Królowa Elżbieta z Pilczy z wielu powodów nie podobała się polskich panom. Nie miała dynastycznego pochodzenia, była zbyt posunięta w latach, by rodzić dzieci, a Władysław Jagiełło ożenił się z nią w tajemnicy i bez konsultacji z elitami. Przede wszystkim jednak sądzono, że przeszłość kobiety dyskwalifikuje ją jako monarchinię. Zwłaszcza zaś to, co zdarzyło się, gdy miała około 12 lat.
Otton z Pilczy należał do grona ludzi, którzy najwięcej skorzystali na polskiej ekspansji w kierunku Rusi Czerwonej. Potomek możnego rodu Toporczyków robił zawrotną karierę na terenach przyłączonych do Korony przez Kazimierza Wielkiego. Był starostą, wojewodą. A za sprawą małżeństwa z córką bajecznie bogatych Melsztyńskich – także krezusem.
Reklama
Gdy umarł około roku 1385, wdowa po możnowładcy Jadwiga z Melsztyńskich stała się prawdopodobnie najbogatszą i niewątpliwie najbardziej wpływową kobietą w Polsce. Zachowała kontrolę nad całym majątkiem, a nawet wystąpiła w roli matki chrzestnej nowego króla Władysława Jagiełły. Jej pozycja nie była jednak stabilna.
W świetle prawa fortunę Toporczyków mógł odziedziczyć tylko męski potomek. Losy rodziny zależały więc od półsieroty po Ottonie z Pilczy: małej Elżbiety, którą należało jak najkorzystniej wydać za mąż, w nadziei, że szybko doczeka się syna.
Nie tak jednak potoczyła się historia najbardziej majętnej polskiej panny na wydaniu.
„Podła omyłka”, wierutne kłamstwo…
„Kiedy wspomniana Elżbieta po śmierci ojca została jako jedynaczka na bogatym dziedzictwie, z powodu wielkiego posagu porwał ją z zamku w Pilczy człowiek z mało znanego rodu Wiseł z Moraw i wywiózł ją na Morawy” – stwierdził Jan Długosz na kartach Roczników czyli kronik sławnego Królestwa Polskiego.
Ta wiadomość brzmi tak nieprawdopodobnie, że przez stulecia nie dawano jej wiary. Już Marcin Błażowski, tworzący na początku wieku XVII, uznał ją za „podłą omyłkę”, niesłusznie rzucającą cień na „wychowanie i obyczaje” Toporzanki.
Reklama
Oburzenie łatwo zrozumieć. U schyłku XIV wieku Elżbieta była „tylko” bogaczką. Ale kilka dekad później stała się… polską królową. Już jako kobieta mniej więcej czterdziestoletnia w 1417 roku poślubiła Władysława Jagiełłę.
Niechciane przez poddanych, zawarte w atmosferze skandalu małżeństwo, wywołało prawdziwą lawinę plotek. Na lewo i prawo opowiadano między innymi o tragicznych (a w opinii ludzi średniowiecza: także dyskwalifikujących moralnie i politycznie) doświadczeniach Elżbiety z młodości. Bo przecież jeśli „milionową pannę” porwano, to na pewno nie nadawała się ona na monarchinię.
„Milionowa panna” i „roje gachów”
Obrońcy królowej nie wierzyli w niesamowitą historię. Ich wątpliwości udzieliły się także XIX-wiecznym historykom, którzy jako pierwsi ze szkiełkiem, czujnym okiem i zalążkami naukowego warsztatu zaczęli pochylać się nad dziejami ojczystymi.
Pierwszy biograf Elżbiety – tworzący w latach 70. XIX wieku Klemens Kantecki – skomentował obrazowo, że „nagromadzone skarby ściągały roje gachów, wzdychających z dreszczem rozkoszy do roli męża młodziutkiej, milionowej (jakbyśmy dziś powiedzieli) panny”. Był jednak pewien, że tak ważnej dziewczyny „strzeżono arcy-czujnie”, a jej wolności i bezpieczeństwu nic nie zagroziło.
Reklama
W zgodzie z ustaleniami największych autorytetów tej doby – polskiego publicysty historycznego Karola Szajnochy i wpływowego niemieckiego badacza Jacoba Caro – Kantecki odrzucił całą sensacyjną relację Długosza.
Stwierdził, że wszystkie perypetie młodej Toporzanki, zapoczątkowane porwaniem, stanowiły fikcję. Więcej nawet: złośliwe, wyrachowane kłamstwo, mające na celu obrzydzenie bohaterki.
