Fakt, że polska szlachta przez stulecia odmawiała całej reszcie społeczeństwa prawa do narodowości, zmuszała poddanych do niewolniczej pracy i rozmyślnie ich rozpijała jest coraz powszechniej rozumiany. Wciąż nie uświadamiamy sobie jednak prawdziwej skali folwarcznej kontroli. I wpływu, jaki nadal wywiera ona na polską tożsamość.
Jak wyjaśniałem już w wielu innych tekstach, najszerzej zaś na kartach książki Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa, niemal wszyscy obywatele dzisiejszej Polski pochodzą od chłopów, którzy w dobie przedrozbiorowej nie byli uznawali nawet za pełnoprawnych ludzi.
Reklama
Polska szlachta zmuszała poddanych do niewolniczej pracy nawet kilkanaście godzin na dobę i sprzedawała ich jak bydło. Poza tym jednak panowie folwarczni starali się kontrolować każdy aspekt egzystencji chłopów.
Zabijali w nich samodzielność, odbierali prawo do podejmowania jakichkolwiek decyzji, traktowali ich jak chodzące narzędzia. Po stuleciach takiego traktowania trudno dziwić się, że w polskim społeczeństwie tak rzadkie są obywatelskie odruchy, a bierność uchodzi za jedną z naszych głównych przywar narodowych.
Szlachecka polityka rodzinna
Już Anzelm Gostomski, autor popularnego poradnika gospodarowania z drugiej połowy XVI wieku, zalecał panom herbowym, by zabraniali chłopom stawiania nowych chałup lub zabudowań bez wyraźnej zgody dworu. Pisał też, że należy pilnować, jacy wieśniacy zostają głowami rodzin.
Samodzielnym gospodarzem miał być tylko ten, kogo dziedzic uzna za wystarczająco umiejętnego, doświadczonego w robotach polowych, przydatnego… a przede wszystkim posłusznego. Podobne sugestie powtarzały się tak długo, jak istniała Rzeczpospolita.
Reklama
W anonimowej publikacji z 1788 roku wyjaśniano na przykład, że gospodarstwa powinno się dawać rodzinom z podrośniętymi dziećmi. Zapewniało to przecież dodatkowe ręce do pracy. Ręce, gotowe harować nawet w najgorszej nędzy, w przeciwieństwie do czeladników oczekujących zapłaty.
„Zajechawszy wozami zabrać wszystko”
Stopniowo upowszechniało się przekonanie, że panu wolno traktować swoje dobra, jak wielką układankę puzzli. Jeśli nie był zadowolony z kmiecia, mógł przenieść go na mniejsze lub nieurodzajne pole. Mógł nawet zabrać mu dom i dać gorszą chatę, albo zrobić z niego zagrodnika bez gruntu czy też komornika bez niczego.
„Na nową osadę, gdy chłop trwa w uporze, sprawić mu przenosiny” – instruował agronom Jakub Kazimierz Haur w XVII stuleciu. – „Zajechawszy wozami, zabrać [wszystko] i tam go złożyć, gdzie mu dwór naznaczy, inaczej by temu nie było końca”.
Taką żonglerkę dobytkiem i ludzkim życiem często notowano w księgach sądowych. W Małopolsce przypadki odbierania domów i pól za zbyt małą wydajność lub narażenie się dworowi są znane między innymi z Kasiny Wielkiej, Węgrzec, Paczółtowic.
Reklama
Jak słusznie podkreślał jeden ze znawców tematu, kary były rzeczą zwykłą. Ale sytuacje, gdy dwór nagradzał dobrych gospodarzy niemal nie występowały. Na wsi pańszczyźnianej doskonale znano kij; marchewki nie było.
Prawo chłopów do dziedziczenia zajmowanych zagród i pól, w początkach epoki nowożytnej właściwie niepodważalne, u jej schyłku też uchodziło już za relikt przeszłości. Przejęcie gospodarstwa przez jednego z potomków wymagało zgody pana.
Zakazana samodzielność
Szlachcice dokładali też wszelkich starań, by odizolować poddanych od zewnętrznego świata i utrudnić im dysponowanie i tak niezwykle skromnym majątkiem.
