Poderżnięte gardło, ostrzelany samochód, trup z ręką wystającą z ziemi. Ten zawód ledwie powstał, a już stał się jednym z najniebezpieczniejszych w mieście.
Takie historie docierały z całego kraju. 9 stycznia 1933 roku nagłówek w „Ilustrowanym Kuryerze Codziennym” krzyczał: Zamiast zapłaty, podcięli brzytwą gardło szoferowi.
Reklama
Obok zajezdni tramwajowej znaleziono martwego, zakrwawionego taksówkarza za kółkiem własnego samochodu. Ktoś ugodził go w gardło, biedak umarł na miejscu. Przebieg zdarzeń rekonstruowano następująco:
Na postoju dorożek [samochodowych] przy zbiegu ulic Piotrkowskiej i Cegielnianej do taksówki nr 177 wsiadło trzech osobników, którzy kazali się odwieźć na ul. Dąbrowskiego. Tutaj na tle zapłaty powstał spór między szoferem a pasażerami, którzy byli podchmieleni.
Jeden z nich dobył rewolwer i strzelił kilkukrotnie do szofera, kule na szczęście chybiły. Wówczas drugi z pasażerów rzucił się na szofera z brzytwą i podciął u gardło.
Do tej konkretnej historii doszło w Łodzi. Prasa z miejsca podkreślała: „Nie jest wykluczonym, że miał tu miejsce napad na tle rabunkowym”. I podobnie pisano także w każdym innym dużym mieście gdy dochodziło do ataków na „dorożkarzy samochodowych”. Zwłaszcza zaś w Warszawie.
Zawód naprawdę ryzykowny
Według „Gazety Gdańskiej” w 1937 roku w całej Polsce było 4450 zarejestrowanych taksówek. Publikacja Warszawa w liczbach, którą omówiłem już jakiś czas temu, zdradza z kolei, że niemal połowa z nich jeździła po stolicy. Tym sam to właśnie tam największe było też nagromadzenie patologii.
„Niektóre zbrodnie w przedziwny sposób związane były z modernizacją miasta. Część zawodów będących symbolami postępu i nowoczesności wytworzyła nowy rodzaj przestępców, którzy korzystali z nowych możliwości działania” – pisze Paweł Rzewuski na kartkach właśnie wydanej książki Grzechy „Paryża Północy”. Mroczne życie przedwojennej Warszawy.
Reklama
Jego zdaniem za sprawą powolnego (naprawdę powolnego – wypada podkreślić) zastępowania w Warszawie dorożek konnych samochodowymi, zawód szofera stał się niebezpieczny. Myślę, że wniosek ten można posunąć nawet dalej.
W warunkach wielkiego kryzysu gospodarczego taksówkarze znaleźli się na celowniku najgorszych szumowin, szukających łatwego zysku. Było to być może nawet najbardziej niebezpieczne z typowo warszawskich zajęć.
Zabity przez… kawalera Virtuti Militari
Powszechna bieda sprawiała, że grono klientów taksówek, zamiast rosnąć, kurczyło się, a szoferzy byli zmuszeni coraz częściej pracować nocami, wyjeżdżać na przedmieścia, oczekiwać na chętnych na słabo oświetlonych, samotnych postojach. Narażeni byli na napady i morderstwa.
Niekiedy tło sprawy było wprost głupie, chorobliwe lub… nie było go w ogóle. Stanisław Milewski, w pracy Pitaval drogowy pisał, że w roku 1926 „taksówkarz Henryk Stróżko zginął z ręki bohatera wojny bolszewickiej – lotnika, który spalił kilka nieprzyjacielskich balonów obserwacyjnych i strącił parę aeroplanów, kapitana Stefana Pawlikowskiego – tylko dlatego, że ów był nadmiernie przeczulony na punkcie swego oficerskiego honoru”.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Ten polski generał już w lutym 1938 roku dokładnie przewidział, co zrobi Hitler. Inni nie chcieli mu wierzyćOficer i kawaler orderu Virtuti Militari akurat wychodził z wieczornej zabawy, kiedy bardzo blisko niego, w niemal niebezpiecznej odległości przemknęła taksówka.
Pawlikowski był w towarzystwie dam, a do tego uważał się za człowieka honoru. Stwierdził więc, że musi zareagować:
Kapitan zwymyślał „szofera” od ostatnich, a gdy ów odburknął coś niezbyt grzecznie, wywiązała się awantura, w wyniku której wszyscy znaleźli się w pobliskim X Komisariacie.
– Dlaczego mnie pan uderzył? – zwrócił się taksówkarz do oficera. – Czy pan wie, kim jestem?
– Ty jesteś łobuz! Szofer! – usłyszał w odpowiedzi.
– Sam jesteś łobuz! – odpysknął Stróżko, i to były ostatnie słowa, jakie wypowiedział w życiu.
Krewki lotnik bowiem błyskawicznie wyciągnął rewolwer i z odległości półtora metra strzelił mu prosto w serce. Potem, rozbrojony przez policjanta, siadł na ławie i zakrył twarz rękami.
Znajome panie zeznawały w sądzie, że już przedtem miewał różne wybryki z bronią, których później nie pamiętał. Sąd skierował go więc na wniosek adwokata Franciszka Paschalskiego na obserwację psychiatryczną do Szpitala Ujazdowskiego.
