To opinia powielana w podręcznikach i pracach naukowych. Tak oczywista, że nikt nawet nie szuka dowodów na jej potwierdzenie. A jednak dogmat kształtujący nasze postrzeganie średniowiecza jest zwyczajnie fałszywy.
Średniowiecze było epoką anonimowości – zgodnie twierdzą encyklopedie, portale edukacyjne, szkolne podręczniki. Średniowieczni literaci nie podpisywali swoich dzieł, bo tworzyli wyłącznie „na chwałę Bożą”. W teocentrycznym świecie jednostka nie miała znaczenia, a idea autorstwa… nawet się jeszcze nie wykształciła.
Reklama
Te twierdzenia, powtarzane od stuleci, zyskały mocną intelektualną podbudowę za sprawą Michela Foucault – jednego z najbardziej wpływowych (a zdaniem niektórych też najwybitniejszych) francuskich filozofów XX wieku.
W 1979 roku myśliciel stwierdził, że dzieła literackie zaczęto wiązać z konkretnymi ludźmi dopiero w epoce nowożytnej, a było to w ogromnym stopniu efektem… wprowadzenia prawa autorskiego, idei „copyrightu”.
Do radykalnego „odwrócenia” zasad miało dojść nie wcześniej niż w XVII i XVIII stuleciu. W efekcie na miejsce rozmaitych średniowiecznych Anonimów weszli Szekspirowie i Wolterzy.
„Brednie tragiczne i zarazem śmieszne”
Filozofowi szybko wytknięto, że na potwierdzenie swojej tezy… nie przytoczył żadnego dowodu. Roger Chartier w książce The Order of Books wprost wykazał, że idea autorstwa istniała nie tylko w średniowieczu ale od tak dawna, jak sama literatura.
Reklama
Inny badacz, Robert Griffin, skrytykował Foucault za to, że wywody oparł tylko na „swoim autorytecie”. Słusznie dodał, ze twierdzenia, jakoby ludzi w dawnych czasach nie ciekawiło kto stoi za czytanymi przez nich dziełami zwyczajnie nie mają sensu.
Podobne komentarze można mnożyć. A jednak: pogląd o anonimowej epoce, w której artysta był tylko niedocenianym wyrobnikiem, wciąż się utrzymuje.
Dr hab. Jacek Kowalski z UAM, na kartach właśnie wydanej książki Średniowiecze. Obalanie mitów, pisze dosadnie, że to „brednie tragiczne i zarazem śmieszne”. I przytacza szereg dowodów na to, że jednak 600, 700 czy 800 lat temu wcale nie brakowało autorów dumnych ze swej pracy.
Chwała Boża… i własna
„[Mnisi] pracowali oczywiście na chwałę Bożą, ale nie zapominali o własnej” – podkreśla Kowalski. Nawet w przepisywanych księgach umieszczali „skromne lub nieskromne” noty o autorstwie nie tyle tekstu, co samej jego kopii. A czasem także autoportrety w formie kunsztownych miniatur!
<strong>Przeczytaj też:</strong> Dlaczego tak wiele gotyckich świątyń jest… krzywych? Powtarzana do dzisiaj teoria nie ma żadnych podstawTwórca tak zwanego Psałterza Eadwina z XII wieku nie tylko wystylizował się na Ewangelistę, ale dodał też… cały wiersz na swoją cześć.
W XXI wieku nikt by nie pozwolił na coś takiego redaktorowi, korektorowi czy ilustratorowi książki. Ale w rzekomo anonimowej epoce średniowiecznej popisy pychy zdarzały się bez przerwy.
Reklama
Pompatyczne, rozwlekłe, samochwalcze
Podobnie „podpisywano” budynki. Na cokole umieszczonym w transepcie paryskiej Notre-Dame pyszni się doskonale widoczna, wręcz ostentacyjna inskrypcja:
Roku pańskiego 1257 dwunastego lutego, budowlę tę ku chwale Chrystusowej Rodzicielki rozpoczął stawiać (…) mistrz kamieniarski Jan z Chelles.
Autor Średniowiecza. Obalania mitów wylicza, że podobne napisy można znaleźć także w katedrach w Amiens, Strasburgu, Modenie, Ferrarze, Weronie. I w setkach innych miejsc rozsianych po Europie.
Wiele inskrypcji było pompatycznych, rozwlekłych, samochwalczych. Ale taką dążność do utrwalenia swych artystycznych dokonań w pełni akceptowano w średniowieczu. Inaczej niż dzisiaj.
Reklama
Ku większej chwale… biznesu?
Jacek Kowalski podkreśla, że komentarze o rozpowszechnieniu anonimowych dzieł z powodzeniem dałoby się odnieść do właściwie dowolnej epoki. A do średniowiecza niekoniecznie trafniej, niż do XXI wieku.
Nie szukając daleko: współcześni nam projektanci rzadko kiedy uwieczniają się na murach „swoich” budowli i większość otaczających nas, współczesnych dzieł architektury powinniśmy uznać za anonimową – wznoszoną pokornie „ku większej chwale biznesu”.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Ten komentarz wypada rozciągnąć na inne dziedziny. Przecież w internecie krążą nieprzebrane krocie anonimowych memów, a portale informacyjne wcale nie podpisują każdego newsa i każdej depeszy nazwiskiem dziennikarza.
Tak samo w średniowieczu nie podpisano wszystkich dzieł. Zwłaszcza, że (i tutaj wypada przyznać nieco racji Michelowi Foucault) przed tysiącleciem niewielką wagę przywiązywano do oryginalności tekstów.
Epoka kopiowania
Średniowieczne dzieła były bez końca powielane, przerabiane, uzupełniane. Funkcjonowały w różnych wersjach, do których dziesiątki skrybów, kronikarzy czy komentatorów wprowadzały coraz to nowsze dodatki i zmiany.
W epoce poprzedzającej wynalezienie druku. częstokroć nie dało się wskazać jednego konkretnego twórcy tekstu. Czasem prościej było… nie wskazywać żadnego.
Reklama
Kiedy indziej dzieła były opatrywane notami o autorstwie, ale usuwali je kopiści i „przerabiacze”. W efekcie pisarze stawali się anonimami dopiero w oczach kolejnych pokoleń. A jednak i tak naprawdę wielu przetrwało dziejową cenzurę.
Charakterystyczna rzecz, że spośród kluczowych kronikarzy polskiego średniowiecza znamy personalia przynajmniej połowy. Gall Anonim stracił własne imię, ale wiemy, że jego następcami byli Wincenty Kadłubek, Dzierzwa, Janko z Czarnkowa, Jan Długosz.
Czy gdyby średniowiecze naprawdę miało skrajną obsesję na punkcie anonimowości, to bylibyśmy w stanie podać dzisiaj te imiona?
Przeczytaj też o tym, czy… gotyk w ogóle istniał. Jacek Kowalski ma poważne wątpliwości.
Bibliografia
- Foucault M., What is an Author? [w:] Textual Strategies. Perspectives in Post Structuralist Criticism, red. Josue V. Harari, Cornell University Press 1979.
- Griffin Robert J., Anonymity and Authorship, „New Literary History”, t. 30 (1999).
- Kowalski J., Średniowiecze. Obalanie mitów, Zona Zero, 2019.
1 komentarz