Nieprawdopodobna historia?
Zdaniem Kanteckiego do porwania przyszłej żony Władysława Jagiełły nie tylko nie doszło, ale wręcz nie mogło dojść.
Nie dało się uprowadzić panny spod oka czujnych krewniaków (czy też, jak sam ich określił, uzbrojonej „zgrai samolubów”). Nie dało się jej zabrać z imponującej górskiej twierdzy w Pilczy, otoczonej grubymi na dwa metry murami. Nie dało się jej wywieźć za granicę i przetrzymywać tam bez narażania się na zbrojną reakcję Toporczyków lub polskiego króla. A już tym bardziej nie można było zrobić tego wszystkiego, co w świetle Roczników czyli kronik nastąpiło później.
Biograf wytknął Długoszowi absurdalność zwrotów akcji i niezrozumiałość postaw bohaterów zdarzeń.
Wyśmiał fakt, że w roli porywacza kronikarz obsadził obcokrajowca. Było dla niego oczywiste, że zrobił to tylko po to, by wzmocnić fałszerstwo i nie narażać się na protesty czytelników ze szlacheckich kręgów, dobrze wiedzących, że żaden Polak z ich warstwy nie dopuścił się opisywanego czynu.
Reklama
Wreszcie wytknął Długoszowi rażącą pomyłkę. Autor Roczników czyli kronik dwa razy podał tożsamość porywacza i za każdym – odmiennie określił kraj jego pochodzenia. Raz Wiseł był z Moraw. W innym akapicie: ze Śląska.
Oczywiste (i błędne) rozwiązanie
Dla Kanteckiego było oczywiste, jak należy oceniać tę plątaninę bzdurnie brzmiących wiadomości. Przekonał wielu czytelników i wywołał zażartą dyskusję o wiarygodności dzieła Długosza.
Miał rację, zarzucając kronikarzowi ogólną tendencję do naginania faktów i zapełniania białych plam zmyśleniami. Ale w sprawie samej Elżbiety wierutnie się pomylił.
Już po tym, jak wydał biografię Toporzanki, odkryto źródło potwierdzające, że rzecz nieprawdopodobna jednak się zdarzyła. I to podwójnie, bo nie tylko nastoletnia Elżbieta padła ofiarą występku. Gdy cała historia dobiegła końca, Jadwiga z Pilczy wydała dokument, w którym potwierdziła, iż uprowadzono córkę oraz… ją samą.
Kim był porywacz przyszłej królowej?
Dokładna data porwania nie jest znana. Musiało do niego dojść po 9 maja 1389 roku. W tym dniu zadziorna Jadwiga wzięła udział w przeprowadzonym w Krakowie procesie przeciwko niejakiemu Tomaszowi Wężykowi oraz plebanowi z Łazan, Andrzejowi. Potem możnowładczyni zniknęła z pism. A także ze swojego zamku.
Reklama
Za sprawą niedbałości i braku precyzji, jakimi w tym przypadku wykazał się Jan Długosz, tożsamość porywacza stale budzi pewne kontrowersje. Wydaje się, że był nim niejaki Wiseł Czambor. Śląski rycerz pieczętujący się herbem Rogala i mający korzenie w najlepszym razie poślednie.
Czamborowie, jak stwierdził przed stuleciem pewien historyk, byli „rodem szczerze polskim” i nie „trącącym niemczyzną”. Zarazem jednak też mało wybitnym, pełniącym niewiele urzędów i tylko z rzadka tytułowanym.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Nie była to familia o złej reputacji; raczej bez jakiejkolwiek. Oczywiście zdarzały się w niej czarne owce. Na początku XV wieku dwóch braci Czamborów założyło na zamku na Morawach bazę zbójecką i z tego punktu napadało na podróżnych, zwłaszcza Polaków. Może ich przypadek był znany Długoszowi i może na tyle zapadł mu w pamięć, że także Wisła Czambora połączył z tą samą krainą. Bądź co bądź i on dopuścił się napadu.
Wiedział, że progi Pilczy są dla niego zbyt wysokie i w wyścigu po rękę Elżbiety, jako szaraczek, a do tego człowiek z zewnątrz, jest z góry przegrany. Zamiast więc prosić i przekonywać, postanowił działać.
