Straż pożarna w starożytnym Rzymie

Strona główna » Starożytność » Straż pożarna w starożytnym Rzymie

W miastach imperium rzymskiego – nabitych drewnianymi domami krytymi strzechą – pożary stanowiły największe możliwe zagrożenie. Do przypadków zaprószenia ognia dochodziło niemal codziennie. Starożytni Rzymianie nie byli jednak bezradni wobec niszczycielskiego żywiołu. Od pierwszych lat cesarstwa dysponowali wykwalifikowaną strażą pożarną!

Trzeba przyznać, że mieszkańcy starożytnego Rzymu dość swobodnie podchodzili do tematu ochrony przeciwpożarowej. Najczęściej to oni sami przyczyniali się do zaprószenia ognia.


Reklama


Większość posiłków przygotowywali na dosłownie rozumianych „domowych ogniskach”. Mięso czy ryby – pieczone na rożnie bezpośrednio nad płomieniem lub grillowane nad żarzącymi się węglami – należały do ulubionych rzymskich dań. Nagminnie ignorowano fakt, że kuchnię powinno się stawiać poza domem, najlepiej w pewnym oddaleniu. O dziwa niemal nikt nie brał pod uwagę, że już pojedyncza, zabłąkana iskra, może doprowadzić do nieszczęścia!

Przekonał się o tym poeta Horacy, żyjący w I wieku przed naszą erą. Właśnie zajadał się zdjętymi z rożna drozdami, podanymi mu w gospodzie w Beneventum, gdy od ognia zajął się dach przybytku. Artysta wspominał później, że goście i ich niewolnicy wpadli w panikę: nie wiedzieli, czy powinni raczej ratować swoje posiłki i dobytek, czy może raczej pomagać w gaszeniu pożaru…

W Rzymie często pożary zaczynały się od… przygotowywania posiłku (fot. Roberto Bompiani/domena publiczna).

Triumviri nocturni

Przez długi czas w takich momentach Rzymianie byli zdani tylko na siebie. Walka okazywała się bardzo nierówna: na niekorzyść uzbrojonych w wiadra mieszkańców (a dokładniej, ich niewolników) działały ciasna zabudowa, zamiłowanie do łatwopalnej oliwy z oliwek i brak bieżącej wody.

Tę ostatnią donoszono z pobliskich fontann – niestety nie zawsze wystarczająco szybko, by zapobiec rozszerzaniu się ognia na kolejne domostwa.

<strong>Przeczytaj też:</strong> Ceny w starożytnym Rzymie. Człowieka można było kupić za tyle, co dzisiaj używany samochód

W ostateczności uciekano się do drastycznych metod. W ruch szły siekiery, za pomocą których demontowano położone najbliżej pożaru zabudowania. W ten sposób przynajmniej czasem udawało się zatrzymać śmiercionośny żar w jednym miejscu…

Pierwsze próby udzielenia zorganizowanej pomocy zagrożonym pożarami mieszkańcom podejmowano już w czasach republikańskich. Obowiązek ten spadł głównie na „nocnych urzędników” (tresviri nocturni), których zadaniem było czuwanie nad bezpieczeństwem miasta po zapadnięciu zmroku. Za obronę przeciwpożarową odpowiadali też inni oficjele, w tym edylowie.


Reklama


W praktyce sprowadzało się to do utrzymywania grup „państwowych” niewolników, których wysyłano tam, gdzie zaprószono ogień. Na miejscu wspomagali oni prywatną służbę z palących się domów. Skuteczność tego rozwiązania okazała się jednak niewielka.

W efekcie w Wiecznym Mieście pojawiła się w I wieku naszej ery szerzej zakrojona, prywatna inicjatywa przeciwpożarowa. Własną ekipę strażaków – złożoną, rzecz jasna, z niewolników – zorganizował Marek Licyniusz Krassus, jeden z najbogatszych ludzi swoich czasów.

Krassus wpadł na genialny pomysł, jak zorganizować straż pożarną… i na tym zarobić (fot. Diagram Lajard/CC0).

W jego przypadku nie było jednak mowy o wspaniałomyślności czy poczuciu obywatelskiego obowiązku. Ludzie Krassusa ratowali… tylko te domy, których właściciele zgodzili się na to, by bogacz je od nich odkupił. Po bardzo korzystnej dla niego cenie.

Pierwsi zawodowi strażacy?