Reklama
„W moim życiu działa jakaś tajemnicza siła”
18 listopada 1926 roku Wojskowy Sąd Okręgowy skazał „bohatera” na aż trzyletnie więzienie oraz odebrał mu odznaczenia wojskowe: Krzyż Virtuti Militari, Croix de Guerre i Krzyż Legii Honorowej. W rzeczywistości Pawlikowskiego zaraz jednak wypuszczono i bez najmniejszych przeszkód kontynuował karierę wojskową. Po trzech latach dowodził już własną eskadrą myśliwską, po pięciu – dywizjonem.
W innych przypadkach rozchodziło się raczej o pieniądze. Choć zdrowie umysłowe sprawców częstokroć budziło wątpliwości. Władysław Skwierawski – także lotnik, ale już były – w połowie 1928 roku napadł na taksówkarza, zabił go i ukradł jego samochód. Potem tłumaczył przed sądem, że zrobił to ogarnięty szaleństwem.
Nie chcę się usprawiedliwiać ale w moim życiu działa jakaś tajemnicza siła, która mnie opanowuje co pewien czas i wtedy nie wiem, co robię. Tę dziwną siłę odkryłem w sobie już w szkole. Sam nie rozumiem, co pchało mnie do złego.
Sąd nie dał mu wiary. Może dlatego, że po zbrodni Skwierawski zamieścił ogłoszenie w gazecie: „Pilot-automobilista, posiadający własny samochód, szuka posażnej panny”. „Dostał już nawet ofertę” – podkreślił Milewski.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Przedwojenna Polska była rajem dla palaczy. Jak to możliwe, że papierosy były aż tak tanie?Do bólu prozaiczna historia
Była też historia Stanisława Kozłowskiego, taksówkarza samochodu o numerze 622. „Do bólu prozaiczna” – jak słusznie stwierdził Paweł Rzewuski na kartach Grzechów „Paryża północy”. Autor nie podał daty, ale łatwo sprawdzić, że rzecz rozegrała się w roku 1926.
Bohaterem był młody bumelant Jerzy Golicyn-Wroński. Sądnego dnia bawił się on w paru warszawskich klubach i w szacownym Hotelu Europejskim na Krakowskim Przedmieściu.
Potem zaś wsiadł do taksówki i… oznajmił, że nie ma z czego zapłacić za kurs. Jak pisze Rzewuski:
Kazał się wieźć na Chłodną, gdzie zapłaciła za niego jego kuzynka. Wpadł następnie na pomysł, aby jechać do Milanówka. Co się działo dalej, szczegółowo relacjonowały gazety:
„Na szosie między Grodziskiem a Milanówkiem Wroński wtajemniczył szofera w planowane przez siebie napady bandyckie, jakie zamierzał wykonać w Milanówku łącznie z oczekującymi już tam jego wspólnikami i dodał, że szoferowi na razie się pieniędzy nie zapłaci, aczkolwiek prosił o oddanie samochodu do jego dyspozycji.
Reklama
Szofer nie zgodził się na to i żądał natychmiastowego uregulowania należności, co widząc Wroński, chciał jechać do Warszawy, zobowiązując się zapłacić poczwórną sumę należności, jeżeli planowane napady udadzą się, żądając jednocześnie zachowania tajemnicy. Gdy te obietnice nie odniosły skutku, wówczas Wroński wyciągnął rewolwer i z okrzykiem: «ręce do góry», kazał jechać do Warszawy.
Kiedy szofer opierał się, Wroński strzelił mu z rewolweru w prawą stronę twarzy. Po wystrzale szofer przechylił się, z nosa wytrysła mu krew na ubranie Wrońskiego, który w tym momencie strzelił po raz drugi. Widząc, że szofer nie żyje, Wroński przeszukał mu kieszenie i zabrał niewielką sumę pieniędzy”.
Podobne zbrodnie zdarzały się częściej. Głośnych morderstw taksówkarzy w samej Warszawie, w naprawdę wąskim zawodzie, było przynajmniej jeszcze kilka. Napadów, przypadków agresji, pobić, kradzieży wozów – o wiele, wiele więcej.
Zdaniem Rzewuskiego nietrudno je wyjaśnić. Autor Grzechów „Paryża północy” konstatuje ponuro:
Taksówkarze, nawet jeżeli nie byli ludźmi majętnymi (wcale nie zarabiali tak dobrze, jak by się mogło zdawać), posiadali przecież coś bardzo cennego — samochód w tamtych czasach był luksusem.
Kup książkę na Empik.com
Reklama
Bibliografia
- „Gazeta Gdańska”, 1937.
- Milewski Stanisław, Pitaval drogowy, „Palestra”, nr 5-6/2011.
- Rzewuski Paweł, Grzechy „Paryża Północy”. Mroczne życie przedwojennej Warszawy , Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019.
- Warszawa w liczbach 1938, Wydział Statystyczny Zarządu Miejskiego, Warszawa 1938.
- Zamiast zapłaty, podcięli brzytwą gardło szoferowi, „Ilustrowany Kuryer Codzienny”, 10 stycznia 1933.