Od XVI wieku polscy chłopi nie mogli liczyć na żadną opiekę państwa. Szlachta miała nad nimi władzę absolutną. Typowy kmieć mógłby w ogóle nie być świadomym istnienia Rzeczpospolitej, gdyby nie jeden z największych paradoksów całej epoki.
Chłopi, jako jedyny stan społeczny nad Wisłą, nie wyciągali żadnych, najdrobniejszych korzyści z funkcjonowania państwa i władzy zwierzchniej. Zarazem jednak to oni płacili przytłaczającą większość podatków w kraju.
Reklama
Szlachcice nigdy, aż do samych rozbiorów, nie zgodzili się osobiście uiszczać jakichkolwiek stałych, bezpośrednich danin na rzecz państwa. Grunty folwarczne były wolne od podatków. Płacić i płakać mieli za to wszyscy chłopi. „Wolne kozy od pługu, szlachta od poboru” – komentował Wacław Potocki pod koniec XVII wieku. – „Kmieć nieszczęsny i robi i płaci za pana”.
Pozornie niskie podatki. Poradlne
Stałym, corocznym podatkiem, było poradlne. Ustanowiono je jeszcze w średniowieczu, a wysokość opłaty nigdy nie uległa zmianie. Wynosiła dwa grosze z łanu chłopskiego w majątkach prywatnych i cztery grosze w kościelnych (łan to ok. 17 hektarów; typowy rozmiar gospodarstwa u schyłku epoki piastowskiej).
W XIV wieku taka opłata dawała skarbowi królewskiemu spore dochody. Kilkaset lat inflacji sprawiło jednak, że stała się zupełnie śmieszna. Bezpośrednio przed potopem szwedzkim kwota poradlnego odpowiadała już zaledwie siedmiu–czternastu złotym na rok w naszych pieniądzach. Kmiecie coraz rzadziej płacili ją zresztą w całości.
Gospodarstwa w Polsce kurczyły się z dekady na dekadę. „Półrolnik” (gospodarujący na połowie łanu) był zaś obciążony tylko połową poradlnego, ćwierćrolnik – jedną czwartą.
Reklama
Chodziło o wpływy na tyle skąpe, że często poradlnego w ogóle nie ściągano. Ponieważ jednak opłata nadal obowiązywała, wielu historyków odruchowo przyjmuje, że podatki w Rzeczpospolitej były niskie, a chłopi niewiele za ich sprawą cierpieli. W rzeczywistości jednak poradlne zastępowano innymi opłatami – o wiele wyższymi, a przede wszystkim zupełnie nieprzewidywalnymi.
Podatek pięćdziesiąt razy w roku. Pobór
„Podstawowym podatkiem na rzecz państwa był pobór” – wyjaśniał profesor Leonid Żytkowicz. Wynosił on od końca XVI stulecia trzydzieści groszy z łanu, z czego połowę państwo potrącało z kościelnych dziesięcin, resztę natomiast uiszczali bezpośrednio chłopi.
Zobowiązania nie inkasowano stale, lecz w oparciu o uchwały sejmów. Przychodziły lata, gdy wobec obstrukcjonizmu posłów poboru nie było w ogóle. Ale zdarzały się też takie, gdy uchwalano podatek za podatkiem.
„Nie raz, ale dziesięć razy w rok [musi chłop] dać pobory” – pisał Potocki. Nawet to nie była skrajność. W 1650 roku uchwalono dwadzieścia poborów, w 1658 trzydzieści, a w 1661 wręcz pięćdziesiąt. Roczną miarę podatku kmieć musiał uiszczał co tydzień. A chodzi przecież o okres największych zniszczeń, głodu, wojny i skrajnej desperacji.
Reklama
„Więc po tym przyjdą pobory, zaraz kto zdrów, będzie chory” – komentował kmieć z utworu Mikołaja Reja. W jednym z lamentów chłopskich ukazano natomiast typowe konsekwencje zbyt wysokich podatków. Tak samo jak pod naporem czynszów i dziesięcin, gospodarze byli zmuszeni wyzbywać się majątku, by uiścić zobowiązania:
Wszystko wywleczesz co masz na pobory, musisz coś sprzedać z gumna i z obory. A jeszcze na te niedostatki, panowie wielkie stanowią podatki.
