Polacy nie chcieli takiego króla. Co do tego nie ma właściwie żadnych wątpliwości. „Gdyby w owych czasach istniało coś, co dziś nazywane jest badaniem opinii publicznej, wynik potwierdziłby, że szanse kandydata francuskiego były znikome” – wyjaśniał historyk Marek Borucki. W jaki więc sposób Henryk Walezy zwyciężył w pierwszej wolnej elekcji i w 1573 roku został władcą Rzeczypospolitej?
Po przedwczesnej śmierci Zygmunta Augusta i wygaśnięciu dynastii Jagiellonów (1572), w wyścigu do polskiego tronu stanęły dwie najpotężniejsze dynastie kontynentu.
Reklama
Habsburgowie – kontrolujący już Austrię, Czechy, okrojone Węgry, tron cesarski oraz Hiszpanię – chcieli dodać do swojej kolekcji państw także Rzeczpospolitą. W tym celu wysunęli kandydaturę cesarskiego syna: niespełna dwudziestoletniego Ernesta.
Przeciwko niemu wystąpił reprezentant rodu Walezjuszów: brat króla francuskiego, o dwa lata starszy od oponenta Henryk.
Za zdecydowanego faworyta uważano Austriaka. Dlaczego więc korona powędrowała do rąk Francuza? Co przesądziło o jego zwycięstwie i o tym, że 11 maja 1573 roku został ogłoszony władcą Rzeczypospolitej?
Sprawdzona strategia Habsburgów
Habsburgowie przygotowywali się do wolnej elekcji w sposób, jaki praktykowali od całych dekad. Prowadzili klasyczną politykę przekupywania polskich magnatów i byli święcie przekonani, że to wystarczy do zdobycia tronu.
Niemieckie dukaty płynęły do Polski szerokim strumieniem. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Z dnia na dzień rosła rzesza dostojników wychwalających cesarza i plujących na dynastię Walezjuszów. „Z przeciwnikiem Krzyża świętego przystaje i z nim towarzystwo ma! Przeto dla Pana Boga strzeżmy się tego jadu!” – głosiła jedna z wymierzonych w Henryka ulotek politycznych.
Francuski spin doktor
Francuzi nie mieli ochoty wydawać gór złota. Do Polski wysłali więc człowieka, który zapewnił, że poradzi sobie bez grosza przy duszy.
Reklama
Jan Monluc był biskupem Walencji, ale jego talenty nie miały nic wspólnego z religią. Był człowiekiem niezwykle towarzyskim, elokwentnym i dowcipnym. Bez trudu odnajdywał się w dowolnym otoczeniu. Z ludźmi inteligentnymi potrafił prowadzić wyrafinowaną dyskusję w kilku różnych językach. W towarzystwie bardziej pospolitym nie wahał się pić i złorzeczyć. Był niczym kameleon.
Przy protestantach ostentacyjne opychał się w piątki mięsem. Przy katolickich konserwatystach – wyzywał lutrów i kalwinów od psów. Pławił się w polskiej anarchii. To, co habsburskim agentom spędzało sen z powiek, jemu sprawiało niekłamaną przyjemność.
W systemie, w którym prawo silniejszego lub głośniejszego brało górę nad zmurszałymi kodeksami, czuł się jak ryba w wodzie.
Obietnice zamiast złota
Przede wszystkim jednak Monluc hołdował jednej konkretnej zasadzie. Twierdził, że dobry polityk to w pierwszej kolejności dobry kłamca. Mówił Polakom dokładnie to, co chcieli usłyszeć.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Zjazdy szlachty w całym kraju prześcigały się w wygórowanych, nierealnych lub wprost absurdalnych żądaniach pod adresem nowego króla.
Jedni chcieli, by władca spłacił z własnej kieszeni wszystkie długi państwa. Drudzy, by prywatnym kosztem wystawił armię. Trzeci domagali się opłacanej przez monarchę floty. Kolejni jeszcze mówili, że zgodzą się tylko na takiego władcę, który co roku będzie wpłacać do skarbu państwa pół miliona florenów. Monluc słuchał uważnie każdej propozycji i… na każdą wyrażał zgodę.
Reklama
Byli oczywiście tacy, którym obietnice naprawy państwa nie wystarczały. Na nich Monluc też miał sposób. Na lewo i prawo rozdawał w imieniu przyszłego króla dobra ziemskie, urzędy, godności i prezenty w czystym złocie.
Z pozoru robił to samo co Habsburgowie od dziesiątków lat. Różnica polegała na tym, że Niemcy płacili swoim agentom. Monluc tylko składał obietnice. Jednocześnie żył w Polsce na kredyt. Pożyczki zaciągał zresztą często u tych samych ludzi, których zwabił wizją francuskiej fortuny.