Dokładny sposób, w jaki uprowadził swoje ofiary zasługuje na osobny artykuł (niecierpliwych odsyłam zaś do mojej nowej książki, Damy Władysława Jagiełły, gdzie przedstawiłem w szczegółach całą historię Elżbiety z Pilczy). W każdym razie – Wiseł dopiął celu. Elżbieta była w jego rękach. Pytanie tylko… po co?
Niejasne przyczyny uprowadzenia. Czy chodziło o pieniądze?
Najprostsze, właściwie oczywiste rozwiązanie podsunął Długosz: dla zagarnięcia rodzinnego majątku. Historycy nie dali mu jednak wiary.
Reklama
Przypadki porwań dziewcząt były w średniowiecznej Polsce częste i u schyłku epoki piastowskiej podjęto z nimi zdecydowaną walkę. Obowiązujące przepisy nakazywały karać sprawców uprowadzeń niemal tak surowo jak gwałcicieli.
Nawet jeśli księża udzielali im ślubów z ofiarami (co zdarzało się o wiele częściej, niż powinno), to paragrafy świeckie pozbawiały ich nadziei na posag. Córka wyrwana rodzinie i zmuszona do małżeństwa nie dostawała ani grosza. Tym samym żaden porywacz, przynajmniej w teorii, nie mógł działać kierowany chęcią zysku.
„Nieprzeciętna” i „niezwykła” uroda. Motywy czysto osobiste?
Może więc chodziło o wielkie, a przynajmniej raptowne uczucie? Historyczka Katarzyna Niemczyk stwierdziła, że to „nieprzeciętna” i „niezwykła” uroda Elżbiety oszołomiła śląskiego rycerza, odebrała mu rozum i popchnęła go do występku. Problem w tym, że o wyglądzie młodej Toporzanki nic nie wiadomo.
Mogła być piękna niczym Helena trojańska. Mogła robić wrażenie nie aparycją, ale inteligencją, siłą charakteru i swoim oczytaniem. Ale mogła też być szarą myszką, która w wieku czternastu lat zwracała uwagę mężczyzn tylko majątkiem. Jaka była prawda – nie sposób stwierdzić.
Reklama
A może międzynarodowy spisek?
Inny autor sugerował, że całe porwanie stanowiło swoistą wojnę zastępczą. Atak na zlecenie władcy Czech, mający na celu zagarnięcie leżącej blisko Śląska Pilczy i przesunięcie granicy na newralgicznym odcinku. Tyle że atak zorganizowany tak, by polski król nie mógł na niego otwarcie zareagować, bo przecież formalnie nie miał wcale do czynienia z wrogą ofensywą. Po prostu jedna rycerska rodzina wystąpiła przeciw drugiej…
Barwna, iście spiskowa teoria tym bardziej nie ma żadnego osadzenia w źródłach. Karkołomne interpretacje można mnożyć. Ale nie jest to uzasadnione. Raz jeszcze warto wrócić do Długosza. Jeśli nie kłamał o porwaniu, to przecież także o jego przyczynach mógł mówić prawdę.
Zuchwały, bezczelny… i wyjątkowo bystry. O co naprawdę chodziło Wisłowi Czamborowi?
Na dobrą sprawę tylko jeden szczegół wykluczał możliwość zawarcia ślubu z ofiarą porwania: jej wiek. Dziewczyna musiała być w świetle prawa pełnoletnia, a więc mieć ukończone dwanaście lat. Właśnie dlatego przyjmuje się, że Elżbieta przyszła na świat najpóźniej w roku 1377.
Inne reguły – jak niemal wszystko w średniowiecznych kodeksach – stanowiły raczej… wskazówki. Sugestie działania, które można było naginać i zmieniać wedle woli władców lub zaangażowanych rodzin.
Co do posagu, ostateczna decyzja należała zawsze do rodziców panny. Jeśli ci uznawali uprowadzenie za niebyłe i godzili się na ślub, nic nie stawało na przeszkodzie, by majątek trafił w ręce porywacza.
Wiseł niewątpliwie orientował się, że o przyszłości i uposażeniu tej konkretnej córki decyduje tylko jej matka – kobieta samodzielna i wpływowa. Właśnie dlatego zrobił rzecz niemal niespotykaną. Poza upatrzoną niewiastą uprowadził też przyszłą (jak liczył) teściową.
Był zuchwały, żeby nie powiedzieć bezczelny. Ale okazał się też wyjątkowo bystry.
