Już pierwszej nocy stanu wojennego komunistyczne władze internowały tysiące opozycjonistów. Wśród nich znalazł się również Lech Wałęsa. Jednak w przeciwieństwie do innych, przywódca „Solidarności” od samego początku mógł liczyć na wyjątkowo dobre traktowanie.
Milicjanci wysłani, aby internować Lecha Wałęsę pojawili się pod drzwiami jego gdańskiego mieszkania o pierwszej w nocy 13 grudnia 1981 roku. Ale przywódca opozycji ani myślał ich wpuszczać. Lech Kowalski w książce pt. Tajna historia Biura Ochrony Rządu podkreśla, że:
Reklama
Gdyby to był ktoś inny, to przez drzwi jego mieszkania funkcjonariusze wpadliby razem z futryną już w pierwszych minutach interwencji, jak to bywało w przypadku wielu innych opozycjonistów i ludzi pracy związanych z Solidarnością.
Tutaj władze nie mogły sobie na to pozwolić. Przyjmowano, że Wałęsie nie wolno zrobić żadnej krzywdy. Gdy mundurowym nie udało się nic wskórać, na miejsce przyjechali I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR Tadeusz Fiszbach oraz wojewoda gdański Tadeusz Kołodziejski. Komunistyczni notable dopiero o piątej nad ranem przekonali Wałęsę, aby zgodził się na wyjazd do Warszawy.
„Gość rządu”
Jak zauważa Lech Kowalski „nikt mu wówczas nie wręczył nakazu internowania i nie musiał nic podpisywać ani kwitować”. W tej sytuacji przywódca „Solidarności” – jakkolwiek brzmi to absurdalnie – został „gościem rządu”. Tak też był traktowany. Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak liczyli, że uda się go skaptować i „postawić na czele związku zawodowego ludzi pracy, w pełni sterowalnego przez juntę mundurową”.
Po tym jak Wałęsa wreszcie opuścił swoje lokum, został przetransportowany specjalnym samolotem do stolicy. Maszyna wylądowała na wojskowym Okęciu o 6.51. Od tej chwili pieczę nad internowanym przejęło Biuro Ochrony Rządu. Funkcjonariusze przewieźli lidera opozycji do zawczasu przygotowanej willi w podwarszawskich Chylicach. W książce Tajna historia Biura Ochrony Rządu czytamy, że:
Reklama
Kawalkada samochodów wioząca przewodniczącego Solidarności była całkiem pokaźna – w niczym nie przypominała tych, jakie towarzyszyły bonzom komunistycznym, których z reguły przewożono pojedynczymi samochodami BOR-u. (…).
Użyto czterech pojazdów, by przewieźć jednego wystraszonego i cały czas milczącego Wałęsę, więcej samochodów towarzyszyło chyba tylko Breżniewowi, ilekroć przybywał do Warszawy, by przeprowadzić kolejną inspekcję w podległej mu polskiej marchii. Absurdalne przedsięwzięcie, jednak pokazujące, jak dużą wagę przywiązywali do odizolowania Wałęsy nie mniej wystraszeni autorzy stanu wojennego.
Willa w Chylicach
Po dotarciu na miejsce na internowanego czekał duży i ładnie umeblowany pokój na pierwszym piętrze. Do swojej dyspozycji miał również obszerny salon na parterze, gdzie mógł korzystać z radia i telewizora. O wyjątkowym statusie przewodniczącego „Solidarności” najlepiej świadczył fakt, że pozwolono mu dzień po zatrzymaniu zadzwonić do żony! Inni opozycjoniści mogli tylko o tym pomarzyć.
W Chylicach Wałęsa spędził jednak zaledwie dwa dni. Już 15 grudnia zdecydowano o jego przewiezieniu do Otwocka. Lech Kowalski w swojej książce podkreśla, że podczas podróży do oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów celu, internowany „w niczym już nie przypominał samego siebie z 13 grudnia”.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Stał się bardzo rozmowny i nawet stwierdził – jak zapisał w służbowej notce oficer BOR-u – że „nie ma żadnych ujemnych uwag do naszej służby, ponieważ rozumie jej potrzebę”. To nie koniec. Wypytywał funkcjonariuszy ile zarabiają i oświadczył, że gdy on zostanie głową państwa podniesie im pensję do 30 000 złotych (w tym czasie ich pobory wynosiła około dwóch tysięcy).