Zwycięstwo demokracji
Wręczanie „subwencji” i łapówek obrotny biskup uważał za o wiele za drogą imprezę. Skaptowanie wpływowego sojusznika mogło kosztować kilkaset, a w skrajnych przypadkach nawet kilkanaście tysięcy florenów. Monluc wolał za tę cenę zjednać sobie tysiąc osób, a nie jedną.
Im bliżej było do elekcji, tym bardziej oczywiste stawało się zwycięstwo mas szlacheckich. Wielcy panowie i dostojnicy państwowi wciąż liczyli, że utrzymają kontrolę nad procesem wyborów, a w efekcie – nad państwem. Tak naprawdę przegrali jednak już w chwili, gdy postanowiono, że każdy szlachcic będzie miał prawo wziąć udział w wielkim sejmie na polach pod Warszawą.
Na sejm elekcyjny zjechało nawet sto tysięcy osób. Spośród nich połowa legitymowała się szlacheckim herbem. Niemal wszyscy stawili się uzbrojeni i odziani tak, jakby chodziło o wojnę, a nie o wybory.
Wystarczyło kilka dni, a olbrzymie obozowisko pogrążyło się w chaosie. Dochodziło do ciągłych bijatyk i pojedynków. Zdarzyło się nawet, że grupa demokratycznie nastawionych panów braci wtargnęła do namiotu senatu, by wymusić korzystny dla siebie wynik obrad.
Reklama
Rezultat deliberacji mógł być tylko jeden. Postanowiono, że prawo głosu w elekcji będzie mieć każdy szlachcic bez wyjątku i że wszystkie głosy będą się liczyć po równo – niezależnie od rozmiaru delegacji poszczególnych ziem i województw.
Dwa grosze dziennie i wyborcza kiełbasa
Szlachta obwieściła zwycięstwo demokracji. Monluc tymczasem przymierzał się do pokazania, że jeśli coś zwyciężyło – to tylko jego manipulatorstwo.
Wybory odbywały się pod Warszawą, a więc na obszarze zamieszkanym przez wielkie rzesze słabo wykształconej politycznie szlacheckiej biedoty. Na pięćdziesiąt tysięcy głosujących jedna czwarta pochodziła z okolicy. W efekcie to właśnie Mazowszanie mieli zdecydować o wyniku wyborów – zarówno tych, jak i każdych kolejnych aż do upadku Pierwszej Rzeczpospolitej.
Monluc doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Każdemu szlachciurze z Mazowsza, który przybył na sejm, zgodził się wypłacać po dwa grosze dziennie w zamian za oddanie głosu na Henryka Walezego. Dopilnował też zorganizowania specjalnej kuchni polowej dla miejscowych obywateli.
Wyborcy przywiezieni do „lokalu”
Mazowszanie nie musieli się nawet kłopotać transportem – francuscy stronnicy dosłownie zwozili ich na miejsce obrad.
Do opornych wystosował odezwę wojewoda Stanisław Ławski. Zagroził, że odbierze prawa i przywileje każdemu, kto nie przybędzie wybierać króla. Nie mógłby oczywiście tego zrobić – ale nieznający ustaw zagrodowcy woleli nie ryzykować.
Reklama
Największe kłamstwo
Gremialny przyjazd Mazowszan, bezczelne obietnice ogromnych „transferów społecznych” oraz groszowe łapówki dla głosujących sprawiły, że Henryk Walezy niepostrzeżenie wysunął się na prowadzenie.
Na tym jednak starania Monluca się nie kończyły. Wiedział, że polscy panowie dążą do przejęcia prywatnego majątku zmarłego Zygmunta Augusta, w czym przeszkadzała mu jego siostra – Anna Jagiellonka.
Wiedział też, że królewna cieszy się sympatią jeśli nie w całym kraju, to na pewno w najważniejszym dla niego „okręgu”: na Mazowszu. Dlatego też bez wahania zagwarantował, że Henryk Walezy poślubi 49-letnią dynastkę.
Było to kłamstwo podobne to wszystkich poprzednich. Polacy łyknęli je jednak bez wahania. A Anna zgodziła się dopomóc francuskiemu kandydatowi w zwycięstwie.
Przeczytaj również o tym dlaczego Stefan Batory tak okrutnie pomiatał Anną Jagiellonką
Reklama
Źródło
Powyższy tekst powstał w oparciu o jeden z rozdziałów mojej książki poświęconej schyłkowi dynastii Jagiellonów. Nowa edycja Dam złotego wieku ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego (2021). Więcej informacji na Empik.com. Szczegółowa bibliografia znajduje się w książce.
1 komentarz