Reklama
Pułapka bez wyjścia
Obowiązujące zasady skrojono z myślą o wielodzietnych rodzinach, w których kobiety stanowiły niewiele więcej jak tylko karty przetargowe na matrymonialnej giełdzie. Porwania starano się nie tyle udaremniać, co raczej czynić bezwartościowymi.
Prawo obowiązujące w Polsce zakładało, że uprowadzona córka zostanie na zawsze wykluczona z grona rodziny i odsunięta od udziału w jakiejkolwiek części rodowego majątku. Słowem: ukarana za to, że wyrządzono jej krzywdę. Obyczaj był bezwzględny, wprost sadystyczny, ale z perspektywy ojców – słuszny. Bo jedną utraconą córkę zawsze mogli zastąpić kolejną, a skarbca nie spotykał uszczerbek.
Zasada, która chroniła inne rodziny, dla Jadwigi z Pilczy stanowiła beznadziejną pułapkę. Kobieta mogła odmówić swojego błogosławieństwa dla wymuszonego związku Elżbiety z Wisłem. Taki krok równałby się jednak wydziedziczeniu jedynej córki. A tym samym utracie wszelkich perspektyw na przedłużenie rodu i utrzymanie posiadłości w rękach najbliższych. Protestując, Jadwiga przekreśliłaby wszystko, na co pracowała od chwili śmierci męża.
Z drugiej strony możnowładczyni mogła zgodzić się na niemiły sobie związek. To jednak oznaczało, że dobra Toporczyków trafią w ręce zbrodniarza. I że to przybłęda, który napadł na nią i na jej córkę, spłodzi kolejne pokolenie rodziny.
Perspektywy były ponure, a Wiseł nie zamierzał czekać. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa niezwłocznie zaprowadził Elżbietę przed ołtarz i nie zważając na jej protesty, uzyskał sakrament. Potem zaś skonsumował, choćby siłą, związek, by tym samym potwierdzić, że na każdej płaszczyźnie został on dopełniony.
Na koniec należało tylko czekać, aż Jadwiga się ugnie. Bo że to zrobi – nie miał wątpliwości.
****
Burzliwe i tragiczne losy Elżbiety z Pilczy przedstawiłem znacznie szerzej w mojej nowej książce pt. Damy Władysława Jagiełły (Wydawnictwo Literackie 2021). Dowiedz się więcej na Empik.com.
Reklama
Fascynujące losy następczyń królowej Jadwigi
Bibliografia
- Białkowski Leon, Ród Czamborów-Rogalów w dawnych wiekach, „Rocznik Towarzystwa Heraldycznego we Lwowie”, 6: 1921–1923.
- Caro Jacob, Geschichte der europäischen Staaten, t. 3, Gotha 1869.
- Jana Długosza Roczniki czyli Kroniki sławnego Królestwa Polskiego, ks. 11: 1413–1430, Warszawa 2009.
- Kantecki Klemens, Elżbieta, trzecia żona Jagiełły. Opowiadanie historyczne, Lwów 1874.
- Koczerska Maria, Rodzina szlachecka w Polsce późnego średniowiecza, Warszawa 1975.
- Koczerska Maria, Zawarcie małżeństwa wśród szlachty w Polsce późnego średniowiecza, „Przegląd Historyczny”, 66: 1975.
- Kuraś Stanisław, Burzliwe życie Elżbiety z Pileckich Granowskiej, „Problemy” 1986, nr 11.
- Niemczyk Katarzyna, Kilka uwag do genealogii Elżbiety Pileckiej-Granowskiej i jej rodziny, „Średniowiecze Polskie i Powszechne”, 1 (5): 2009.
- Nitkiewicz Maria R., Królowa Elżbieta z Pilczy i Łańcuta, trzecia żona Władysława Jagiełły, Łańcut 2003.
- Prochaska Antoni, Długosz o Elżbiecie, trzeciej żonie Jagiełły, Lwów 1876.
- Przybyłowicz Olga Miriam, Elżbieta Granowska, trzecia żona Władysława Jagiełły. Życie codzienne królowej, „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej”, 45: 1997
- Sperka Jerzy, Elżbieta z Pilicy Granowska i król Władysław Jagiełło. Kulisy wielkiej miłości, [w:] Miłość w czasach dawnych, red. Beata Możejko, Anna Paner, Gdańsk 2009.
- Wdowiszewski Zygmunt, Genealogia Jagiellonów i Domu Wazów w Polsce, Kraków 2005.