„Oddech kupować trzeba za pieniądze”. Podymne
W epoce saskiej pobór, liczony od wielkości chłopskich gruntów, zastąpiono podatkiem podymnym – bardziej korzystnym dla państwa, bo płaconym od każdego, choćby najnędzniejszego domostwa. Dym oznaczał piec z kominem, serce zagrody. W zgryźliwych komentarzach inaczej jednak tłumaczono ten termin.
„Od dymów płacić musimy, od których już się krztusimy” – biegł jeden z nich. Mawiano też, iż „do tego przyszły ludzkie żądze, że oddech kupować trzeba za pieniądze”. Znienawidzone podymne uchodziło więc nawet nie za podatek od dachu nad głową, ale wprost – od oddychania.
Z taką wrogością i bezsilnością patrzyli na powinność oczywiście chłopi, nie zaś nobilitowani. Szlachta była zwolniona od poboru i podymnego tak samo, jak od poradlnego. Obowiązywało ją tylko nadzwyczajne pogłówne generalne. Ten podatek nie był jednak uchwalany niemal nigdy, a jeśli nawet tak się zdarzyło, panowie na wszelkie sposoby migali się od opłat. Władze nie miały natomiast żadnych narzędzi pozwalających je wyegzekwować.
„Według starych kwitów”. Jak szlachta oszukiwała na podatkach?
Także zwyczajnych podatków nie zbierali królewscy urzędnicy. Rzeczpospolita nie miała jakiegokolwiek szerszego aparatu urzędniczego, a monarchowie, na wzór Zygmunta Starego, który jako pierwszy oficjalnie ogłosił tę zasadę, nie „wtrącali się między poddanych i ich kmieci”.
Poborcą podatkowym był sam szlachcic, właściciel bądź zarządca gruntu. Takie rozwiązanie prowadziło rzecz jasna do tysięcznych nadużyć. Już w Krótkiej rozprawie między trzema osobami Mikołaja Reja z ust reprezentanta gromady padło mocne oskarżenie o przepijanie przez szlachtę pieniędzy należnych państwu. „Przecież nasze wierdunki [podatki], idą też czasem na trunki” – mówił wójt.
Reklama
Problem oszustw został szerzej wyłożony przez anonimowego autora Robaka sumienia złego. XVII-wieczny krytyk pańskich nadużyć przedstawił typowy model kradzieży. Właściciel folwarku egzekwował pobory od wszystkich chłopów, także tych świeżo sprowadzonych do wsi lub niedawno osadzonych na osobnym gruncie. Do państwowej kasy odsyłał jednak pieniądz „według starych kwitów” – a więc oficjalnych danych o wielkości wsi, które mogły być przeterminowane o lata, jeśli nie dekady. Albo nawet sfałszowane.
Dziedzic, jak stwierdzono „grzeszył podwójnie, i przeciw skarbowi [Rzeczpospolitej] i przeciw poddanym”. Najwidoczniej jednak taki grzech uważano za o wiele mniej poważny niż przypadki unikania pańszczyzny przez chłopów.
Żadne oszustwa nobilitowanych nie działały też rzecz jasna na korzyść wieśniaków. Inny autor żalił się: „Przebóg, jak teraz panowie są skąpi, kilku groszy poboru taki nie ustąpi. Choćbyś przed nim płakał krwią w nagłej potrzebie, rzeknie: »Rób chłopie! A mnie nic do ciebie«”.
Suma obciążeń. Ile łącznie zdzierano z polskich chłopów?
Nie mylił się Wacław Potocki pisząc – akurat z nutą współczucia, choć sam był w gronie wyzyskiwaczy – że „szlachta w strojach, w bankietach, chce się równać z największymi panami, podczas gdy w podatkach zniszczał ich poddany”. Nie tylko zresztą podatkach. Chłop „niszczał” od pańszczyzny, czynszów danin płaconych panu folwarcznemu, dziesięciny na Kościół, poborów. Obciążenia były tak różnorakie i zmienne, że trudno stworzyć rzetelny bilans ich wszystkich.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Podejmowano oczywiście próby podsumowań. Główny problem sprawia historykom szacowanie wartości najpoważniejszego i najbardziej destrukcyjnego zobowiązania: przymusowej, bezpłatnej pracy.