Już Anzelm Gostomski sugerował właścicielom folwarków: „Urzędnik i włodarz mają tego doglądać, by kmiotkowie sprzężaju [czyli głównie pługów] i bydła nie sprzedawali”. Z czasem za ignorowanie zakazu zaczęto surowo karać. Tak było chociażby w dobrach nieborowskich pod Łowiczem, gdzie u schyłku epoki chłopom wymierzano plagi, jeśli ośmielili się sprzedać własne „byczki zdolne do roboty”.
Proces zaciskania pętli można obserwować także na przykładzie dóbr lanckorońskich. W 1646 roku zarządzający nimi starosta Michał Zebrzydowski nadał sobie prawo pierwokupu wszystkich chłopskich zwierząt. „Wołów, krów, jałowic, cieląt, baranów, kurcząt, gęsi młodych nie ma nikt sprzedawać aż się o tym wypowiedzą urzędnicy zamkowi” – zarządził.
Za nieposłuszeństwo groziły grzywny. Konfiskowano też swobodnie inne części inwentarza, które dany chłop „miał do sprzedania w tym czasie”. Reguły zostały jeszcze zaostrzone po śmierci starosty. Wdowa po nim od roku 1667 w ogóle nie pozwalała chłopom prowadzić bydła i innych zwierząt na targi. Wszystkie sztuki miały być zaganiane do kuchni zamkowej, gdzie płacono za nie kwoty ustalone przez zwierzchność.
Reklama
„Łakomi panowie”
Lista ograniczeń tylko się wydłużała. Panów szczególnie interesowało, co poddani robią ze swoim zbożem. U schyłku średniowiecza z kmiecych chat ostatecznie zniknęły małe, prywatne żarna, pozwalające samodzielnie mielić żyto czy pszenicę na mąkę.
Chłop był zobowiązany korzystać z młyna – i to tylko tego, który podlegał właścicielowi włości. W zamian musiał oddać 5–6% ziaren w ramach opłaty. Zostawało mu do 95% – o wiele za dużo z perspektywy dworu.
Szlachcice zaczęli sobie rościć także prawo pierwokupu chłopskich plonów. Stopniowo poszli jeszcze o krok dalej. Od drugiej połowy XVII stulecia w wielu majątkach obowiązywał całkowity zakaz sprzedaży zboża na zewnątrz.
Chłop mógł spieniężyć to co zebrał i wymłócił tylko swemu panu. Dziedzic – mający pełną władzę i monopol – sam ustalał cenę. Zawsze taką, by wieśniak był stratny, a folwark pomnażał zyski. Na ziarnie rzecz się zresztą nie kończyła. Autor Robaka sumienia złego w dobie potopu szwedzkiego upominał właścicieli ziemskich, którzy zawłaszczali wszystko, co przedstawiało wartość:
Reklama
Łakomi panowie lepszy chmiel, który się na chrustach chłopskich rodzi, zakazują sprzedawać komukolwiek poza sobą. Płacą za niego tyle, co chcą. To samo dotyczy płócien, miodu, wosku, wełny i innych rzeczy podobnych, skupywanych z wielkim bezprawiem ubogich poddanych.
Zakazane kontakty
Na różne sposoby usiłowano pogłębiać izolację wsi. W Kasinie Wielkiej latem 1600 roku zakazano nie tylko sprzedaży ale nawet wynajmowania bydła „obcym”.
Nie wolno też było pożyczać pieniędzy cudzym chłopom ani przyjmować parobków przybyłych spoza wioski. Wszelkie wcześniejsze umowy należało zerwać, a czeladź przegnać do dnia świętego Marcina, 11 listopada.
Za nieposłuszeństwo bądź niefrasobliwość groziła w myśl „interdyktu” utrata „rzeczy zakazanych”, konfiskata. Poza tym winni mieli płacić po trzydzieści dwa złote polskie kary. Była to kwota olbrzymia. Niespełna dziesięć tysięcy w dzisiejszych pieniądzach, a więc nawet więcej, niż wynosiła sankcja finansowa za zamordowanie sąsiada lub żony.
Źródło
Przodkowie większości Polaków byli niewolnikami traktowanymi gorzej niż zwierzęta. O tym, jak wyglądało ich codzienne życie i jak nowożytna szlachta korzystała z nieograniczonej władzy nad chłopami przeczytacie w mojej nowej książce pt. Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa (Wydawnictwo Poznańskie 2021).
Powyższy tekst powstał w oparciu o tę właśnie publikację. Bibliografia i przypisy znajdują się w książce.