowski „Newada” pisał:
On się nie ceregielił; żądał, egzekwował. Miał takie powiedzenie: dziad prośbą, żołnierz groźbą, obaj tyle samo wskórają. Czasami tak było, że ludzie nie wiedzieli, czy to partyzantka, czy wojsko. Trochę się skarżyli ludzie na »Burego«; no ale żaden chłop nie lubi dawać, a »Bury« nie miał przecież taboru. (…)
Oczywiście, nie stawiam się na poziomie bandytów. Co innego wziąć dla siebie, co innego na cele organizacyjne”.
Kradli nie tylko bandyci
Na kartach książki Antykomunistycznego podziemia portret zbiorowy 1945-1956 profesor Mazur jasno pisze, że:
Nie ma możliwości ustalenia, na ile udzielanie pomocy partyzantom było efektem przymusu, strachu czy presji moralnej, a na ile wynikało z jednoznacznej, dobrej woli pomagających. (…)
Niemniej w tym kontekście jest bardzo mało prawdopodobne, by przejmowanie dóbr materialnych odbywało się wyłącznie za nieprzymuszonym porozumieniem stron.
Reklama
Gdyby (…) wierzyć niektórym polskim historykom, można by odnieść wrażenie, że chłopi głównie zastanawiali się nad tym, jak ugościć partyzantów przy suto zastawionych stołach i jak pozbyć się na ich rzecz ubrań, butów i innych przedmiotów.
Wydaje się jednak, że to zbyt optymistyczne podejście. Nie tylko bandytom, ale również niepodległościowcom zdarzały się wspomniane już kradzieże nazywane przez nich „rekwizycjami”. Szukano dla nich jedynie usprawiedliwienia, by uspokoić własne sumienie.
Bibliografia
- Mariusz Mazur, Antykomunistycznego podziemia portret zbiorowy 1945-1956, Bellona 2018.
34 komentarze