Znane są stawki, jakich wymagano niekiedy od chłopów za nieodpracowaną pańszczyznę, a także wysokość myt płaconych dorywczo „dniówkowym” robotnikom. Na pierwszy rzut oka ze źródeł wynika, że w wieku XVIII dzień pańszczyzny był wart od około dziesięciu do dwudziestu kilku, maksymalnie trzydziestu groszy. A więc piętnaście do trzydziestu czy w skrajnych przypadkach pięćdziesięciu naszych złotych.
Reklama
Profesor Witold Kula już dawno wytknął jednak innym specjalistom, że takie kwoty należy traktować z dystansem. W ustroju, który zawsze wyżej cenił darmochę i niewolniczy wyzysk od rekompensowanej pracy, stawki rzadko odpowiadały faktycznej wartości roboczogodzin czy dniówek.
Na pewno pańszczyzna była obowiązkiem najwięcej wartym. Według jednego z wyliczeń ciężary na rzecz pana, w tym zwłaszcza przymusowa, nieodpłatna praca, składały się na 75–90% wartości chłopskich powinności. 5–15% stanowiły daniny na kościół 5–10% – na państwo.
Ile łącznie zabierali panowie i plebani? Na to pytanie najtrudniej odpowiedzieć. Profesor Edward Trzyna twierdził, że w XVIII stuleciu dwór zagarniał faktycznie 30–50% wartości chłopskich dochodów. 20% wszystkiego miały z kolei inkasować Kościół i państwo.
Przeczytaj też o handlu żywym towarem w Polsce szlacheckiej. Ile kosztował chłop pańszczyźniany?
***
O tym jak wyglądało życie na polskiej wsi, czym naprawdę była pańszczyzna i jak chłopi nad Wisłą stali się niewolnikami przeczytacie w mojej nowej książce pt. Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa (Wydawnictwo Poznańskie 2021). Do kupienia na Empik.com.
Cała prawda o życiu polskich chłopów pańszczyźnianych
Wybrana bibliografia
- Marian Kniat w pierwszej połowie XX wieku podał szacunek znacznie wyższy. W jego ocenie z chłopów zdzierano nawet 97% ich faktycznych dochodów, łącznie z wartością pracy. Słowem: zdzierano wszystko.
- Guzowski P., Chłopi i pieniądze na przełomie średniowiecza i czasów nowożytnych, Avalon 2008.
- Kuklo C., Demografia Rzeczypospolitej przedrozbiorowej, Wydawnictwo DiG 2009.
- Kula W., Pieniądz w gospodarce pańszczyźnianego chłopa [w:] tegoż, Teoria ekonomiczna ustroju feudalnego, wyd. 2, Książka i Wiedza 1983.
- Nagielski M., Źródła dotyczące zniszczeń wojennych w połowie XVII w. w świetle regresu demograficznego Rzeczypospolitej po potopie szwedzkim [w:] Życie gospodarcze Rzeczypospolitej w XVI–XVIII wieku. Materiały konferencji naukowej, red. J. Wijaczka, Adam Marszałek 2007.
- Obrońcy chłopów w literaturze polskiej, cz. 1–2, oprac. M. Piszczkowski, Wydawnictwo M.Kot 1948.
- Potocki W., Moralia (1688), t. 1–3, oprac. T. Grabowski, J. Łoś, Akademia Umiejętności 1915–1918.
- Rutkowski J., Poddaństwo włościan w XVIII wieku w Polsce i w niektórych innych krajach Europy [w:] tegoż, Wieś europejska późnego feudalizmu, Państwowy Instytut Wydawniczy 1986.
- Trzyna E., Wtórne poddaństwo [w:] Historia chłopów polskich, t. 1: Do upadku Rzeczypospolitej szlacheckiej, red. S. Inglot, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza 1970.
- Wyczański A., Wieś polskiego odrodzenia, Książka i Wiedza 1969.
- Zarys historii gospodarstwa wiejskiego w Polsce, t. 2, Państwowe Wydawnictwo Rolnicze i Leśne 1964.
- Żytkowicz L., Okres gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej (XVI–XVIII w.) [w:] Historia chłopów polskich, t. I: Do upadku Rzeczypospolitej szlacheckiej, red. S. Inglot, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza 1970.