Kucharki i kelnerzy do usług
Po dotarciu do Otwocka Wałęsę ulokowano w rządowej willi, w której pomieszkiwał sam Władysław Gomułka, gdy jeszcze sprawował funkcję I sekretarza PZRP. Nic więc dziwnego, że „gość rządu” mógł liczyć na wszelkie wygody.
Reklama
Według tego, co podaje autor Tajnej historii Biura Ochrony Rządu, gdy tylko przewodniczący „Solidarności” wszedł do środka:
(…) zażądał porannych pantofli i wstawienia do pokoju piwa. Przez moment powiało wielkim światem – przynajmniej, jeśli chodzi o żądanie pantofli. Potrzeby zgłoszone przez Wałęsę przekazano telefonicznie dyrektorowi BOR-u i w myśl porzekadła „stoliczku nakryj się!” kapcie dojechały, a piwo wstawiono do pokoju.
Pantofle i piwo to tylko początek. Jeden z pilnujących Wałęsy borowców wspominał później, że:
W kuchni pracowały dwie kucharki, a do stołu podawało dwóch kelnerów w marynarkach i muszkach. Używano wspaniałej zastawy stołowej, sztućców i szkła do wszelkich napojów.
Reklama
Na śniadanie przygotowywano stół szwedzki, na obiad był wybór kilku dań, a kolacja wedle życzenia. Do obiadu kelnerzy mogli podać wódkę ewentualnie wino, do poobiedniej kawy koniak.
Wizyty gości
O nadzwyczajnym statusie „gościa rządu” świadczyło również to, że już 16 grudnia komunistyczne służby przywiozły do willi jego żonę Danutę oraz synów Bogdana i Jarosława. Inni internowani rzecz jasna nie mieli najmniejszych szans na widzenie z rodziną. Według raportu oficera BOR-u, wyjeżdżając dwa dni później przyszła pierwsza dama, dziękowała funkcjonariuszom za opiekę nad mężem oraz żałowała, że musieli się „tak męczyć i marznąć”.
Komunistyczne władze pozwoliły Wałęsie spędzić z żoną również święta Bożego Narodzenia. Odwiedzali go poza tym inni goście, tacy jak ksiądz Alojzy Orszulik czy kapelan „Solidarności” Henryk Jankowski.
Kilkunastogodzinne głodówki
Mimo wyjątkowo dobrego traktowania lider opozycji w pierwszych dniach po internowaniu czasami się buntował, ogłaszając głodówki. Trwały one jednak zwykle kilka lub kilkanaście godzin. Właśnie tak miało być 20 grudnia, kiedy Wałęsa przez cały dzień nie chciał nikogo widzieć i nie przyjmował posiłków.
Ale podobno już o ósmej wieczorem zmienił zdanie i poprosił o kolację. Jak czytamy w – cytowanym przez Lech Kowalskiego – raporcie sporządzonym przez agenta BOR-u:
Podano mu baleron, boczek, herbatę, a następnie kaszankę, pasztetową, butelkę wódki żytniej i piwa. Po zjedzeniu kolacji nalał sobie 3/4 szklanki wódki, którą wypił, popijając piwem. O godz. 23.00 poprosił o jeszcze jedną porcję kolacji i termos herbaty, ponieważ jak stwierdził, „musi odrobić straty wynikłe z głodówki”.
Reklama
Właśnie tak wyglądały pierwsze dni internowania Lecha Wałęsy. W kolejnych tygodniach i miesiącach również niczego mu nie brakowało. Najlepiej świadczy o tym fakt, że po wypuszczeniu na wolność w listopadzie 1982 roku ważył aż o 16 kilogramów więcej niż w dniu zatrzymania. Ale to już temat na inny artykuł.
Prywatny świat komunistycznych notabli oraz chroniących ich janczarów
Bibliografia
- Lech Kowalski, Tajna historia Biura Ochrony Rządu, Wydawnictwo Fronda 2021.