Na straż z prawdziwego zdarzenia Rzymianie musieli poczekać aż do początków cesarstwa. Przełom nastąpił po pożarze z 6 roku naszej ery. To wtedy Oktawian August powołał w stolicy do życia oddział tak zwanych wigilów (vigiles), czyli pierwszych znanych nam z historii strażaków.


Reklama


Ich grupy w nocy monitorowały ulice miasta, próbując wypatrzyć – i stłumić w zarodku – potencjalne zagrożenia.

Nowa formacja miała charakter niemal wojskowy. Na czele każdej kohorty, obejmującej początkowo 500, a później nawet 1000 ludzi, stał trybun. Całość podlegała specjalnemu prefektowi, zwanemu praefectus vigilum.

<strong>Przeczytaj też:</strong> Z tego jednego powodu życie w stolicy cesarstwa rzymskiego było prawdziwym koszmarem

Z czasem w oddziałach postępowała specjalizacja. Niektórzy ich członkowie – tak zwani sifonarii – zajmowali się obsługą pomp. Inni – uncinarii – pracowali z użyciem haków mocujących. Metody bowiem niewiele się zmieniły: gdy woda nie pomagała, ruszano do rozbiórki położonych najbliżej budynków. Zwykle wystarczały do tego haki i siekiery, ale w niektórych przypadkach używano nawet katapult!

Rzymska nowinka już wkrótce zaczęła przyjmować się także w innych miastach imperium. Na jej upowszechnienie trzeba było jednak sporo poczekać.

Członkowie rzymskiej VII kohorty pozostawili po sobie graffiti (fot. Wolfgang Rieger/domena publiczna).

Jeszcze mniej więcej sto lat później Pliniusz Młodszy w liście do cesarza Trajana narzekał, że w Nikomedii, stolicy prowincji Bitynia, brakuje choćby podstawowego wyposażenia przeciwpożarowego. Skarżył się, że sam był świadkiem wyjątkowo niezdarnej walki z ogniem:

(…) w Nikomedii wybuchł rozległy pożar, który pochłonął nie tylko kilka prywatnych domów, ale także dwa budynki publiczne (…). Szybkie postępy ognia wynikały częściowo z faktu, że wiał mocny wiatr, a częściowo były wynikiem lenistwa ludzi, którzy otwarcie pozostali gnuśnymi i nieruchomymi widzami (…).

Prawda jest taka, że miasto nie było wyposażone w maszyny, wiadra czy jakiekolwiek narzędzia odpowiednie do wygaszania pożarów (…). Rozważ, Panie, czy nie byłoby odpowiednie powołanie kompanii strażaków, składającej się ze stu pięćdziesięciu osób.


Reklama


Pliniusz przekonywał, że przy ograniczonej liczebności i odpowiednich regulacjach będzie się dało kontrolować nowe „stowarzyszenie”. Nie zdołał przemówić do cesarza: Trajan odpisał mu, że wprawdzie pochwala pomysł zakupu odpowiedniej maszynerii, ale nie zgadza się na tworzenie straży pożarnej.

Bał się, że każda zorganizowana grupa szybko zamieni się w stronnictwo i „zakłóci spokój prowincji”. Ostatecznie ochrona przeciwpożarowa przegrała tam więc… z polityką.

Dowiedz się też, dlaczego tydzień ma akurat siedem dni (a nie trzy, albo dziesięć). Odpowiedź wcale nie jest oczywista.

Bibliografia:

  1. Joan P. Alcock, Food in the Ancient World, Greenwood Press 2006.
  2. Lesley Adkins, Roy A. Adkins, Handbook to Life in Ancient Rome, Oxford University Press 1998.
  3. James W. Ermatinger, The World of Ancient Rome: A Daily Life Encyclopaedia, Greenwood 2015.
  4. Piotr Kołodko, The Powers and Significance of the Prefect of the ‘Vigiles’ (‘Preafectus Vigilum’) in Ancient Rome, “Zeszyty Prawnicze” nr 12.4 (2012), s. 199-214.

Ilustracja tytułowa: wielki pożar Rzymu z 64 roku naszej ery (Hubert Robert/domena publiczna).

Autor
Anna Winkler
Dołącz do dyskusji

Jeśli nie chcesz, nie musisz podawać swojego adresu email, nazwy ani adresu strony www. Możesz komentować całkowicie anonimowo.


Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.